CO U CIEBIE (W SIERPNIU)?
Urlop nie urlop, wyjazd nie wyjazd – przecież nie pozwolę, żeby okazja do szczegółówego wyliczenia co się u mnie działo w sierpniu przeszła koło nosa. Szczęście, że w Ameryce też mają internet, wystarczy zrobić klik (tutaj mówią „click”) i przygotowany zawczasu post śmiga. Przezorny zawsze ubezpieczony. Do rzeczy!
Obawiam się, że sierpień to ostatni taki tłusty miesiąc, z nastaniem ciemności kładę się do wyra i naciągam kołdrę na uszy. Niby nic złego w klasycznym obrazku: kocyk, herbatka i książka albo dwa odcinki serialu dla relaksu. Ale robiłam próbę generalną w bardziej ponure dni sierpnia i więcej niż kilka godzin nie mogę się relaksować. Ja jestem człowiek lata, wolę pławić się w słońcu niż taplać w jesiennym spleenie.
A lato było piękne tego roku. Niezbyt mądre porównanie, ale czy we wspomnieniach lato ‘39 też nie miało być jednym z piękniejszych?
Zapraszam na kolejne, fascynujące, co u mnie – kolejność zdarzeń jest w 100% przypadkowa.
Warsztaty z mini street artu w ramach projektu Gwarny Święty Marcin – też myślałam, że będą polegać na tym, że każdy sobie zrobi wlepkę – i do domu. Ale nie – plan swój organizator widzi ogromny: stworzyć prosty system rekomendacji ułatwiających odnajdywanie się w lokalach na mieście.
Chciałbyś wiedzieć czy najesz się tu po kokardę za mniej niż 20 zł ale głupio ci wejść i zapytać? Widzisz żółtą wlepkę naklejoną dyskretnie w okolicy wejścia i wiesz. Zapraszam na naszego fb: lubić, tworzyć wlepki każdy może (zestawy znajdzie w Cichej Kunie), mile widziane własne pochodne i wariacje!
Jeśli mówiłam, że w lipcu sporo się nasłuchaliśmy muzyki pod chmurką, to nie wiem jak nazwać sierpień. Było tyle tego, że w pewnym momencie zamiast pójść pouczestniczyć, szło się mieć obejrzane, żeby mieć sfotografowane, żeby mieć zapostowane. Tak jak witkowski w „Drwalu” szukał co by się mogło przydać do prozy, tak i ja węszyłam co więcej na bloga. Koniec, jestem na fotodetoksie.
Wystarczy jak zapamiętacie, że Poznań jest super, bo o to pośrednio w kategorii “Co u ciebie?” chodzi.
Młoda Polska Filharmonia: bujać to my, ale nie nas. Te same suche żarty co rok temu, żadnej nowej piosenki. Nie wiem czy nas rozpieściły koncerty na aulach, ale mam wrażenie że koncert w parku przy Starym Browarze = słabe nagłośnienie i buczące basy. Ciocia Ela radzi: na Młodą Polską Filharmonię tylko raz w życiu, więcej nie.
Zabawne, że za 20 zł można mieć bilet na koncert dwóch dobrych zespołów, albo kawę i ciastko. Coś tu chyba niehalo, tylko które jest za tanie, a które za drogie?
Lewa: wszyscy mówią że mirabelki takie pyszne, a zawsze, ale to zawsze obrazek jest taki: drzewko, a pod drzewkiem walają się owoce i jakoś nikt ich nie je. “Mm, mirabelki, moje ulubione!”
Prawa: konsekwencje niedostania rolek na komunię. Czego się Śmigielska za młodu nie nauczyła, tego Nieśmigielska na starość nie umie. Z drugiej strony jak mam się nauczyć, skoro jeżdżę raz w roku przez 20 minut?
Ostatnie Kontenery w tym roku. Byliśmy mimo deszczu. Temat obecności Poznania nad Wartą nie znika z końcem sezonu, dlatego zachęcam do śledzenia strony MAMY RZEKĘ.
Ze spraw formalnych: na wyjazdowy sierpień składał się citybreak do Kostrzyna nad Odrą i letnie wejście na Trolltungę.
Targ śniadaniowy – najprzyjemniejszy sposób na wyciąganie ze mnie pieniędzy. Kto jeszcze nie był, ma 2 weekendy żeby nadrobić.
Dominice pięknie dziękuję za zdjęcie po prawej: Tomasz – dusza towarzystwa. Foto niepozowane.
Nie samochód i nie obieraczka do warzyw. Koc piknikowy i namiot – dwa najlepsze tegoroczne zakupy. Koc już się spłacił, namiot nadal na siebie pracuje.
Na starość zataczam koło i ciągnie mnie do symetrycznych widoczków i zachodów słońca. Niedługo zacznę robić kwiatki na makro, a potem to już do trumny można mnie położyć.
Mam tyle tego, że jak mnie w najdzie w środku zimy to zrobię takie “lato: unpublished”.
Modnie jest być teraz flaneurem we własnym mieście – jestem i ja! Jeśli życie daje ci słoneczny dzień, wykorzystaj go na spacerowanie i lody. Spacery po parku i po mieście. Spacery z aparatem i bez. W celach gastro i bez celu. Lato, wróć.
Ponieważ w lipcu na blogu gościła cywilizacja śmierci, dla równowagi pokazuję najmilszą rzecz, jaką widziałam w zeszłym miesiącu. Do następnego, pewnie gdzieś na wiosnę!