NOWY JORK CZ. III
Previously on niesmigielska.com: cz. I (Brooklyn Bridge Park i Dumbo), cz. II (MoMa, Flushing).
Co robią Nowojorczycy w słoneczną sobotę? Tego nie mieliśmy się dowiedzieć – z soboty i słońca mieliśmy tylko to pierwsze. Plan zakładał leżenie na trawce vis-à-vis Manhattanu i opalanie nóg, ale nasza apka od pogody powiedziała: jutro. Normalnie nie jestem elastyczna jeśli chodzi o raz ustaloną marszrutę, ale że do wyjazdu był jeszcze ocean czasu (tak tak, ja dopiero opisuję drugi pełny dzień wycieczki), długo biłam się z myślami, aż ZMIENIŁAM PLANY (wpisuję w CV elastyczność i pracę w stresujących warunkach). Poszliśmy na spacer po dzielni, a potem na Roosevelt Island.
Z Astorii dostać się na Wyspę Roosevelta to dla nas jak splunąć, pół godziny spacerkiem.
Nie latarnia morska i nie fakt, że stał tam psychiatryk – turystów na Roosevelt Island wabi kolejka linowa. W cenie jednego swipe’a kartą metra możecie przez chwilę pobujać się nad Manhattanem. Jazda trwa krótko, ale nikt Wam nie zabroni wrócić na wyspę. I z powrotem na Mahnattan. I znowu na wyspę. I tak dalej (nam wystarczył raz).
Widocznie nie dość mocno szukaliśmy, bo na samej wyspie niczego dla nas nie udało się znaleźć (poza plackiem z dynią w supermarkecie, które potem przyszło nam zjeść w bardzo wyszukanych okolicznościach, padniecie jak wam to opowiem!).
Lewa: niewąskie ulice Nowego Jorku.
Prawa: akurat kiedy kończyło nam się paliwo w nogach, znaleźliśmy azjatycki spożywczak. Lubię takie zbiegi okoliczności. To po tych kit katach złapałam fazę na słodkie o smaku zielonej herbaty. A to niepozorne ciastko na pierwszym planie co roku pozbawia życia kilkoro japońskich staruszków, nawet nie wiedziałam, że byłam o włos od śmierci.
Nie oszukujmy się, takie ciasteczko, śmiertelne czy nie, starczy nam na jedną jazdę metrem. Szybko, żeby nie umrzeć z głodu, jedziemy na Brooklyn Flea Market do Fort Greene pogapić się na wystawione rzeczy (mniej) i zjeść coś na ciepło (bardziej).
Może to sprawa pogody, może w słoneczny dzień jest więcej wystawców, ale jeśli patrzysz i wiesz, że nasze Targi Śniadaniowe i Stara Rzeźnia/Bazar na Kole/Dworzec Świebodzki zniszczyłyby to co widzieliśmy w Nowym Jorku, to chyba coś znaczy. Inna sprawa, że byliśmy tydzień później na Smorgasbourgu i wtedy Targ wypada cieniutko (chyba żeby porównać ceny, hehe).
Zjedliśmy dosę z Dosa Royale i japońskie onigiri – nie pamiętam skąd, nie pamiętam z czym. Po raz pierwszy nie dojadłam, bo szkoda mi się zrobiło miejsca w żołądku.
Każdy duży sklep spożywczy był dla mnie atrakcją, nawet taki bio i eko jak Whole Foods na Brooklynie.
Normalnie ciśniemy bekę z eko, więc w Whole Foods mieliśmy używanie. A już najbardziej rozbawiło nas, że w sklepie, w którym na dachu hodują pomidory, a pod dachem możesz ukręcić własne masło orzechowe, nie sortuje się śmieci.
Jedzenie jak zawsze w miejscach, gdzie kupuje się na wagę: za tłuste i za słone, ale jedzone na tarasie z widokiem na Manhattan, więc smakowało jakby bardziej. Skubnęliśmy kilka zdrowych (ba, zdrowotnych) rzeczy na obiad – w tym bio&organic macaroni&cheese. Na deser: pudding z (oczywiście!) nasionami chia i mini key lime pie. Na fankę bubble tea nie trafiło, więc pudding po prostu przełknęłam, ale ciasto (ciastko) dało radę (jak ciasto miałoby nie dać rady?).
