WPROWADZENIE DO NORWEGII
Co można powiedzieć na temat dowolnego kraju jeśli spędziło się w nim dwa dni? Niewiele, ale czy kiedykolwiek mi to przeszkadzało?
Nie namawiam na wypad do Norwegii we dwójkę i kupowania biletów na dwa tygodnie przed wylotem: to nie jest tanie podróżowanie, to kaprys człowieka pierwszego świata. Ale namawiam do kupienia biletów wcześniej, skrzyknięcia się w kilka osób żeby podzielić koszty samochodu i zabrania ze sobą namiotu i jedzenia – i jest weekend jak marzenie za parę groszy, tylko pogody kupić się nie da.
Tego, najgłupszego i najbardziej nieoczekiwanego, wyjazdu roku miało nie być. Najpierw nie dostałam urlopu, więc zamiast pięciu dni musiały starczyć nam trzy. Potem koszty zaczęły się piętrzyć: a to odcinek drogi taki płatny, a to promem przeprawić się trzeba. Potem popsuł nam się Polski Bus do Gdańska. Potem zapomniałam kurtki Tomka z autobusu (przyznałam się do winy dopiero jak ją odzyskaliśmy) – jak jechać do Norwegii bez kurtki? Ale po kolei.
Zacznę może od tego, że w długi weekend mieliśmy jechać nad Biebrzę, ale zapomnieliśmy pomierzyć odległości i na początku sierpnia mapy googla nam pokazały, że jedzie się ponad 500 km w jedną stronę. Daleko! No to polecieliśmy nad fiordy.
Bilety na mailu, trasa obmyślona, zapasy chleba tostowego zrobione. Jedziemy do Gdańska. Co może pójść źle? A na przykład o 17:20 w Bożacinie k. Żnina autobus może stanąć i już nie ruszyć. Polski Bus może nas olać, dyspozytor może nie odbierać telefonów, kierowcy można naobiecywać że przyjedzie serwis który niczego na miejscu przecież nie naprawi. Na początku było nawet zabawnie i było co robić: część ludzi łapała stopa, ja podziwiałam zachód słońca nad chałupą sołtysa Bożacina i liczyłam minuty do momentu w którym będzie za późno, żebyśmy zdążyli na samolot. W myślach już układałam poradnik o tym jak NIE pojechać nad fiordy (że trzeba wielu godzin cierpliwości, a na pewno się uda…). Po kilku godzinach czekania wesoły autobus zmienił się z zrezygnowany autobus (nawet kontakt 24 nas zlał, nie wiem Tomasz na co liczyłeś). 5,5 h stania w polu minęło jak chwila – o 23 po nas przyjechali, o drugiej byliśmy w Gdańsku na dworcu PKS.
Nie spodziewaliśmy się, że ktoś na górze klaśnie w ręce i w pół godziny przyśle transport zastępczy, ale za tak zlewczy stosunek, dezinformację i najmniejszego nawet „przepraszam” należy się złe słowo puszczone o Polskim Busie w internecie.
Jeśli lecicie samolotem i słychać jak ktoś non stop prztyka aparatem – cześć, to ja! Lubuję się w widoczkach zza brudnej szyby. Tomek cały lot spał. spał w nocy 3 godziny i jeszcze mu mało? Jak można spać jak się leci nad lodowcem?
Nie tracąc czasu, pakujemy się w samochód. Nota bene, w wypożyczalni dali nam nowe polo, z czerwca tego roku (nigdy nie jechaliśmy tak nowym samochodem i nieprędko pojedziemy), od wersji z 99 roku VW dodał sporo feature’ów (najwyższy czas z tym uchwytem na kubek!).
Tak się korzystnie złożyło, że do celu naszej wycieczki z Bergen prowadzi narodowy szlak turystyczny wzdłuż trzeciego najdłuższego fiordu na świecie – Hardanger. Nie tylko jechaliśmy, żeby jechać, ale żeby co chwila wyskakiwać z samochodu i podziwiać widoki. trochę jakby Karkonosze w wersji maksi gdyby Karpacz i Szklarska znalazły się pod wodą. Czy ładnie? Ba.
Mówią, że symetria jest estetyką głupców. A ja po prostu nie chcę żadnej strony faworyzować.
Wodospad Steindalsfossen. Breaking news: po drugiej stronie wodospadu nie ma tęczy, ani garnka ze złotem. Są ludzie robiący zdjęcia tego co jest po pierwszej stronie.
Tu akurat nie widać, ale w punktach widokowych (to znaczy w wybranych, bo cała trasa jest widokowa), jak po prawej, stoją ławki i stoły do biesiadowania. Widzieliśmy już coś takiego na Islandii, więc uważam się za osobę uprawnioną do następującej generalizacji: ludzie w skandynawii nie lubią jeść byle gdzie i byle jak. Popieram. Z szacunkiem do kanapki!
Tak to nam upłynęło pół dnia. Na trzecią dojechaliśmy do Oddy, chyba najładniej położonego miasteczka na świecie, znanym również jako baza i do wyjścia na Trolltungę i na lodowiec Folgefonna.
A potem to już zjedliśmy po kanapce z pasztetem i poszliśmy na Trolltungę. Na Trolltundze też zjedliśmy kanapkę z pasztetem (powiem wam prawdę: pojechaliśmy tam reklamować nowy produkt lidla – “pasztet górski”). W następnym odcinku upchnę terabajt zdjęć, a dzisiaj koniec!