W POLSKĘ JEDZIEMY: WYDMY
Hej, czy to przypadkiem nie ja rozgaduję na prawo i lewo jaka ta Polska jest piękna i jak wspaniale byłoby zrobić trip camperem przez cały kraj, a potem i tak wyjeżdżamy za granicę bo były tanie loty? Czasem jednak zapuszczamy się w Polskę tyle, ile da się sięgnąć samochodem z Poznania na weekend, żeby wrócić w niedzielę o rozsądnej porze – bo następnego dnia zawsze jest poniedziałek.
Głaskałam foki na Helu, zwiedzałam „Dar Pomorza” w Gdyni – ale ruchomych wydm nie widziałam. A że bardzo łatwo się nakręcam, wystarczy mi przypadkowo rzucone hasło i parę obrazkow z googli i już od stycznia wiedziałam, że latem pojedziemy na wydmy.
Jest coś kojącego w jeździe przez te nasze pola, domki-klocki i typopolo na szyldach – przez pierwsze 200 km. Wniosek? Nie pytaj, ile kilometrów. Pytaj, jakimi drogami. Z Poznania do Łeby jechaliśmy 6 godzin. Za to na miejscu czekały na nas gofry z frużeliną i zachód słońca i już wiedziałam, że warto było. Pierwszy raz (pierwsze dwa razy) widziałam zachód słońca nad morzem, na koloniach chyba nas nie puszczali bo nasze małe serduszka mogłyby nie wytrzymać takich widoków.
Moja wersja Worldpress Photo. WordPress Photo.
Jechaliśmy, oczywista, z namiotem – w końcu mamy kapitalizm, musi na siebie zarobić. Powiem wam, że wcale nie było łatwo o miejsce na kempingu (a myślałam że spanie pod namiotem to raczej niszowa dyscyplina w Polsce, najwyraźniej nie w wakacje i nie nad morzem). W sobotę pobudka o szóstej, drożdżówka na plaży i jadymy na wydmy.
Prawa: Jezioro Łebsko.
Wydmy. Są. Super. Te dostępne czerwonym szlakiem z Rąbki wyglądają jak Sahara. Tzn. wyglądają tak jak sobie wyobrażam że wygląda Sahara.
Hint: jeśli ktoś jeszcze nie lubi jak idzie przez las i krajobraz mu się nie zmienia, warto do wydm dojechać rowerem, jest „parking”.
Hint #2: odżałujcie te dwie godziny snu i przyjdźcie naprawdę rano. Byliśmy pierwsi tego dnia, pół godziny później cała Polska i pół Niemiec zaczęła się tu złazić i musiałabym ludzi usuwać w photoshopie. A nie lubię tego robić, to oszukiwanie.
Te dwa zdjęcia niżej zrobił mgr Tomasz Adamski – napiszę, bo znowu będzie się pieklił, chociaż logiczne, że sama sobie ich nie zrobiłam. Ba, nie pojechałabym sama nad morze bo nie mam prawa jazdy, więc nie ma o czym mowić.
Hint#3: do parkingu można wrócić promem za dyszkę. Chodzenie przez las jest nudne, a już chodzenie przez las 2x w tę i z powrotem mogłoby zabić. A tak nóżki odpoczną i kimnąć się można. Same plusy.
2x zestaw ze smażoną rybą (dorsz, flądra), frytkami i surówką z kapusty. Numerek 40 proszę do odbioru.
Nie dajcie się nabrać, w Gardnie Eielkiej nie ma przystani rybackiej z drewnianymi domkami. Ale są dobre lody i mili ludzie. Poza tym dawno nie widziałam klasycznego sklepu spożywczego, w którym towar podaje sprzedawca.
Wzgórze Rowokół może nie odznacza się wybitnością (114 m.n.p.m.) ale na tak płaskim terenie wystarczy żeby zobaczyć tzw. widoki.
Wiedzieliście, że koło Łeby są wydmy? No jasne, uczyli was na geografii w podstawówce. A wiedzieliście, że wydmy są też w Czołpinie, 60 km (asfaltową drogą) dalej? I to takie wydmy po których można chodzić i chodzić zanim się dojdzie do morza? No to już wiecie. Co więcej, szlak jest bardzo chłonny – na parkingu stała masa autokarów, a po drodze spotkaliśmy może z 10 osób, w tym jedną miejscową beduinkę która wyglądała jakby siedziała tam od zawsze.
Lewa: busted! Adamski szykuje się na plażę.
Prawa: pomorska beduinka w tradycyjnym stroju.
Nie jestem potworem, była też godzinka na plażowanie. Tomek walczył z wodą, a ja walczyłam ze snem. Sport zupełnie nie dla mnie, po jednym dniu na plaży dostałabym na łeb.
Warsztaty z latania. Prowadzi Tomasz Adamski.
Kolejny dzień, kolejny zachód słońca. Skończyła nam się twarda waluta jak płaciliśmy za camping (musieliśmy dostać lipny rabat żeby w ogole starczyło nam pieniędzy), więc zamiast lodów z maszyny było piwo, draże korsarze (nawet pani w sklepie powiedziała „wiadomo, najlepsze!”) i lody w papierku z delikatesów – jedynego sklepu w Poddąbiu gdzie można było płacić kartą.
Ponieważ nigdy i nigdzie nie jeżdżę w ciemno, doczytałam się, że jest pod Ustką taka miła wioseczka, Orzechowo. Podobno Bismarck lubił tam spacerować. Tak więc mogę z pełną odpowiedzialnością napisać: Otto von Bismarck i Elżbieta Nieśmigielska polecają Orzechowo Morskie. Twój kot kupowałby whiskas, a twoi rodzice pojechaliby do OW „leśnik” w Orzechowie, tak tam jest uroczo.
Raz w życiu byłam na tzw. rajskiej plaży jak z obrazka i nie wiem, w czym była ładniejsza od plaży w Orzechowie. Zalesione wydmy i klify > palmy i palmy.
I szybki urbex na odchodnego. Opuszczony hotel w Ustce to chyba najłatwiejszy obiekt do zrobienia. Nie trzeba było nawet szukać dziury w ogrodzeniu – bo nie było ogrodzenia.
A ty, na ile procent jesteś JP?
I tym sposobem zrobiliśmy wszystko co powinno się zrobić będąc na wycieczce nad morzem, nic tam po nas. W domu byliśmy w niedzielę o godzinie 14. Zarządzanie czasem – szósteczka z plusem. Pomorze Środkowe – mocna piątka, można jechać.
PS: nie zrobiłam zdjecia, więc nikt mi nie uwierzy – ale widzieliśmy pod Ustką kiosk z warzywami, uwaga – pomalowany olejną w warzywa. Jedno słowo: copyrighty. Mój prawnik już tam jedzie!