niesmigielska.com | blog, fotografia, podróże, suchary

Słabe żarty, mocne zdjęcia. Blog fotograficzny z podróżniczym zacięciem.

NOWY JORK CZ. VII
Nowy Jork

NOWY JORK CZ. VII

Previously on niesmigielska.com:
Cz. I, w której Tomek i Ela zostali wpuszczeni do Ameryki i jedli kolację w Central Parku ze szczurami.
Cz. II, w której Tomek i Ela wyruszyli na poszukiwanie prawdziwego chińczyka do Flushing, Queens.
Cz. III, w której Tomek i Ela jedli lunch na schodach The Met.
Cz. IV, w której Tomek i Ela płyną promem i ślą pocztówkę z Central Parku.
CZ. V, w której Tomek i Ela bez szwanku przechodzą przez rosyjską dzielnicę a potem się kłócą.
CZ. VI, w której Tomek i Ela jedzą tyle, że aż dziwne że nie pękli.

Zaginam czasoprzestrzeń: dzisiaj jest środa, 17 września 2014 r. Słońce świeci, jest 20 stopni. Idealny dzień na wycieczkę w miejsce zapomniane przez boga, gdzie psy dupą szczekają (z widokiem na Statuę Wolności) – do Red Hook.

Red Hook od reszty świata odcięte jest z trzech stron wodą, a z czwartej – ekspresówką miedzystanową. Nie jest łatwo się tam dostać, ale nie jest też przesadnie trudno. Są wodne taksówki albo autobusy Ikei, ale dla nas za późno – o 11:00 to my już od kilku godzin zwiedzamy. Kogo nie przeraża 10-minutowy spacer, wystarczy że wysiądzie z metra na Caroll St (linie F, G) i przejdzie wiaduktem na drugą stronę. Jasia i Małgosię prowadziły w lesie okruszki od chleba, a nas, Tomka i Elę, ścieżka z damskich majtek (true story, OMG i WTF w jednym). Dobrze że ptaki ich nie zabrały i mogliśmy trafić z powrotem.

Był port w Red Hook, była praca. Port przeniesiono, ludzie zostali, a bez zajęcia ludzie się nudzą i na przykład biorą narkotyki albo czasem kogoś okradną. W latach ’90 Red Hook wybrano na najgorszą okolicę w USA (!). Jak to zwykle bywa, najpierw wprowadzają się artyści, za nimi otwierają się hipsterskie knajpki i tania okolica przestaje być tania.

Po co do Red Hook? Powałęsać się. Po ciszę i spokój, kostkę brukową, magazyny z czerwonej cegły. Ostatecznie można iść do Ikei jak ktoś czuje że musi na hot doga.

alt
alt
alt
alt
alt

Każdy wie, że jak po słodkie w Red Hook, to do Baked, jak kawa to od Stumptown Coffee Roasters (do wypicia tamże). Cinnamonn bun + muffin pistacjowo-pomarańczowy + ciasto bekonowo-burbonowe (w smaku ani bekon, ani bourbon – tylko ciastko) – i możemy mówić o drugim śniadaniu.

Chcieliśmy się dobić ciastem od Steve’s Authentic Key Lime Pies, ale pocałowaliśmy klamkę raz, pocałowaliśmy klamkę drugi raz, na trzeci zabrakło nam czasu.

alt
alt
alt
alt

I w Red Hook można iść na shopping – na dobrą chwilę wsiąkliśmy między półkami Fairway Market, bo towarów tam więcej niż książek w Bbliotece Narodowej.
Jednak gwoździem programu miała być kanapka z Red Hook Lobster Pound, ale jeśli mięso homara jest gumowe i bez smaku, to nie lubię homara, wolę kalmara.

alt
alt
alt

Wracamy do cywilizacji i dochodzimy z Tomkiem do rozstaju. Jemu nie widzi się łażenie po muzeum, mi leżenie do góry brzuchem w Central Parku. Synchronizujemy zegarki, trzy razy powtarzamy plan (jak wyjdziesz, wyślij mi smsa i idź prosto) i idę – na najfajniejszą wystawę jaką widziałam w Nowym Jorku.
Polecać to ja sobie mogę wystawy w Arsenale, ale życzę wam, żeby każde pieniądze wydane w ciemno były wydane tak dobrze jak bilet na retrospektywę Jeffa Koonsa w Whitney Museum of American Art. Wielki plus za audioguide’a. Normalnie nie biorę – wypożyczyłam raz na zamku w Mikulovie i przeczytać drętwe opisy pod eksponatami umiem sobie sama, dziękuję bardzo. Ale stwierdziłam, że skoro zapłacone, to najwyżej go ponoszę na próżno, z ołowiu nie jest. Włączyłam na próbę, a tam: wywiady z Koonsem, ciekawostki, seks i kontrowersje. Ekstra!