Wiem jak to słabo brzmi: mac&cheese, bubble tea, key lime pie – mnie też to razi, ale przecież nie napiszę „bąbelkowa herbata”. Uznaję je za nazwy własne, takie z małej litery pisane.
Ledwo zacznie padać, już jak grzybki wyrastają sprzedawcy parasoli. Niechcący widzieliśmy jak kombinują te parasolki, sprawdziłam w słowniku – to się nazywa kradzież. Darmo wynieść, drogo sprzedać. Dobry biznes.
Swoją drogą, nasza parasolka (kupiona z legalnego źródła) za 6 dolków okazała się trwalsza niż ze spiżu. Amerykański chińczyk jednak lepszy niż europejski chińczyk.
Jak wpiszecie w google „what to do in New York on a rainy day” nie da się nie natknąć na The Metropolitan Museum of Art. Nie będziemy kopać się z koniem, cały internet nie może się mylić. Gdyby chcieć obejrzeć mumia po mumii i dzieło po dziele, w The Met można i tydzień deszczowy przeżyć (pamiętajcie tylko, że podczas deszczu taras na dachu jest zamknięty. Nie można mieć wszystkiego. To znaczy my mieliśmy, ale poszliśmy tam dwa razy).
Za wstęp obowiązuje tzw. suggested admission (25$), ale nikt na ciebie nie nakrzyczy jak dasz mniej. Trafiłam nawet na artykuł „Dlaczego masz nie czuć się źle jak płacisz dolara za bilet do The Met”: a to, że muzeum dostaje gruby hajs od miasta, albo że budynek wynajmuje całkiem za darmo. O ironio, gdybym miała wskazać palcem, za które muzeum warto zapłacić pełną stawkę, powiedziałabym, że właśnie za the Met, ale że 50 dolarów piechotą nie chodzi – daliśmy po jednym, sorry.
W Metropolitan każdemu według jego potrzeb. Moją aktualną potrzebą jest sztuka po 1870 roku i tak się składa, że The Met zjadło MoMa na śniadanie. A miało być odwrotnie.
Co tam jakieś rzeźby i obrazy, najsłynniejsze w The Met są te schody, co Blair z psiapsiółami na nich jadała lunche! Chcieliśmy i my pożyć życiem jak z „Plotkary” i proszę: nasza interpretacje lunchu na schodach The Met. Schody to schody, kto powiedział że muszą być frontowe.
Przychodzi Lichtenstein do Picassa, a tam Léger.
PixCell-Deer#24 Kohei Nawy. Wszyscy mieli takie miny, a to dlatego, że w środku był prawdziwy jeleń. Poczytałam trochę Zrobiłam research o autorze i na ogół ludzie są zniesmaczeni, myślą że oglądają po prostu coś ładnego – do momentu, w którym zauważą, że akuku! W środku jest wypchane zwierzę. Nad kominkiem okej, ale tutaj nieokej? Dziwne. Mi tam się podobało.
Jak mówiłam, że jedziemy do Nowego Jorku żeby się najeść, niby nikt się w głowę nie pukał, ale zdziwienia też nie ukrywał. No tak, w tej Ameryce to tylko fastfoody dają. Na mitycznego hamburgera i frytki wybraliśmy się do Shake Shack, sieciówki stojącej oczko wyżej niż Mc Donalds i zgodnie stwierdzamy, że jesteśmy za starzy na takie rzeczy. Jest coś niesmacznego (mimo że smacznego) w miękkiej bule i tłustym kotlecie. Zjedliśmy, beknęliśmy, przygoda z hamburgerem w ojczyźnie fastoodów zaliczona. O pardon, został nam jeszcze hot dog, ale wszystko w swoim czasie, doczekacie się. XOXO!