SRI LANKA CZ. II: KANDY I PLANTACJE
POZOSTAŁE CZĘŚCI ORAZ PODSUMOWANIE KOSZTÓW
Kandy leży sobie 110 km na wschód od Colombo, w samym środku wyspy. Jedzie się tam pociągiem 2,5 – 3,5 godziny (to ważna informacja), a bilet warto kupić z wyprzedzeniem. I nie dać się zrobić w ciula na specjalne wagony widokowe i płacić za widok przez wielką szybę, skoro i tak całą drogę można stać w otwartych drzwiach jeśli komuś przyjdzie ochota (albo z musu, bo trasa Colombo-Kandy bywa zatłoczona).
Tak w skrócie, przyjeżdża się do Kandy, żeby: obejrzeć tradycyjne tańce, obejść jezioro, zaliczyć świątynię i pojechać dalej w góry. Ja bym odjęła tańce, a dorzuciła wizytę na targu, ale co kto lubi.
No to, skoro jesteśmy turystami (w końcu mamy plecaki i aparaty fotograficzne!), obeszliśmy jezioro i poszliśmy do Świątyni Zęba.
Krótkie wyjaśnienie: wspomniany ząb miał należeć do Buddy i jest to taki nasz gwóźdź z krzyża jeśli chodzi o świętość, a dodatkowo dawał dużo punktów mocy temu, kto go posiadał więc ludzie się o niego zabijali, był przemycany we włosach księżniczki etc.
chy
Widać, że to nasza pierwsza buddyjska świątynia ever, bo od razu daliśmy się zrobić ‘na przewodnika’. Czyli: podchodzi do nas pan, pokazuje gdzie zostawić buty i zaczyna program: tu Tamilskie Tygrysy w 1998 zdetonowały bombę. Cała fasada została zniszczona.
Wiemy już jak to się skończy, ale niech tam, dajemy się oprowadzić, posłusznie robimy zdjęcia. jak pan pokazuje złotych buddów i złote sufity i mówi now you take pictures – posłusznie robimy zdjęcia. A nawet dajemy sobie zrobić zdjęcie.
Te misternie rzeźbione drewniane belki liczą sobie 400 lat. Now you take pictures!
Na końcu jednym tchem pan wyrzucił z siebie ostatnie fakty i dodał Finished. Tips! Potem długo się śmialiśmy, że nawet pies który przed nami biegnie na końcu odwróci się i powie: finished. Tips! za to, że nas podprowadził kilkaset metrów.
Może i dzikusy z nas, ale świątynie, posągi i ruiny miast robiły nam o wiele mniej niż góry i plantacje. Tak szczerze (ale mówię to w wielkim zaufaniu) to nawet trochę rozczarowywały. Nie ufajcie google images. Natura > kultura. Mówiłam, dzikusy.
Oprowadzanie miało swój sztywny program i zajęło z godzinę. A ja cały czas myślałam: no szybciej, szybciej bo za chwilę mamy pociąg, a tu jeszcze na targ wejść trzeba!
Po prawej: ustrzeliłam mnicha. Właściwie mnisi wyglądali jak biznesmeni którzy dla chilloutu przebrali się po pracy w luźne ciuchy i z teczką pod pachą wracają do domu.
Pociąg z Kandy do elli jest atrakcją sam w sobie. Na początku pisałam, że z Colombo jedzie się, uśredniając, 3 godziny. Otóż 130 kilometrów z Kandy do Ella jedzie się 6,5 godziny, to chyba jakieś czary.
Faktem jest, że po drodze skład pokonuje 1400 m różnicy wysokości i jedzie tak wolno, że nawet gdybym wypadła (a stanie w otwartych drzwiach podczas jazdy jest nie tylko niezabronione, ale powiedziałabym, że wskazane), to otrzepałabym kolana i wsiadła z powrotem.
Nic to, ponieważ zaraz za miastem, zaczynają się tzw. widoki, jak nie po jednej, to po drugiej stronie. Takim pociągiem to ja mogę jechać i 65,5 h.
Nawiasem mówiąc, był to najbardziej biały pociąg, jakim jechaliśmy. Wygodny, czysty – lepiej niż w PKP.
Na każdej stacji patrzył na nas prezydent Mahinda Rajapaksa. Może trochę ogranicza wolność prasy i ma na sumieniu jakieś zbrodnie wojenne, ale patrzcie, jak się pięknie uśmiecha. Jeszcze nieraz potem widzieliśmy go roześmianego i tańczącego (tak!) na billboardach.
Po prawej: dzieci na przerwie.
Teraz będzie dużo podobnych zdjęć, przedstawiających zielone plantacje herbaty rosnące na pagórkach. Kto siedziałby z nosem w książce na moim miejscu, a nie stał w drzwiach cykając zdjęcie za zdjęciem, niech pierwszy rzuci kamieniem.
Kolorami to ja się przy tych zdjęciach nie bawiłam. Tak było, real photo!
(ostatnie dwa!)
I już, byliśmy w górach. W Ella zaraz za stacją kolejową daliśmy się zgarnąć sympatycznej pani i po 5 minutach mieliśmy fajny pokój w miłej cenie (sympatyczna, fajny, miłej – właśnie sobie uświadomiłam, jak bardzo szeroki jest mój zasób słów).
Każdemu, kto wybiera się na Sri Lankę Adamscy radzą: weź latarkę, bo tam ciemno. W kwestii bezpieczeństwa nie do pomyślenia było, że ktoś mógłby podejść i tak po prostu dać nam w mordę, albo wbić kosę w brzuch i zabrać aparat. Ale drogi są tam zupełnie nieoświetlone i wybierając się gdziekolwiek po zmroku (o 18:00 było już ciemno), trzeba mieć latarkę, bo ruch jest niewiele mniejszy niż za dnia. Bądź bezpieczny na drodze! (oraz w domu)
Może i jest tam bieda (w naszym rozumieniu), ale kapliczki (świątynie, autobusy) muszą być na bogato. Wyobrażam sobie jaki szał musiały zrobić Sri Lance diody LED jak się pojawiły.
Na ten dzień nie zostało nam nic innego jak pójść spać. Do obrony przed owadami mieliśmy moskitierę i gekona, sama nie wiem co bardziej skuteczne.
A od rana miał się zacząć najpiękniejszy dzień jaki przyszło nam przeżyć na miejscu (a zaraz za nim najgorszy).