We’ll always have Paryż
Tak jak ostatnio bywałam o krok od zamknięcia tej budy, tak ten post pisało mi się z przyjemnością. Dopóki jest Paryż, jest nadzieja: łajba MS Nieśmigielska.com kilka kursów jeszcze przepłynie.
W tym roku wzięliśmy się za nadrabianie zaległości z podróżniczej podstawówki. Rzym zaliczony na mocną piątkę, powtórka materiału z Londynu zrobiona. To może Paryż na wiosnę? Wszyscy byli, to my też bądźmy. Miliony turystów nie mogą sie mylić.
Gdybym wiedziała, że tak tam fajnie i że obywatele UE pomiędzy 18 a 25 rokiem życia wchodzą wszędzie za darmo, bujnęlibyśmy się nad Sekwanę wcześniej. No nic, przynajmniej jedno z nas zdążyło reprezentować młodzież.
Skąd ten entuzjazm? Z niskich oczekiwań.
Co ja sie naczytałam o Paryżu i Paryżanach. Miasto jakie brudne. Imigranci jak palą samochody. A żabojady jacy niemili! Tylko patrzą, żeby wam splunąć pod nogi w tych rzadkich chwilach, kiedy nie udają że nie istniejesz.
Liczyliśmy: najpierw minuty, godziny, potem dni kuląc się przed ewentualnym ciosem – nic. Może to nasz naturalny wdzięk, ale żadna przykrość ze strony Francuzów nas nie spotkała. Nie powiem, żeby nam nadskakiwano, ale do czucia się jak obywatele drugiej kategorii brakowało kilku długości. Łyso Wam?
W związku z powyższym, zdjęcie poniższe zostało zainscenizowane.
Wylądowaliśmy na Beauvois – a trzeba było słuchać starszych. Przecież wiemy, że tanie linie są tanie, bo inne usługi są drogie. Ale nie wiem czy gdyby zsumować koszty przelotu, autobusu i straconego na dojazd czasu, nie opłacałoby się polecieć z kimś innym niż Wizzairem.
Żeby wczuć się w klimat: rozgrzewka w autobusie. Croissanty i bagietka – jeszcze z poznańskiego z Lidla. Wkrótce przyjdzie czas na konfrontację. Czy ciasto francuskie wypiekane w Polsce urąga ciastu francuskiemu wypieczonemu we Francji? Sprawdzimy to na tylu próbach, że będzie można wykluczyć błąd pomiaru.
Pierwsze wrażenie: ale tu jest na bogato. A jak na bogato, to pewnie i drogo.
Drugie wrażenie: ale tu jest elegancko. Ale tu wszystko do siebie pasuje, nawet ludzie są poubierani pod kolor budynków. Tomek w swojej modrakowej kurtce prezentował się jak rajski ptak.
Trzecie i czwarte wrażenie: ale ten Łuk Triumfalny jest wielki, oraz: ale tu jest dużo ludzi.
W Paryżu nie ma tak, że po prostu gdzieś wchodzisz. Po prostu, to możesz sobie stanąć na końcu ogonka i liczyć, że zdążysz przed zamknięciem. To pierwsza lekcja, której nauczyliśmy się bardzo szybko, bo z dworca do Łuku Triumfalnego idzie się jakies 15 minut.
Stanie w kolejce jest w Paryżu przeniesione na wyższy poziom. Pół sekundy zajęła nam trzeźwa ocena sytuacji: na Łuk Triumfalny to my dzisiaj sobie nie wejdziemy. Jak dobrze, że jest wpis Bartka z Paragonu z podróży, który na tarasie na górze bawi się w dyspozytora ruchu ulicznego. Pochwalę się, że i my bywaliśmy wielokrotnie jego uczetnikami. Fearless – taki tytuł mógłby nosić film o naszej jeździe rowerem po Paryżu. To be continued.
Kierunek na mekkę wybrany, jeszcze tylko dywanik i można zaczynać.
Pewnie mówi się „elegancja Francja”, bo „elegancja Paryż” się nie rymuje. Widziałam mnóstwo szczupłych dziewczyn w płaszczach i sportowych butach, teoretycznie powinnam wyglądać jak jedna z nich. Erreur. Choćbym nie wiem jak się zrobiła, w Paryżu czułam się jak wycieruch.
Pierwsze co zrobiłam po przylocie do Poznania – serio, jeszcze zanim weszłam do domu, chociaż byłam głodna i chciało mi się siku – to pójście do CH po kapelusz. Mierzyłam kilka i niestety, Paryżanki ze mnie nie będzie. Obawiam się, że to nie w kapeluszu tkwi problem.
Kolejne miłe zaskoczenie: wydawałoby się, że w miejscu über turystycznym sprzedawcy badziewia nie dadzą żyć. Widocznie popyt na szczekające pieski z laserowym wzrokiem (creepy) i breloczki z wieżą Eiffla (5 za euro, special price my friend) jest tak duży, że handlarze mogli sobie pozwolić, żeby nas sobie odpuścić po jednym zapytaniu ofertowym.
Powiem Wam, że to chyba pierwsze miasto w historii, gdzie sztandarowe zabytki tak mi się podobały – i to mimo tłumów, tłumy wrzuciłam w koszta. Taka wieża Eiffla – jest przepiękna. Jest ogromna. Jest zdobiona. Nie jest czarna. Nie jest ciężka.
Nie widzieliśmy sensu we wjeżdżaniu na górę. Panorama Paryża bez wieży Eiffla? Wolne żarty. I może jeszcze bezglutenowa bagietka?
