MAROKO CZ. III – MEKNES
Całe dwie poprzednie części z Maroka – tutaj.
Wiecie, jak jest. Jeśli jeden dzień jest super, to następny musi być jego odwrotnością. Nasz dzień się zaczął średnio. Wychodzimy na dwór – a tu pada. Szok i niedowierzanie – to w Afryce nie świeci słońce cały czas? Bez nerwów – to że pada, to jeszcze nic nie znaczy, ten dzień da się jeszcze uratować. Możemy na początek zjeść słodkie śniadanie przed Bab Boujeloud i popatrzeć na puste miasto, niesprzątnięte po weekendzie.
Wymyśliłam, że zwiedzimy sobie Meknes, podobno najpiękniejsze miasto w Maroku (info nadal nie potwierdzone), 40 minut jazdy pociągiem od Fezu. Jak to zrobić? Podjeżdżasz taksówką do czyściutkiego i nowoczesnego dworca kolejowego. Stoisz chwilę w kolejce i kupujesz bilet – wiesz, o której masz pociągi i ile będzie kosztował, bo sprawdziłeś to wcześniej w internecie na oncf.ma. Amazing!
Nieważne, że studiowałam historię – jestem cienka w te klocki z opowiadaniem kto i dlaczego. Poziom masters w łączeniu przyjemnego z pożytecznym mają dla mnie Weekendowi, ale jak na złość nie byli jeszcze w Maroku i nie mogę wam podlinkować postawowych wiadomości o królewskim mieście Meknes. Spróbuję sama: był w XVII wieku taki sułtan, Mulaj Ismail, co przeniósł tutaj stolicę z Fezu, razem z cegłami. Z cegieł zbudował największą w maroku bramę (jak widać w remoncie), najpiękniejszy na świecie pałac, stajnię na 12 000 koni, spichlerz na wiele ton zboża i więzienie na drugie tyle chrześcijańskich wieźniów. Ale za to jego mauzoleum jest dostępne także dla niewiernych, więc ostatecznie bilans wyszedł na zero. Finished. Tips!
Śmiać mi się chce z tego zestawienia, gdzie naleśniki, a gdzie mauzoleum Mulaja Ismaila? Ale czasem mi brakuje pionowych zdjęć do dobrania. Powiedzmy, że wspólnym mianownikiem jest kolor.
Ciągle padało, ja naburmuszona, bo „nie wiem co chcę jeść, wymyśl coś!”, „nie wiem co chcę robić, może ty coś wymyślisz!”, aż wreszcie zaczęliśmy tzw. łażenie po mieście. Wystarczyło, żeby humor mi się poprawił i żebym zaliczyła dzień na plus. Sorry za tamto, Tomek.
To co widzicie niżej, to nie są żadne wewnętrzne korytarze, to są normalne ulice. Po takich to można spacerować w deszczu.
O ile stare mercedesy jako taksówki da się jakoś wytłumaczyć, o tyle tego już nie. WTF. To nie jest kareta kopciuszka, a w środku nie siedzi młoda para. To normalny środek transportu, jak samochód czy rower.
Tu zadziałał social proof: kupiłam, bo ktoś przede mną kupił. Spodziewałam się kubka skwaśniałej śmietany, a dostałam słodziutki deserek, wystarczyło tylko odlać warstwę tłuszczu z wierzchu. Kto nie ryzykuje ten nie ma.
Każde miasto miało swój kolor. Fez był jasny, piaskowy. Marrakesz – różowy. Meknes tak pół na pół.
Był taki moment, że pomyślałam, że chyba nie jestem taki hardkorem jak mi się wydawało – to było wtedy, gdy zobaczyłam pierwszego ślimaka wyciągniętego ze skorupki i okazało się, ze całkiem sporo się go mieści tam w środku. Ale ostatecznie całkiem gładko weszły. Smakowały po prostu jak bulion, w którym się gotowały. A bulion smakował jak woda spod flaczków. Tak do spróbowania na raz, żeby się chwalić na facebooku. Dodatkowo ślimaki mają mało mięsa, więc – info dla trenujących – niestety rzeźby na nich się nie zrobi.
#kotymaroka: ciekawski Czaruś i przymilna tricolorka szukają domku. nNawiasem mówiąc w obrębie medyny nie widzieliśmy nawet kawałka psa. Podobno Mahomet nie lubił psów i to dlatego.
A tu kebab bardziej podobny do naszego, polskiego. Pod spodem jest oczywiście „mięsny miks”. Na wierzchu dużo warzyw i frytki do tego. 8 zł. Ostatni raz kebaba za 8 zł jadłam 8 lat temu.
No jasne, że zwiedziliśmy też szkołę koraniczną. Kolejna medresa = kolejny dach, na który można wejść.
Po lewej: garkuchnia – definicja obrazkowa.
Po prawej: nie wiem, skąd we mnie ta fascynacja martwymi zwierzętami na rzeźnickich hakach, ale wiem, że zamykam sobie drogę do lajków od obrońców zwierząt.
Na ostatnie 3 godziny zjechaliśmy do Fezu, bo stamtąd mieliśmy nocnego busa do Marrakeszu, chyba najlepsza z opcji na przejechanie tych 400 km. Start o 19:30, na miejscu jest się przed szóstą rano, ale przy dworcu już sprzedają naleśniki, więc jest dobrze.
Przypominam, że dworzec autobusowy na starym mieście jest zaraz za Bab Boujeloud, więc nie ma sensu jechać na nowe miasto specjalnie po bilety. Biuro przewoźnika – CTM – zaraz po lewej stronie od wejścia. Wyobrażam sobie, że w sezonie bilety szybko znikają, więc dla spokoju warto je kupić wcześniej. Cena: 165 MAD czyli 60 zł za osobę.
A w Marrakeszu to już słońce i palmy. 27 stopni w słońcu, a Tomasz przeziębiony łazi w kurtce, czapce, rękawiczkach i polarze. Miasto zostawiam na sam koniec; na razie – zajawka. I jeszcze trochę martwych zwierząt na rzeźnickich hakach.