Zobacz wpisy ze wszystkich lat:
Stary człowiek i Woodstock 2015 – TUTAJ.
Stary człowiek i Woodstock 2016 – TUTAJ.
Stary człowiek i Woodstock 2017 – TUTAJ.
Ten stary człowiek to ja. Dawno temu odgrażałam się mamie: zobaczysz, pojadę na Woodstock i zrobię sobie dready (ojej!). 10 lat minęło a ja nie tylko nie mam dreadów, ale nawet nie pamiętam jak to było ciułać grosiki na koncerty do Warszawy. Aż przyszedł weekend, który chciałoby się spędzić poza domem, ale nie było pomysłu jak. Kasia od crossfitu rzuciła – jedźcie na Przystanek Woodstock. Najpierw się skrzywiłam, ale wszystkiego trzeba w życiu spróbować, a i postanowienie noworoczne by się odębniło („pojechać na dowolny festiwal muzyczny” – check!). Ślimaki jedliśmy, to co, na Woodstock nie pojedziemy?
Wszystkie hurrarelacje jakie czytałam pisali blogerzy z akredytacją, co oznaczało żarcie za friko i dostęp do namiotu z klimą. Zapraszam dla odmiany na relację szarego człowieka, któremu zawsze słońce świeciło w oczy.
Czy wróciliśmy zachwyceni? Nie. Czy wróciliśmy zniesmaczeni? Też nie. To jak tam, do cholery, jest? Męcząco. Bez przesady, pojechałam w środku lata na największy festiwal w europie, nie będę się zżymać na upał i tłum, ale ciężko jest obchodzić każdy ze 100 namiotów (medytacje, ścianka wspinaczkowa, „rockowe tatuaże z henny i brokatu”), jak najchętniej człowiek położyłby się pod drzewem i tam skonał.
Ciężko też robić zdjęcia, biorę na klatę że się nie popisałam. Nie bądźcie tacy, nie musicie mi wytykać.
Nie jestem francuski piesek, lubię spać pod namiotem i nie myję owoców przed jedzeniem, ale żeby nie zwracać uwagi na syf po kostki, to już za sztywno sterczy mi kij w dupce. Na openerze też jest tak brudno?
Myślę też, że nie trzeba być paniusią żeby nie lubić tego zapachu. 15-godzinne badanie sensoryczne wykazało: na Woodstocku czuć ściółką (Tomek ma dziadków na wsi, moja babcia pracowała w wylęgarni drobiu, więc wiemy jak pachnie ściółka, biacz).
Jeszcze tylko pokręcę nosem na tzw. wolność, największy towar eksportowy Woodstocku. Więc wolność na realizuje się przez głównie przez najebkę dla najebki. Tak, zdecydowanie lepiej jest być punkiem po czterdziestce i zbierać drobne na jabola, na pohybel korposzczurom!
Skończyłam krecić nosem, przechodzę do miłych rzeczy.
A wiecie że ten pan Mikołaj pokazał mi fakju jak mu zrobiłam zdjęcie? Żeby nie było, to jedyny przejaw agresji jaki na mnie trafił, do przeżycia.
Tomek stylówką wyróżniał się nawet na Woodstocku. muszę powiedzieć, że to duże osiągnięcie.
Gorąco? Zawsze ktoś pomocny chluśnie ci czymś zimnym przez plecy, przeważnie wodą.
Food porny z Woodstocka. Na kolana nas nie powaliło, ale myślę że zestaw obiadowy od krysznowców za 8 ziko (z deserem!) bił na głowę kebaby, zapiekanki i kiełbasy w bułce. Wczoraj doczytałam że zestaw z kryszny to legenda, ludzie się latami zastanawiają co jest w środku (pf, kotlety sojowe i energia kosmiczna). A bananową pulpę na deser podobno robią z jabłek. Przekręt stulecia.
Nie jestem z kamienia, chętnie przybiję piątkę z nieznajomym, poczęstuję papierosem – ale to tyle. Podejrzewam, że ludzie o większym social skillu są zachwyceni, takie ponuraki jak ja mogą się co najwyżej słabo uśmiechnąć – więcej się ze mnie nie da wyciągnać (naprawdę, nie raz i nie dwa usłyszałam – „uśmiechnij się!”). Więc tak, potwierdzam że jest coś takiego jak woodstockowa atmosfera, ja po prostu łapię inną częstotliwość.
Koncerty: ponieważ już nie jestem na bieżąco z jakąkolwiek scena muzyczną, z line upem zapoznawałam się na youtubie dzień przed wyjazdem. Stąd wiedzieliśmy żeby o 16 koniecznie stanąć pod dużą sceną i czekać na The Brew – bardzo fajny koncert, przypomniały mi się czasy grania na air guitar w zamkniętym pokoju.
Za to na shirley holmes zastanawialiśmy się czy nie lepiej byłoby stanąć w sklepiku lidla po lody (dziewczyny nic nie winne, lubimy lody).
Jelonek – zabawny człowiek, który gra na skrzypcach i wszystko powtarza po 3 razy. Czekaliśmy zwłaszcza na orkiestrę Filharmonii Gorzowskiej bo gra tam nasza koleżanka, ale się nie doczekaliśmy. Olka, gdzie byłaś jak cię nie było?
Manu Chao – być może jedyny człowiek, który umie grać dwie piosenki przez dwie godziny (na zmianę; i żadną nie było bongo bong) i któremu wolno bezkarnie wkurzyć Owsiaka, nie zamierzając zejść ze sceny o czasie.
The Bosshoss – 7 rednecków prosto z Berlina, w tym jeden gra na tarze a drugi na mandolinie. Brzmi jak żenada? Nie, brzmi jak coś na co warto czekać do drugiej w nocy żeby móc potańczyć. I tańczyliśmy!
A skoro już potwierdzamy mity, to proszę bardzo: na Woodstocku serio taplają się w błocie, a w Świebodzinie Jezus na serio błogosławi Tesco. Można się zastanowić kto ma gorzej.
Czas leczy rany. W poniedziałek mówiłam że więcej tam nie pojedziemy. Teraz myślę, że może, może? Za rok o tej porze stwierdzę że przecież było zajebiście. Tomek, wzuwaj glany, pakuj namiot – jedziemy na Woodstock!