POZOSTAŁE CZĘŚCI ORAZ PODSUMOWANIE KOSZTÓW
Ta relacja powinna nosić podtytuł: fotografuję biedę. Lekko i ciężko tam robić zdjęcia. Lekko, bo gdzie nie spojrzysz – tam kadr. Ciężko, bo moje ‘fajne fotki’ to czyjeś domy z dykty i sześcioro dzieci do wykarmienia. ‘Fotki’ jak widać wygrywały, bo przywiozłam ich mnóstwo.
W trakcie wyjazdu robiłam na bieżąco notatki, wyszło mi tego więcej niż miała magisterka Tomka. Bójcie się. Spamowanie postami o Sri Lance – czas start!
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że Sri Lanka mnie oczarowała. Raczej przeżuła dokładnie i wypluła. Owszem, są tu góry jak marzenie, wzgórza porośnięte herbatą tak zieloną, że w photoshopie kolor musiałam zdejmować, bo nikt by nie uwierzył, plaże jak z obrazka i świeże kokosy za niecałą złotówkę na każdym rogu. Ale był to nasz pierwszy wyjazd do Azji i mimo że przygotowałam się na upał, chaos, tłok i nagabywanie, codziennie byliśmy wykończeni.
Po 50 godzinach od wyjścia z domu (w tym 3 loty i kilka godzin w Arabii Saudyjskiej) wysiedliśmy na lotnisku w Katunayake. Jest 30 stopni i rosną palmy, a w Polsce pierwszy śnieg zaskakuje kierowców. Ale jaja, co? W ogóle zwrot ‚ale jaja, co?’ powtarzał się u mnie najcześciej. najpierw jako: ‚ale jaja co? za miesiąc/tydzień/trzy dni o tej porze będziemy na Sri Lance.’ A potem to już na każdą nową rzecz, jaka nas spotykała. A potem, to już nam wszystko spowszedniało, mało to gekonów mieliśmy w pokojach?
Challenge #1 – wziąć tuk tuka na stację autobusową, a z niej autobus do Colombo. O środkach transportu napiszę osobno, bo spędziliśmy więcej godzin na jeżdżeniu nimi niż na przykład na spaniu. Zdecydowanie najbarwniejsze są autobusy nie-państwowe, a każdy jest królestwem swojego kierowcy jeśli chodzi o wystrój. To tak jakby wziąć asortyment stoiska na odpuście w Sierpcu i przystroić nim deskę rozdzielczą, lusterka, kierownicę – wszystko.
Nasz pierwszy autobus była akurat dość skromny, ale miał podwieszoną wielką plazmę, a z niej na cały regulator leciało lankijskie reggae. Ale jaja, co?
I jedziemy ile fabryka dała. Do Colombo!
Challenge #2. Ponieważ chcemy nocować w Kandy (130 km na wschód, w centrum wyspy), dobrze byłoby kupić napierw bilet na pociąg – logiczne. Okienek kilkanaście, w każdym sprzedają bilety na inny odcinek trasy, i inną klasę. Od razu jako newbies zastanawiających się odrobinę za długo pod tablicą z rozkładem przyuważył nas pan, który chciał nam pokazać gdzie kupić bilety spod lady, ale byliśmy twardzi i w czwartym okienku Tomaszowi się udało! Ale byliśmy z siebie dumni. Sri Lanka nie miała już dla nas żadnych tajemnic.
Mieliśmy kilka godzin wolnego, więc poszliśmy do dzielnicy Pettah, która jest jednym wielkim bazarem. Jak dla mnie – święto. I pierwszy kokos ze słomką. Do dziś pamiętam jego smak.
Takich panów sprzedających horoskopy z budki było mnóstwo. Na podstawie horoskopu Lankijczycy wybiorą kandydata na męża dla córki, datę otwarcia obrad parlamentu etc.
No to co, idziemy nad ocean. Pierwsze smażone krewetki od ulicznego sprzedawcy na przedobiadek.
Właśnie, obiad. Pierwszy chicken & rice i Tomka pierwszy koktajl ze świeżych mango. Tak się rodzą uzależnienia.
Niestety nie od razu przyszedł mi do głowy pomysł fotografowania wszystkiego co jedliśmy (za to jak już przyszedł, to robiłam zdjęcia każdego sezamka i daktyla), ale jedzenie było tak ważną składową wyjazdu, że dostanie osobny wpis. Tak zrobię. Food porn ze Sri Lanki, już teraz zapraszam.
I pierwsze godziny przejechane pociągiem, a w nim najcenniejszy z pierwszych razów tego dnia, który nauczył nas, że jeśli Lankijczyk mówi dwójce białasów, że tam gdzie jadą noclegów wieczorem absolutnie nie da się znaleźć (chyba że u jego siostry – cena wywoławcza: 100 euro za noc), to znaczy, że tak naprawdę miasto tętni życiem, a w pokojach za grosik będzie można przebierać. Niby proste, ale optyka się zmienia w obcym kraju, kiedy za oknem ciemno, a i my jedziemy, nomen omen, w ciemno. Nie daliśmy się i kilka godzin później zaklepawszy bez problemu spanie, jedliśmy pierwsze papaje i banany na chodniku pod Świątynią Zęba, a Tomek kupował pierwsze narkotyki.
W następnym odcinku: jemy zgniłe jabłka i jedziemy w góry.