BALLADA O POLO SROLO
Dziś mam dla was coś pięknego. Opowieść o prawdziwej przyjaźni. O trwaniu razem pomimo przeciwności losu. Także o przemijaniu, o tym że wszystko w życiu ma swój początek i koniec. Tak jest, po 5 latach jazdy przerywanej wielomiesięcznymi postojami w warsztacie oddajemy nasze polo na części.
Można myśleć że jestem pomylona poświęcając kawałek internetu niepozornemu VW polo, ale co jeśli to pierwszy samochód Tomka i chociaż był chujowy, to wiele z nim przeżyliśmy, a ja należę do ludzi sentymentalnych?
Polo było z nami jak byliśmy grubi i jak byliśmy chudzi. Było z nami w Licheniu i w Kudowie Zdroju. Polo wiozło nas do ślubu (jesteśmy prekursorami swojscore’u w Polsce, to rok 2012). Nie oddaje się kawałka historii na żyletki bez pożegnania.
Polo to coś więcej niż samochód, to element tożsamości Tomasza Adamskiego. Myślisz „Tomek” – widzisz wigry piątkę, czapeczkę z daszkiem, nieuprasowaną koszulkę i czerwone polo z napędem na 4 koła.
MÓJ MĄŻ. TAKI PRZYSTOJNY.
Polo to magiczny samochód, w 2008 roku na liczniku miał 200 000 km, a jak go kupowaliśmy dwa lata później – 175 000. Im więcej jeździsz, tym bardziej licznik się cofa, amazing!
W pewnym momencie otrzymało niesamowity upgrade – dzięki naklejkom z Lidla na bagażniku mieliśmy jedyne na świecie polo 4×4. Tomek serio myślał, że mniej ludzi nas wyprzedza, bo się boją że wdepnie gaz.
Życie z polo to nie zawsze była bajka. Właściwie to nigdy nie była bajka. Pierwszy raz musieliśmy go pchać w 2011 roku. Już wtedy powinien iść na żyletki, ale z niezrozumiałych powodów uparcie naprawialiśmy go – za każdym razem ostatni raz. Wymienione miał wszystko, tylko po to, żeby krąg życia toczył się od nowa. Dopiero opinia z zewnątrz otworzyła nam oczy – po ostatniej stłuczce pan w sewisie jak się dowiedział że chcemy go klepać, tylko machnął ręką i zaczął sie śmiać. Wtedy dotarło do nas, że oszukiwaliśmy sami siebie i pompowaliśmy kasę w trupa. Wpisujcie miasta.
A taką laurkę zrobiłam Tomkowi jak samochód zepsuł się po raz drugi (wtedy też zaczęliśmy mówić „polo srolo”). Robię co mogę żeby zasłużyć na status na facebooku z tagiem #superwife.

Nasz nowy dziesięcioletni samochód kupiony został błyskawicznie z prostej przyczny – nie da się jeździć oglądać samochody jeśli się nie ma samochodu. Jak na złość wszyscy sprzedający upatrzony model wyprowadzili się pod Poznań, gdzie zbiorkom nie sięga. Tylko do jednego dało się dojechać na bilecie ZTMu, trzeba było brać! Pani płakała jak sprzedawała i wcale się nie dziwię: honda ma wszystko, czego nie miało polo: przestronne wnętrze, centralny zamek, sprawna tylną wycieraczkę, drzwi z tyłu, uchwyt na kubek. Miód malina nie samochód.
Zanim ostatecznie odstawimy polo na pastwę złomierzy, przygotowaliśmy pożegnalną sesję foto, a niech ma!
Już dawno wymyśliłam fotki a’la blachara na targach moto. Z tą różnicą że jaki samochód, takie warunki. Ja musiałam wystarczyć za hostessę, Tomek za fotografa, a parking pod king crossem za tło (dopóki ochroniarz nas nie wyrzucił bo zastawialiśmy drogę ewakuacyjną). Już sam pomysł pozowania przy polo wydał mi się tak głupi, że aż najlepszy na świecie, a jeszcze z tym wgniecionym bokiem? Ekstra! A może w głębi duszy jestem blacharą i zawsze ciągnęło mnie do szybkich samochów.
Farewell polo srolo, nie zdziwię się jeśli masz jeszcze kilka żyć przed sobą!
Czasem słowa nie oddadzą tego, co nas boli tak dobrze jak pokaz slajdów nie zsynchronizowanych z muzyką. Granice absurdu właśnie zostały przekroczone – zapraszam na tytułową balladę o polo srolo (zawiera ekskluzywne i niepublikowane zdjęcia).