EKSPEDYCJA KARKONOSKA
Po roku wróciliśmy w Karkonosze. Już nie jak te łajzy w adidaskach i plastikowych pelerynkach za 5 zł, tym razem mieliśmy prawdziwe buty, prawdziwe kurtki i spaliśmy pod prawdziwym namiotem. I nie ma że pada. Żarty się skończyły, to coś więcej niż weekendowa wycieczka – to ekspedycja.
Ok, w spanie pod namiotem graliśmy z kodami, bo łazienka z ciepłą wodą i czajnik elektryczny były dwa kroki dalej, ale wiało i padało pierwszej nocy a ja musiałam wyjść siku, więc już nam bliżej do survivalu niż dalej.
W Karkonosze nie jechaliśmy sami, bo ktoś musi prowadzić, ktoś musi robić zdjęcia, a ktoś musi układać trasy – a nas jest tylko dwójka. Na Dolny Śląsk jeździmy z Dominiką i Michałem, mogliby planować wycieczki za pieniądze. Michał, olej pisanie gier!
Z Dominiką od kilku lat umawiamy się na zdjęcia w sukience w łanach zbóż – jeszcze parę lat i się zgramy. Środek czerwca to nie pora na złote kłosy ciężkie od zboża, ale na szybkie fotki w lasku jest w sam raz. Wielkie brawa dla Dominiki, trochę zmarzła i pogryzły ją komary, ale teraz ma nowe profilowe na facebooka i wiele lajków, więc chyba warto było.
Jak zajechaliśmy do Karpacza było tak jak po lewej. Rano było tak jak po prawej. Nie z nami, ludźmi gór, te numery. Mgła czy nie mgła – wychodzimy. Po godzinie wracamy, jeść delicje i czekać na pogodę. We mgle i chłodzie chodzić możemy, ale żeby tak w deszczu, to trochę przesada. Zdjęcia raczej w tonacji molowej, nasze nastroje nie lepsze. Ktoś, nie powiem kto, nawet rzucił żeby ratować ten weekend i wracać do Poznania – wydarzenie bez precedensu.
Ciągle zapominam, że w górach jest mgła i pada. W górach jest też od zewnątrz zimno, a pod kurtką gorąco. W sumie to nie wiem kto normalny jeździ w góry, chyba chodzi mi o to, że się bezkarnie najeść czekolady. Ale i tak obudzę się na jesieni, że ja chcę jeszcze raz!
Najlepiej wziąć Karkonosze na przeczekanie (problem zaczyna się wtedy, kiedy przyjechało się 300 km na weekend a jest już sobota w południe). W takich chwilach przydają się planszówki, oczywiście jeśli się je wzięło. U nas każdy myślał, żeby wziąć i nikt nie wziął, bo miało nie być kiedy grać. Wielkie umysły myślą podobnie, a potem w czasie deszczu się nudzą.
Spójrzcie na wujka Tomka dzieci. Najpierw jest cukrowy haj, a potem śpiączka. Tak się kończy jedzenie słodyczy, dlatego szybko pojechaliśmy na czekoladę.
Mówiłam, żeby wziąć na przeczekanie – o 13 wyszło słońce, aż musiałam zdjąć kurteczkę. Wychodzimy po raz drugi. Wiemy już, że Przełęczy Okraj nie zdążymy zrobić, dlatego zawsze trzeba mieć plan B (oprócz papieru toaletowego i planszówek):
Leżał mi na żołądku incydent sprzed roku, kiedy nad samymi Śnieżnymi Kotłami zatrzymał nas deszcz, a google images mówiły mi że schodząc do schroniska przegrałam życie.
Dlatego jeden miałam cel na ten weekend: zobaczyć Śnieżne Kotły or die tryin’. Kiedy ja sie nauczę że obrazki z googli to jedno a rzeczywistość to drugie?
Karkonosze podpuszczają. Wychodzisz, bo jest słońce i już z daleka widzisz, że mgła zdąży na miejsce przed tobą. Na szczęście potem znowu świeci słońce. A potem pada.
Minusem schronisk w górach są harcerze z gitarą, taki folklor. Na plus zaliczyłabym naleśniki z białym serem, zawsze mi smakują. Tak sobie myślę, że po kilku godzin łażenia po pochyłościach smakowałby mi nawet gulasz z żołądków, ale dopóki go nie ma go w karcie, dopóty się nie przekonam.
Dużo więcej się nie dało wycisnąć z tego dnia, chyba żeby na plus zaliczyć dobrą wędzoną makrelę w Biedronce (Tomka miała ości a moja nie!). Następnego dnia wstajemy – a tam mgła. Niespodzianka!
Mgła była ale szybko odpuściła. Zdążyliśmy jeszcze co nieco pochodzić, żeby wracać do Poznania w pełnym słońcu – karkonoski standard.
Tomek myślał, myślał aż wymyślił co mi dać na urodziny. Dostałam szeroki kąt – idealny do zdejmowania wąskich ulic Nowego Jorku i panoram Karkonoszy. Trochę strzał w stopę, bo co to za prezent na miesiąc przed urodzinami, ale niech mu będzie – fajne szkło. Obiektyw kitowy do pentaxa 18-55 mm sprzedam.
Oczywiście, że słońce wyszło w dzień wyjazdu naszego wyjazdu. I kiedy my schodziliśmy z krótkiego spaceru do Strzechy Akademickiej, leszcze w klapeczkach dopiero zaczynały swój marszu ku Śnieżce i to w pełnym słoneczku i niebie bez jednej chmurki. Nam, ludziom gór, się to słońce należało jak psu buda! Mam nowy cel w życiu: ślubuję przyjechać w Karkonosze i mieć słońce przez cały wyjazd. Albo zginę, próbując.