TROLLING NA TROLLTUNDZE
Relacji z wejścia na Trolltungę przeczytałam sporo, ale czy nie po to się jedzie, żeby mieć własną, nieróżniącą się od innych?
Może wpierw wyjaśnię, o co chodzi. Trolltunga to taka skała wisząca 700 metrów nad jeziorem Ringedalsvatnet, hen daleko, na południowym wschodzie Norwegii. Ktoś kiedyś zauważył, że świetnie nadaje się na robienie fotek z podskokiem, na których widok wasi znajomi będą klikać lajki – od tej pory codziennie na Trolltungę wchodzą setki osób. My nie mamy fotki z podskokiem, tacy z nas buntownicy (ale mamy sto innych).
Szlak zaczyna się na parkingu w Skjeggedal (parking powyżej 16 h kosztuje stówę, norweskie trololo; dlatego do Norwegii warto jechać w kilka osób), z 7 km od Oddy.
Ostatni gryz kanapki z pasztetem, ostatni pasek czekolady i jesteśmy gotowi do startu. A start wygląda tak, oczywiście idzie się POD górę.
Jedni mówią, że schodków jest 2900, jedni że 10 tysięcy (każdy twierdzi, że liczył). My powiemy że jest ich po prostu bardzo dużo i jeszcze trochę; miejscami wiszą kilka metrów nad ziemią, a za stabilną poręcz służy gruby drut, który trzeba co jakiś czas puszczać, bo kończy się słup. Idzie się przyzwyczaić.
Czy jest ciężko (bo wygląda jakby było ciężko)? Nastawiałam się na hardkor nad hardkorami, a było po prostu męcząco, jak podczas wchodzenia po schodach przez 45 minut. Ciężko jest dopiero jak dochodzisz do punktu, o którym myślisz że jest na samej górze, a który nie jest na samej górze. Jest dobry kawałek od samej góry.
Żeby dotrwać, polecam wyznaczanie sobie challengów (do tamtego krzaczka, do trzeciej belki), albo robienie każdego odcinka za kogoś innego (za mamę, za tatę, za jezusa).
No dobra, jesteś na górze, spocony jak świnia. Myślisz że zdobyłeś świat. Lepiej się ocknij, bo nie przeszedłeś jeszcze pierwszego kilometra z jedenastu.
W ogóle po każdym kilometrze, a kilometrów jest 11, są rozstawione tabliczki: przeszedłeś tyle, zostało ci tyle – co zdecydowanie dobija, zamiast pomagać. Chcę wierzyć, że intencje stawiających były dobre.
Warto wejść i zejść jednego dnia? Moim zdaniem robienie sobie krzywdy i bezsens, szlak jest serio wymagający. Iść 5 h w jedną stronę (myśmy szli 4!) żeby odczekać swoje w kolejce do fotki z podskokiem na kamieniu vs wyjść popołudniu, spotkać na górze garstkę osób, rozbić namiot, zrobić piknik na wiszącej skale, wyspać się jak król i wracając mijać dziesiątki osób, które idą zrobić sobie fotkę z podskokiem na kamieniu? Wybór wydaje się oczywisty, a mimo to nadal opcję #2 wybiera garstka osób, a opcją #1 walą tłumy. Weź tu zrozum ludzi.
Szlak jest dziwny. Wydaje się że idziesz częściej pod górę niż z górki. Problem w tym, że w drodze powrotnej jest tak samo, czujesz się jakby cały świat cię robił w konia.
Lala, zapytacie, a czemu Tomek niesie plecak? Przecież widać, jaki ciężki.
A ja na to: to nie Tomek niesie plecak, to plecak niesie Tomka. To jetpack (dwusilnikowy)!
W okolicach 8. kilometra zaczyna się dłużyć. Potem już idziesz, żeby dojść, nieczuły na widoczki: góry-srury, jezioro-srezioro.
W nagrodę dostajesz takie okoliczności do podziału z garstką ludzi.
My na górze spotkaliśmy krasnoludki. A po kransoludkach nasza, niczym nieskrępowana, kolej na zdjęcia. Jedyne co nas stamtąd wygoniło, to wiatr. Rano to samo. Pamiętajcie o dwóch rzeczach: żeby zabrać czapki i rękawiczki, oraz: nocleg przy Trolltundze to możliwość robienia zdjęć 2 razy. 2 razy!
Przesadzam z tym pasztetem i pasztetem, tak naprawdę mieliśmy jeszcze paprykarz i kawior. I konserwę turystyczną (może i smakuje jak kocie żarcie, ale jaką ma wydajność! Tomek cały wyjazd jadł i nie przejadł).
Gdzie jest Wally (tzn. nasz namiot)?
Co tam, że własnie zeszliśmy z męczącego szlaku, my nie machniemy jeszcze wejścia pod lodowczyk? „Dróżka na 3 godziny tam i z powrotem, na pewno po płaskim, tak że i babcie na wózkach mogą podjechać” – nie wiem, skąd mi się wzięło takie myślenie. Stoję pod wysoką górą, widzę czapę lodu na jej szczycie, ale nadal łudzę się, że wejść tam to jak splunąć.
Gorzka, gorzka pomyłka. Aha, już zdążyłam zapomnieć, ale dodatkowa trudność polegała na tym, że po roku noszenia buty postanowiły że jednak będą mnie obcierać.
Szlak na Buerbreen zaczyna się w Buer, kilka kilometrów od Oddy.
Gdybym nie była obolała i zmęczona po Trolltundzie, powiedziałabym że warto. A tak, powiem tylko że lodowce, do których idzie się po płaskim można zobaczyć na Islandii, polecam. Problem w tym, że do Norwegii poleci się na weekend, a na Islandię nie.
Zobaczyć fiordy we mgle i deszczu? Tak! Pod warunkiem że wcześniej widziało się je w pełnym słońcu. Nam to latało, i tak spadaliśmy w stronę lotniska, ale ze zgrozą myślę że jeden dzień do przodu i na Trolltungę byśmy szli w deszczu. A nie chciałabym iść na Trolltungę w deszczu. Ma się to szczęście!