Madera cz. III. To nie jest wyspa dla młodych ludzi.
Pozostałe posty z Madery znajdziecie tutaj.
A tu możecie zabookować tani hotel w centrum Funchal. Z naciskiem na tani. Spałam, to wiem.
Związek umiarkowanych entuzjastów Madery powraca! Przypominam, że jesteśmy prawdopodobnie jedynymi ludźmi na świecie, którym ta wyspa nie podeszła – chyba, że do gardła. Nie marzymy, żeby tam wrócić. Nie przeglądam folderów ze zdjęciami. Ja chcę zakończyć temat. Oderwać ten plaster. Żyć długo i szczęśliwie, wszystko jedno gdzie – byle nie na Maderze.
Nie jadę więcej w żadne widokowe miejsca. Doznawać jest komu, ale żeby usiąść do zdjęć muszę się zmuszać i wyznaczać małe nagrody. Jedno zdjęcie = jedno ciasteczko, wiecie że zaczęłam wylewać się ze spodni?
A jeszcze trzeba napisać coś takiego, żeby czytelnik uśmiechnął się pod wąsem. Nie da się.
Jeszcze tylko Islandia w tym roku i koniec: przerzucam się na miasta. Ludzi. Okaleczone dzieci. Syf na podwórkach. Niech żyje prawdziwe życie.
Jest jeszcze jedna opcja: aaaby ghostwritera od postów z widoczkami zatrudnię. CV ze zdjęciem oraz listem motywacyjnym proszę nadsyłać na adres: smigielska.elzbieta at gmail.com.
Zebrałam się w sobie, żeby zamknąć temat bez pieszczenia się na odcinki. Przed Wami Madera w gorzkiej niepowlekanej pigułce.
Śmieję się, taki ze mnie hejter jak z koziej dupy trąbka. Madera wcale nie taka zła, jak ją Niesmigielska maluje. Po prostu wcale nie była taka dobra – i tego jej wybaczyć nie mogę.
Zapraszam na ultimate do’s i zadziwiająco mało don’ts of Madeira.
DO: przejedź wzdłuż północnego wybrzeża.
Jako że Madera jest bardziej długa niż szeroka, wybrzeża są zasadniczo dwa: lepsze i gorsze. Północne i południowe.
North coast is the best coast. Pomogło nam trochę odzyskać wiarę, że na Maderze może być fajnie.
DO: wschód słońca w Porto Moniz.
Dlaczego?
Wschód słońca, bo: to wschód słońca. O ile nie mamy 100% zachmurzenia, wygraliśmy bilet na piękne widowisko.
W Porto Moniz, bo: mają tam mniej lub bardziej naturalnie uformowane baseny, do których woda z oceanu przelewa się z największym hukiem, jaki widziałam na wyspie.
Bonus points: o 6 rano w Porto Moniz usiądziecie sobie wygodnie na pustym helipadzie. Ten dreszczyk, kiedy robisz coś nielegalnego. Nieważne, że nie było tam nikogo, kto mógłby nam zwrócić uwagę. Rebel jest rebel.
Domyślam się, że około 10 rano to miejsce zamienia się w piekiełko, ale bladym świtem goście hotelowi śpią. Obsługa hotelowa śpi. A Wy nie śpicie i zwiedzacie za darmoszkę.
DO: wyturlaj się na czarnej plaży.
Ja z tych nie moczących się, ale plażowanie na czarnym piaseczku to zupełnie inna rozmowa niż na białym piaseczku. Może alternatywą w Polsce jest podsypywanie miału węglowego na wybrzeżu?
Ale wymyśliłam biznes: jedyna plaża wulkaniczna w kraju. Zaklepane!
Taki plan mieliśmy na Islandii: rozłożyć ręcznik na czarnej plaży i udawać, że jesteśmy w Sopocie. Prawda, że pomysł super? Ja go wymyśliłam. A skoro wymyśliłam, to wiadomo że ktoś musi wykonać. Sytuacja sama się nie wyreżyseruje – tylko ochotników na najsłynniejszego golasa blogosfery zabrakło.
