POZNAŃ: PRZEWODNIK NA LATO
za miesiąc stuknie 5 lat, jak mieszkam w poznaniu. tu płacę podatki (albo pogłębiam dziurę budżetową, zależy jak na to spojrzeć), tu wyrosłam na porządnego człowieka, który sprząta i je warzywa. tymczasem jedyne co pokazałam z miasta know how, to zdjęcia ścierniska i galerię mmaszkarona. trochę mało, biorąc pod uwagę, że rodzinny ogródek działkowy pod płockim lotniskiem ma u mnie większy kawałek internetu.
poniżej prezentuję pomysł na: 1 dzień w centrum poznania. nie będzie koziołkow o 12 ani zakupów
w browarze. ale wychodzę naprzeciw innym potrzebom i obiecuję mało chodzenia, a dużo leżenia.
i trochę kultury do tego.
czytałam, że miasto promuje blogerskie oprowadzania po poznaniu. ktoś popełnił niezłe faux pas, bo zadzwonili do kominka, a zapomnieli do mnie, ale co tam. ja nie z tych co się obrażają. chętnie oprowadzę, nie dość, że za friko, to jeszcze z lepszymi zdjęciami i więcej niż raz (może jaki cykl by z tego zrobił).
CK ZAMEK:
jest takie miejsce, gdzie widoki z poniższych zdjęć sąsiadują ze sobą przez ścianę. korytarz prowadzi do kancelarii hitlera, w której dzisiaj dzieciaki mają zajęcia muzyczne (w poznaniu mamy też synagogę przerobioną na basen (czynny do całkiem niedawna), a w ekssiedzibie partii studenty piszą kolokwia z historii. to jest dopiero know-how: recykling).
to miejsce nazywa się centrum kultury zamek i zawsze warto tu wejść: wystawy odbywają się non stop, w ramach działalności instytucji jako takiej i dodatkowo m.in. w galerii pf.
a że nie było jeszcze śniadania, a na głodnego nie wolno chodzić bo od tego człowiek słabnie, polecam kanapkę w świetlicy.
na chwilę obecną nowy zamek kupuję, nawet zrobiłam ‚wow’ jak byliśmy na inauguracji. ale z ciekawością będę obserwować, czy i jak wytrzymuje próbę czasu. przez ‚nowy zamek’ mam na myśli odnowione skrzydło, żeby była jasność. bo tak w ogóle, w poznaniu zamki są dwa. ten, czyli cesarski, do niedawna ostatni w europie, ukończony sto lat temu i przemysła II, budowany ad 2010-13. widać „zabytek lepszy, kiedy nowy”.
PLAC WOLNOŚCI:
plac wolności na ogół stoi pusty i nie zachęca, żeby na nim przebywać. to, co widać na zdjęciach, to specjalna strefa, która powstała na potrzeby festiwalu malta. po mojemu tak mógłby wyglądać pomysł na tę przestrzeń w miesiącach letnich, bo nigdy jeszcze nie widziałam tam tyle ludzi na raz, na codzień, co teraz. mówiłam, że będzie dużo leżenia, więc właśnie jest ten moment, kiedy można się uwalić na leżaku (na hamaku nie polecam, bo dzieci lubią brać na litość, żeby je ‚na chwilę puścić to się pobujają’). po obu stronach placu są sceny, na których naprzemiennie się coś dzieje. concordia sprzedaje naleśniki z betoniary. dzieci tłuką drewnianymi młoteczkami bo akurat są warsztaty z robienia zabawek. i o piątej zaczyna się potańcówka (tomek nie chciał tańczyć). dzieje się już tylko do niedzieli, więc radzę korzystać.
na podobiadek: wytrawna tarta w starej baśni na nowowiejskiego.
RACZYŃSCY:
za rogiem stoi świeżo otwarty budynek biblioteki raczyńskich od jemsów. nie chcę się czepiać, bo to oczko w głowie miasta i zaraz ktoś mi powie, że się jestem głupia i mam wszy, ale od zewnątrz jest lepszy niż w środku. można wejść i usiąść, poczytać jak ktoś lubi. bądź sprawdzić facebooka, jak ktoś nie lubi czytać.
dolepiłam z prawej strony okrąglaka, bo skoro jesteśmy w centrum to warto cofnąć się kawałek i go sobie obejrzeć. ogólnie w poznańskich internetach od modernizmu jest ten człowiek, ja tu tylko robię zdjęcia. na przykład takie o:
słyszałam, że jak człowiek za długo nie je, to robi się głodny. jeśli chodzi o obiad, otwiera się przed nami szeroki wachlarz możliwości!
– jak na rybę – to do fiszki,
– jak na pizzę po hipstersku (teraz je się tylko na cienkim cieście i z oliwą zamiast sosów, jakby ktoś nie wiedział) i makaron, to do bar a boo,
– jak na naleśnika, to do manekina (aczkolwiek są podejrzenia co do downsizingu. muszę to sprawdzić!),
– jak na burgera (bo przecież nie hamburgera) – to do food patrol,
– jak do ‚miejsca z klimatem’ – to kuchnia dla dragona
– jak za 5 złotych – poza konkurencją pozostaje piccolo,
– jak coś pominęłam – proszę mi dać znać.
KONTENERT ART:
z obojętną miną mijamy rynek (chyba, żeby wstąpić do arsenału i zobaczyć co dają) i docieramy na kontenery. już jestem nudna z tymi kontenerami, kontenery i kontenery, ale z ręką na sercu – nie ma w poznaniu lepszego miejsca latem. leniwi ludzie ponownie wskakują na leżaki. aktywni – mogą pograć w siatkę. jak ktoś chce sobie sprofanować mona lizę – nie ma sprawy, tu są mazaki.
tutaj odrobina prywaty, bo przyjechała sylwia. ale na zdjęciach widać katedrę, więc się liczy!
morał z tej wycieczki płynie taki, że ciekawych inicjatyw mamy wuchtę, a ledwo co zaczęłam wymieniać. można nie korzystać, przymusu nie ma, tylko po co sobie robić taką krzywdę?
straszna wazelina dzisiaj. niemniej płynąca prosto z serca, że tak się niefortunnie wyrażę. był taki czas, że korciło mnie, żeby stąd wyjechać. teraz życzę sobie kolejnych 5 lat w poznaniu. gdzie indziej mogę wybierać pomiędzy jogą na trawie a jogą na betonie? na jakie inne miasto w polsce spadły meteoryty? kto inny skuma żart w tym, że nasz kot nazywa się kejter?