alt
alt

Podoba mi się jak ktoś bawi się właściwościami materiałów (kamizelka ratunkowa odlana z brązu i kilkumetrowe rzeźby z nierdzewnej stali udające dmuchane zabawki), każe spojrzeć na przedmioty codziennego użytku jak na skończone dzieła, przerabia symbole popkultury na porcelanowe figurki (naturalnej wielkości). Jaram się, polecam, zalecam. Jeff Koons.

alt
alt
alt
alt
alt

Jeśli Blair Waldorf jadła lunch na schodach przed The Met, to znaczy że nie jest zbyt sprytna. O wiele przyjemniejszym miejscem jest taras na dachu – ale żeby się tam dostać, trzeba przejść przez pół muzeum. Ergo: nie wpuszczają z jedzeniem. Gdybyśmy weszli normalnie, nawet bym o tym nie pomyślała, ale skoro tak nas przetrzepali, że musieliśmy uciekać się do podstępu żeby wnieść bogu ducha winne masło migdałowe (przyznaję: to ja byłam przemytnikiem), to korciło nas strasznie żeby usmarować którąś z antycznych rzeźb.

Sam taras – pierwsza klasa, a na tarasach to ja się znam. I ta sztuczna trawka chrzeszcząca pod nogami – w latach ’90 dom obity białym sidingiem z taką wykładziną na balkonie i kransalem w ogródku był dla mnie najwyższym luksusem. Nie było wyżej.

alt
alt
alt
alt
alt
alt

Jak widać na obrazkach, przyjemnie się siedziało, ale obowiązki wzywają. To już ta godzina, a musimy jeszcze: kupić lody, dojechać pod Rockefeller Center, zjeść lody i zameldować na 18:00 na wjazd na 86. piętro. Tak jest: dziś dzień wejścia na Top of The Rock.

Gdyby porównać Top of The Rock z Empire State Bulding, we wszystkim wygrywa to pierwsze: lepszy widok – nie chodzi tylko o to że nie da się zobaczyć ESB stojąc na jego dachu. Da się zabukować bilety z wyprzedzeniem – versus stanie 2 h w kolejce. A jednak tłumy są większe na Empire State. Ludzie, naprawdę ten King Kong Wam robi taką różnicę? Przecież on nawet nie był prawdziwy.

alt
alt

Dwie rzeczy, które mi się wydawało na temat Top of the Rock, a które nie są prawdą:
1. Nie da się po prostu spojrzeć w dół. Nie da się zrzucić monety i sprawdzić czy kogoś zabiła. Nie da się popełnić samobójstwa – trzeba by być bardzo zwinnym żeby skoczyć, bo taras ogrodzony jest szybami wysokimi na 2 metry.
2. Myślałam że wymieniają ludzi co 15 minut, ale nie: na górze można siedzieć do oporu, od 8 rano do północy – tak żeby poczuć, że się wysiedziało swoje do ostatniego centa (z 30 dolarów, niestety tanio nie jest).
Atmosfera jak na wojnie. Aparaty terkoczą jak karabin maszynowy. Ludzie mało sobie oczu nie wydłubią tymi kijkami do robienia selfie. Precedensem jest, że i my mamy swoje. Nasze właściwe selfie jest oczywiście ze zblazowanymi minami i robione analogiem i dopiero czeka na wywołanie, ale wrzucam też takie zwykłe – z uśmiechami. Cali my.

alt
alt
alt
alt
alt
alt
alt
alt

Written by Nieśmigielska - 01/12/2014
  • Vi

    Przez cały post myślę o tym muffinie pistacjowo-pomarańczowym, no kombinacja brzmi przepysznie!

  • rene

    nawet nie wiesz jaką frajdę mi sprawiasz tymi postami o NYC :)

  • lu

    jadę do nowego jorku tylko po to, by mój instagram rozkwitł…
    hue hue.
    zgłaszam sprzeciw – selfie Twoje i Tomka jest sto razy lepsze od każdego naszego selfie. (Tomek pozostał Tomkiem, a Ty jakaś taka melancholijna.) czy to magia nowego jorku w tle? NIE SĄDZĘ.
    więcej dawaj i szybciej. co to za obijanie się.

    • Nieśmigielska

      tak naprawdę mamy też selfie z dzióbkiem, tam nie jestem melancholijna, ale nie pokażę.
      nie da sie więcej i szybciej, to może nie wygląda, ale proces pisania posta jest u mnie tak rozbudowany że musiałabym rzucic pracę żeby pisac częściej. a że przyjemność sprawia mi rozwlekanie nowego jorku, to już inna sprawa ;)

      • lu

        POKAŻ! prywatnie tylko mi. nikomu nie sprzedam, gdy już będziesz sławnym fotografem, obiecuję.

        wygląda, dlatego tak mi się podoba! no dobra, jesteś usprawiedliwiona. /apsik/

  • Znowu mogłem rozpocząć dzień od pozachwycania się pięknymi zdjęciami! Dzięki! :)