Na Maderze Tomka nie trzeba było namawiać na zrzucenie łaszków, trzeba było prosić żeby zostawił chociaż majteczki.
Mimo tego (dlatego?), że obserwowała nas zza winkla staruszka. Oj, brałoby się młode ciało.
DO – ale tylko w ładną pogodę: droga ER 104 do przełęczy Encumeada.
Jak tylko zobaczysz, że nad górami świeci słońce – gazu. 20 minut na jedynce i jesteś. 10 minut bez trzymania nogi na gazie i jesteś z powrotem.
No dobra, aż tak w dupach nie mamy poprzewracane żeby coś takiego nam się nie podobało.
Próbka humoru maderskiego. Trochę słabszy niż mój, ale kiwam głową z aprobatą.
DO, koniecznie. Vereda da Penha D’Aguia.
Ok, było męcząco, a gdyby ktoś zrobił mi zdjęcie po wejściu na szczyt, zapłaciłabym ostatnie pieniądze żeby zapobiec ich publikacji na facebooku. Ale co to jest godzina pod stromą górkę – jeśli zdążycie przed popołudniową chmurą, zobaczycie wielkie piękno małej wyspy.
Dobre na wylizanie ran po nieudanym przejściu z Pico Arieiro do Pico Ruivo (tę smutną historię znajdziecie tutaj).
DO: dolina Curral das Freiras i punkt widokowy Eira do Serrado
Tylko żebyście mieli więcej szczęścia z pogodą niż my.
Wyobrażam sobie, że w sprzyjających warunkach Curral das Freiras jest liderem zestawienia najładniej położonych miasteczek w dolinach na świecie. Nam zostaje już tylko przeglądanie innych blogów i wzdychanie: aha, więc TAK to wyglądało.
Zaklinam, DON’T: Levada das 25 fontes.
Madera lewadami stoi. W sensie, wymyślono, żeby często padający w centrum wyspy deszcz sprowadzać kamiennymi korytami na jej suchawe obrzeża. Wzdłuż niektórych lewad wytyczono szlaki turystyczne i voilà – największa atrakcja w promieniu 600 km gotowa.
End of story.
Naprawdę – end of story.
Z mojego parcia na lewady Tomek miał taką samą bekę, jaką w każdym mieście ciśnie ze street artu.
Wybraliśmy szlak 25 źródeł: fantastic scenery and wonderful waterfalls, IT’S WORTH THE EFFORT TO SEE THE FOUNTAINS! The place was absolutely gorgeous BUT if you are afraid of hights, this is not a place for you to go.
Kto by tego nie łyknął, niech pierwszy rzuci kamieniem.
Od teraz nie mam wątpliwości: komentarze na tripavisorze są sprzedane.
Ani razu nie podniosłam aparatu do oka w trakcie marszu, czaicie? Po dojściu do celu, czyli w miejsce gdzie 25 biednych strumyczków spływa ze skały (breathtaking views) zrobiłam jedno zdjęcie, z obowiązku. Wiecie co, nawet nie chce mi się linka do obrazków z googli podawać.
Dobra wiadomość jest taka, że jeśli wyjedziecie w miarę wcześnie, to jesteście tylko 4 godziny w plecy. Co oznacza, że jest dopiero południe. Ten dzień da się jeszcze uratować.
Na przykład jadąc drogą ER 110 przez płaskowyż Paul de Serra do punktu widokowego Bica da Cana. DO.
Tak sobie wyobrażam jazdę po Stanach. Na płaskowyżu Paul de Serra można by nakręcić film drogi. Trwałby jakieś 8 minut 20 sekund.
DO: jedz owoce.
Nie tylko dlatego, że mama Ci każe i mają witaminy, ale dlatego że w warzywniaku pod blokiem takich nie kupisz. Chyba, że kupisz – to zwracam honor, ale w takim razie załączam wyrazy współczucia bo musisz mieszkać na Maderze.
