We’ll always have Paryż cz. II
Właściwie zdjęć na dysku mam zachomikowanych tyle, że mogłabym do końca roku blogować bez wychodzenia z domu. Przejść na przedwczesną blogerską emeryturę. Kupić działkę, siać truskawki, grillować wegekiełbaski. I tylko raz w tygodniu siadać do komputera i wybierać. O czym by tu, drogie dziatki, dzisiaj zapostować? Może Paryż, wiosna 2015?
Poprzednia część – TU. Z niej dowiecie się wielu niepraktycznych informacji, jak: typologia paryskiego street artu, oraz: czy to prawda, że Francuzi są niemili (nieprawda).
Jeśli myślicie, że najlepsze witraże są w katedrze Notre Dame, to znaczy że wiecie, że coś dzwoni (hehe), ale nie wiecie, w którym kościele. Nie w Notre Dame, a w Sainte-Chapelle, czyli nie w katedrze, a w prywatnej kaplicy króla Ludwika XI. Ale reszta się zgadza: piękne witraże od klepiska po powałę. Kto nie wierzy, niechaj zmierzy.
Ponieważ wykorzystaliśmy nasz limit wchodzenia bez kolejki na otwarciu Notre Dame, nie ma tak dobrze: w ogonku trzeba stanąć. When in Paris, wait in queue.
Pamiętajcie, że nieletni do 26 roku życia wchodzą za darmo, starzy ludzie płacą 8 eur. Czyli, żeby nie wypominać wieku Tomkowi, płaciliśmy jakby po 4 euro. Opyla się.
Twarde dane: jeden przejazd metrem to 1,80 eur. Wypożyczenie roweru: 1,70 eur – za dzień. Co prawda jest to dzień, w którym Twoje życie wisi na włosku, bo francuskie ścieżki rowerowe służą samochodom dostawczym do parkowania, ale oszczędność nie do pogardzenia. Warto.
A na serio: jeśli na codzień jeździcie w kasku i po chodniku – zostańcie przy jeździe metrem. Jeszcze wylądujecie na OIOMie i będziecie mówić (o ile będziecie mówić): a bo Nieśmigielska napisała że to super pomysł. Obytych z bezkompromisowym ruchem ulicznym zapraszam na paryskie rowery miejskie. System taki prosty, stacje tak co 200 m, kierowcy tacy na Was uważni, policja tak patrzy przez palce.
Wstyd się przyznać, ale taka jazda wyzwala w człowieku najgorsze instynkty. W Poznaniu przeważnie szanuję czerwone światło i nie przeciskam się między samochodami. W Paryżu nasza jazda wyglądała tak:
Co tak stoimy jak ciecie? Czerwone jest!
Czerwone nie znaczy, że trzeba stać, tylko że trzeba bardziej uważać jak się jedzie. Składam samokrytykę. Nie obiecuję poprawy.
A żebyście widzieli jak Tomek się cieszył! Z całego wyjazdu najlepiej wspomina jazdę rowerem. Biedak na codzień jeździ wigrami, nie wiedział, że rower może mieć na przykład hamulce, przerzutki, koła większe niż 20 cali.
Nie wiem czego bardziej nie kumam: tych niedzielnych targów, na ktorych sprzedają papugi czy sklepów z lusterkami do makijażu po 100 euro/sztuka.
Załóżmy, że jest niedziela, jesteś w Paryżu i masz ochotę na owoce morza oraz owoce w ogóle. Idziesz na Marché Bastille.
Widzę, że dookoła sami Japończycy i wiem, że to pułapka na turystów. Ale widzę też, że kolejka ta za świeżymi ostrygami stoi. Jak teraz nie spróbuję ostryg, to kiedy? No to spróbowałam. I do dziś się otrząsam z obrzydzenia.
A po zjedzeniu ostrygi wyglądam tak. Czy te oczka mogą kłamać?
Smakuje to jak rybny smark. Nie wierzę, że takie surowe ludzie jedzą bo lubią. Na serio, nie ma tu nic do lubienia.
Jeśli tak jak i my przychodzisz na Pere Lachaise wiedząc tylko, że Chopin i Morrison – przy wejściu masz mapkę: TOP 100 grobów do odwiedzenia. Mogę się założyć, że jest też apka na androida. A jeśli nie, to właśnie ją wymyśliłam. W wersji płatnej można by układać trasy tematyczne: samobójcy, homoseksualiści, feministki. Albo kolorami: szlak biały, czarny, żółty.
