HEJT NA KONIN
Czyli ultimate urbex experience… NOT! Na forgotten.pl Konin prezentuje się jako eldorado opuszczonych miejscówek. Ziemia obiecana urban explorerów z Wielkopolski. Tyle obiektów wysokiej klasy, że nic tylko jeździć od miejsca do miejsca. Nie marzyłam o Paryżu czy Wenecji – marzyłam, że któregoś dnia pojedziemy do Konina i zobaczymy te cuda na własne oczy.
Wiem – nie każdy gustuje w łażeniu po ruderach, ale po pierwsze: jest to bardziej o tym, czego żeśmy nie zwiedzili. A po drugie: każdy lubi czytać kipiące nienawiścią teksty. Temat w sam raz pod nadchodzące jajeczko.
A było to tak: nie mogłam uwierzyć, kiedy Tomek zaproponował żebyśmy w 8. rocznicę pojechali zwiedzać opuszczone do Konina. Śniadanie o wschodzie słońca i wdychanie kurzu przez cały dzień? Czy plan może być lepszy, a przygoda większa?
Jak wiecie, bajka zaczęła się bardzo pięknie. 6:30 rano, czerstwa drożdżówka, kawa z termosu i jezioro w Niepruszewie.
(Wiem że to zdjęcie już było, ale nigdy nie przestanę się z niego śmiać. Tomasz jest bardzo spokojnym człowiekiem, ale czasem sobie żartuje (?), że jak wybuchnie, to nie będzie czego zbierać. Na tym zdjęciu wygląda jakby miarka się przebrała i Tomek właśnie szedł mi wpierdolić. Zwróćcie uwagę na zacisnięte pięści.)
O 10 rano nadal jest dobrze, nawet nie szkodzi że zacina się sprzęgło w najczęściej naprawianym samochodzie świata, a w radiu leci Ewelina Lisowska. Pod Koninem jemy wytworne drugie śniadanie z widokiem na fabrykę prefabrykatów. Gdybyśmy na tym zakończyli i wrócili do domu siedzieć przed komputerem, ten dzień jeszcze dałoby się uratować.
Miejscówka #1: opuszczony komitet zakładowy PZPR przy kombinacie budowlanym. Miejsce, przez które w ogóle zamarzył mi się trip w konińskie okolice. Wchodzimy! i po 3 minutach wychodzimy. numer jeden okazał się ściemą: 3 pokoje na krzyż, w dwóch graciarnia, w trzecim legowisko meneli (“atrakcyjność: rewelacyjna”). Szkoda że nikogo nie było w domu, może byśmy się na jeszcze jedno śniadanie załapali. Świeże rzodkiewki, szyneczka – lepsze niż nasze. W pełnej rozdzielczości zobaczylibyście, że na stole są też lizaki i czekolada (bezdomni-kidnaperzy?). Trochę smuteczek, ale co to jest jedna porażka skoro przed nami jeszcze 5 szans?
#2. Zakłady naprawcze taboru kolejowego. Jak opuszczone kiedy nie opuszczone? Jedziemy dalej.
#3. Opuszczony dom. Wejście od ruchliwej ulicy przez ogrodzenie. Tomek speniał, sama nie idę.
#4. Olejarnia. Wchodzimy przez wysoki płot od strony supermarketu czy od podwórka, gdzie kręci się sporo ludzi? Zaczynam płakać.
#5. Nastawnia kolejowa. Z sąsiedniego budynku wychodzi cieć i na nas łypie. Nic nie mówi, patrzy. Wystarczy, żebyśmy zrezygnowali.
Za jakis czas będę się śmiać: „a pamiętasz jak pojechaliśmy do Konina i zmarnowaliśmy pół dnia bo nic tam nie było?” Ale jeszcze nie teraz. Teraz do rodziców (Poznań-Płock) wolę jeździć przez Kalisz; wykreślam znajomych z Konina na facebooku, a w wolnych chwilach wymyślam hejterskie suchary („twój stary urodził się w Koninie”). Poza tym Sparta Konin oszukuje w makao.
Jedno miejsce się udało, ale nie na tyle żeby opłacało się jechać po 100 kilometrów w te i wewte.
#6: Zakłady przetwórstwa owocowo-warzywnego w Wieruszewie. Opuszczone, jak można oszacować po stylówkach z wyblakłych plakatów zaraz po 1990 roku. Szklarnie po horyzont (akurat nadal używane, więc nie wchodziliśmy). Poza strefą ciecia znajdują się 3 budynki, zwiedziliśmy dwa: biurowy z laboratorium i sala balowa.
Co to? my też nie wiemy, ale wreszcie coś fajnego na tej biedawycieczce.
„Wprost” z 2 grudnia 1990 roku. Na okładce „tajne bazy radzieckie w RP”, od wewnątrz reklama magnetowidów. A w środku, uwaga: przepis na własną garam masalę, curry z baraniny i ziemniaków i wiele innych, więc to nie jest tak że kuchnia indyjska przyszła do Polski jako hipsterska nowinka parę lat temu.
Klub Robotnika. Zakłady może i upadły, ale pamięć o sylwestrze 1987/88 przetrwała w okolicy. Niejedna flaszka pękła w tej sali. Niejedna trwała się tam potargała.
I tyle. Jak dotąd w naszej historii kinder explorerów tylko raz nam się nie udało gdzieś wejść – ale o tym, że ZNTK Poznań jest obstawione przez sokistów akurat wiedzieliśmy, miałam odłożoną kasę na mandat a zniszczoną kurtkę przyjęłam na klatę. Teraz dostałam po nosie tak bardzo, że zastanawiam się: co dalej? Jak żyć? Jakie weekendowe hobby wymyślić na lato?