Ciekawy temat to bezdomni w Paryżu. Jest ich dużo, wydaje się że mają więcej dobytku niż gdybym ja się spakowała w walizkę i zawsze jedli coś dobrego.
Bywa, że przez bezdomnego śpiącego na środku chodnika będziesz musiał zejść na jezdnię. Trzeciego dnia już nawet obozowisko pod muzeum sztuki współczesnej mnie nie zdziwiło. Ach, więc to jest ta liberté?
Nie „ci straszni muzułmanie”, ani nawet nie ci palący samochody murzyni najbardziej rzucają się w oczy na ulicach Paryża. Nawet nie wiedziałam, że we Francji jest tylu – zdaję sobie sprawę, że wór otwieram ogromny – Azjatów. Licząc już bez tych słynnych japońskich turystów.
Może więcej napiszę, jak będziemy spacerować po chińskiej dzielnicy i będziemy mijać chińskie prostytutki na każdym rogu.
Nie tak łatwo mnie namówić na shopping, więc gdybym nie wiedziała, że na dachu domu towarowego Printemps jest taras widokowy – weszłabym tam najwyżej na siku i to tylko gdyby mi się naprawdę mocno chciało. Albo gdyby Tomkowi rozdarły się spodnie na dupie i trzeba by było na gwałt szukać nowych – co zresztą naprawdę się zdarzyło.
Krótko: z niejednego terasse panoramique widok Paryża oglądałam – i Printemps był najlepszy.
Uwaga na dwie rzeczy: Printemps zamykają o ósmej, więc przez pół roku po wiosennej zmianie czasu nie zobaczycie stamtąd zachodu słońca. I to są tak naprawdę dwa budynki połączone kładką, więc jeśli chcecie uniknąć błąkania się po korytarzach i chodzenia z góry na dół w poszukiwaniu wyjścia na dach, wejdźcie do tego BEZ kopuły.
Paryż dobrze ogląda się z poziomu ulicy, ale nic nie pobije widoku z góry. Szare dachy i beżowe elewacje. Dopuszczalne wariacje to piaskowy i biel. A u nas dalej pstrokate jest piękne.
Ponieważ i tak mieszkaliśmy na Montmartrze, co nam szkodzi zjeść kolację na schodach pod Sacre Coeur? Ceny w Paryżu dają doskonałą wymówkę, żeby móc po prostu usiąść na powietrzu i piknikować. Jak to dobrze, że jest wino, bagietka i ser. Raz tylko zjedliśmy w miejscu z kelnerską obsługą i było to u Wietnamczyka. Niechcący strollowałam Tomka – ser był kozi; normalnie by go nie tknął. Ser zagryzaliśmy gruszką, a gruszkę popychaliśmy winem.
To był dobry wieczór. To było bardzo udane nasze pierwsze pół dnia w Paryżu.
Powinnam być bardziej ostrożna z takimi deklaracjami, bo potem mocniej boli jak coś nie wychodzi, ale akurat Paryż nawet w deszczowy dzień wyglada tak, że chce się żyć. Z deszczem mu do twarzy.
Murali jako takich widzieliśmy jak na lekarstwo, ale to nie szkodzi. Znalazłam coś bardziej pociesznego. Street art w Paryżu należy do jednego człowieka. Albo jednej bandy, która rozkleja po całym mieście 8-bitowe mozaiki, jak tu: Molier featuring Space Invaders.
Dominują małe formy. Typowy street art w Paryżu będzie wyglądał tak. Mozaika Invadera, ośmiorniczka od GzUpa, coś od szablonu, coś papierowego. I Clet na znaku drogowym. Oczy szeroko otwarte to podstawa.
Nasze supermoce do zwiedzania braliśmy z węgli. Po lewej: crepe z Krep (uszedł, ale w Paryżu każdy adres gdzie idzie najeść się na 5 euro na głowę jest na wagę złota). Po prawej: nasza bagietka z kakao. 1. miejsce w kategorii: wypieki. Jeszcze napiszę co i jak.
Tu jest Nemo!
From Paris with love.
A swoją droga, każda osoba która przyczepiła swoją kłódkę powinna dostać mandat i klapsa na gołą pupę. Nie dość, że to nie wygląda, to jeszcze robi syf środowisku. Większość gruchających gołąbków nie przetrwa roku od wrzucenia kluczyka do rzeki, ale sam kluczyk przetrwa ich, ich wnuków i wnuków ich wnuków. I jeszcze się nie rozłoży. A po drodze połknie go ryba i od tego umrze. I osieroci tuzin głodnych rybich dzieci.
Jak na najsłynniejszą gotycką katedrę świata, mogli w Notre Dame postarać się bardziej. Po witraże od podłogi aż po sufit musieliśmy stanąć w kolejce do Sainte Chapelle.
Niedziela palmowa: jak oni to robią w innych krajach. Palemki we Francji to faktycznie palemki, ale powiem Wam, że wolę nasze – przaśne, tęczowe, zatknięte za obrazkiem z bozią.
Temat Paryża został dopiero liźnięty. Nie było nic o naszej kawalerce metr na metr na poddaszu kamienicy na Montmartrze (tak!) z Airbnb (PS: tu jest zniżka na Twój pierwszy nocleg) Napiszę jeszcze o rowerach – o, to dopiero będzie jazda. Nie mówię, że nawet nie zaczęłam tematu bagietek.
Może jaki spoiler? Proszę bardzo: w następnym odcinku paryskich opowieści będziemy jedli makaroniki. ZA DARMO. Impossible is nothing.