Fanką marakuj i tych drugich, co nie wiem jak się nazywają, nie zostanę; ale taka 3-dniowa, na granicy rozpadu annona koffana zniszczyła system. Jest pyszna, ma 75 kcal/100 g i zabija raka. Zbieram podpisy pod petycją: „sprowadźmy annonę na ryneczek Lidla”.
DO, jak musisz. Wypij kawę na plaży dla luzerów.
Żeby na Maderze w Calhecie powstała plaża z białym piaseczkiem, piaseczek trzeba było sprowadzić w kontenerach, a całość zabezpieczyć tonami betonu. I już można leżeć godzinami. I kamienie nie wbijają się w dupkę.
Tylko po co w takim razie na Maderę, nie taniej do Władysławowa?
DON’T. W mojej pamięci Paul do Mar na zawsze pozostanie jako miejscowość, w której nie było niczego.
Żeby chociaż pies z kulawą nogą!
Wioska surferów, w której nie było surferów. Widzieliśmy dwóch aspirantów, ale jak żyć, jak surfować, kiedy nie ma fal?
DO, ale tylko zanim zaczną się zjeżdżać autokary z emerytami z Reichu – ale już po tym jak rybacy przywiozą nocny połów.
Czyli zła wiadomość: o 7 rano.
Mercado das lavradores – po naszemu hala targowa. Mi osobiście szału nie zrobiła, ale z braku innych atrakcji w Funchal – może być. Tylko wiecie, czego się spodziewać: marakuje za 10 euro/kilo, tradycyjne panie sprzedające tradycyjne kwiaty w tradycyjnych strojach. Turysta nasz pan.
DO: zapoznaj się z Walterem z warzywniaka spod hali. Chociaż jest większa szansa, że to Walter zapozna się z Tobą i zaprosi na wieczór na ponchę z kija. Czy się stawi na miejsce, to już kwestia otwarta.
DO: obejrzyj wschód słońca z okolic Ponta Sao Lourenco.
To chyba oczywiste: oglądać zachód z punktu najbardziej wysuniętego na zachód, a wschód z najbardziej wysuniętego na wschód. Nie uznaję kompromisów.
Oczywiście, że przez chmury słońce złapało takie opóźnienie, że obeszliśmy się smakiem, bo trzeba było jechać na samolot. Nie to nie. Kij ci w oko, Madero. Polecimy kiedyś na Teneryfę, na pewno będzie ładniej.
Myślicie, że to koniec wycieczki? Jeszcze epilog: jeden dzień na kontynencie.
Nie bawimy się już w chodzenie po Lizbonie (głupia, głupia, głupia), tylko w objazd po wybrzeżu Portugalii wypożyczoną furą (wiecie, że wypożyczenie auta w Portugalii to 50 zł za dzień?).
A na wybrzeżu same grają szlagiery: Sintra, Cascais, Boca do Inferno, plaża Guincho, Cabo da Roca. Ile zdążymy do zachodu słońca. Słońca?
Nie to, że pogoda nas nie rozpieszczała. Pogoda nas wychłostała deszczem.
W każdym z miejsc dłużej szukaliśmy miejsca parkingowego niż faktycznie przebywaliśmy poza samochodem. Więc tak jechaliśmy przed siebie pomalutku, wycieraczki nie nadążały zbierać wody, a my śmialiśmy się sami z siebie, bo co nam innego zostało oprócz wina w kartoniku, które czekało w schowku na zakończenie tego smutnego dnia.
Nie wierzę, że wszystko wszystkim wychodzi i wszystko się wszystkim podoba.
Czasem jedynym gwoździem programu są słodycze z supermarketu zjedzone na pustej plaży, a jedyną atrakcją – ptasie truchło i podarty espadryl wyrzucone przez fale.
Nie ufajcie blogerom.
Tylko Nieśmigielska prawdę Wam powie: że nie każdy wyjazd jest 10/10.