Chwila zadumy na grobie Jima Morrisona. Myślałam, że tam większa impreza. Melduję: żadnych flaszek ani damskiej bielizny. Wszyscy z rękami na kołdrze. To już u Chopina większa szopka.
Najbardziej lubię wiosnę, za to, że kwitną te białe i te różowe. Kto mi powie, co to za drzewo?
Sprzedam Wam kilka prawd o życiu i im wcześniej się dowiecie, tym lepiej dla Was.
Nie ma nic za darmo. Chyba że makaroniki na otwarciu Adidas Superstore na Rue des Rosiers. Ale po kolei.
Nie znam rzeczy bardziej przereklamowanej niż makaroniki.
Raz w Nowym Jorku kupiliśmy całe dwie sztuki, płacąc za malutkie ciasteczka jak za bezglutenowe zboże i choćby nie wiem jak były pyszne, musiałabym upaść na głowę z dużej wysokości, żeby kupić paczkę 12 ciastek za 20 euro. Tyle tytułem introdukcji – zaraz dowiecie się, jak udało nam się zjeść ciastko i mieć hajs na ciastko. Trzeba było tylko sprzedać duszę szatanowi.
Idziemy sobie ulicą. Wtem! Jakieś poruszenie. Balony z helem. Gra muzyka. Dużo ludzi naraz. To otwiera się Adidas i rozdaje makaroniki za friko. A także wino, owoce i koreczki.
Makaronik z logiem adidasa to nadal makaronik. Wystarczyło odwrócić do zdjęcia i nikt nie pozna. Zresztą, co się tak kryguję: miałam superstary na nogach, więc można powiedzieć, że wykupiłam bilet wstępu na tę imprezę. Przynajmniej nie pchałam do kieszeni ani nie sprzedawałam na allegro, więc bez cebulactwa. Honor Polaka uratowany.
Francuska język piękna język. Le marais znaczy bagno. Le marais znaczy też: żydowska dzielnica w Paryżu. Może i tak: o żydowskości zaświadcza synagoga i koszerna piekarnia, ale przede wszystkim jest to okolica bardzo turystyczna. Nie wiem co robiła na stronie likealocal.com.
Ten dylemat pierwszego świata: stać pół godziny w kolejce za czymś kultowym (tu: falafel od L’As du Fallafel, czy stać 0 minut w kolejce do konkurencji ale nie móc potem napisać na blogu, że się było, się jadło?
Więc: się było, się najadło, się poleca. Ale wiem gdzie w Poznaniu dają lepszy (i na talerzyku).
Mało ortodoksyjni ci Żydzi. Taki chasyd z Brooklynu omijał mnie szerokim łukiem, żeby broń Jahwe nie dotknąć – a tu proszę. Gadki szmatki. Z dziewczynami. Na ulicy.
W życiu nie czułam się bardziej światowa niż wtedy, gdy sprawdzałam co dają w Centrum Pompidou. A tam: retrospektywa Jeffa Koonsa. A ja na to: meh, widziałam w Nowym Jorku.
W takim razie został nam taras widokowy: wchodzisz, ochronie mówisz, że jedziesz do restauracji – ale tak naprawdę nie jedziesz do restauracji. Jedziesz na ostatnie piętro i wylegasz na taras. W moim rankingu punktów widokowych Paryża taras na dachu Pompidou otrzymuje 5.5/10. Te pół to za wieżę. Dodane, nie obcięte.
Natomiast widok z dachu Instytutu Arabskiego był najsłabszy. Nie jesteśmy rasistami, po prostu nie widać stamtąd wieży Eiffla. To jak tort bez wisienki, albo mój blog bez zdjęć. Albo moje zdjęcia bez mojego komentarza.
Słynna na cały świat bagietka Gontrana Cherriera barwiona na czarno tuszem kałamarnicy. Podobno. My jednak wiemy, że ładują tam asfalt, dlatego jest taka twarda. Po sesji zdjęciowej skonsumowana uroczyście pod Wieżą Eiflla. Czarna bagietka z hummusem to nowa buła z pasztetem. Nouvelle cuisine.
Kolejny punkt widokowy (Sacre Coeur za dnia) i możemy zamknąć ranking. Złotą lornetkę i koszyk słodyczy Solidarności otrzymuje taras na dachu CDT Printemps. Brawa dla laureata.
Nasza kawalerka na poddaszu kamienicy na Montmartrze miała 1×2 metry, ubikację osobno, a kafle podłogowe latały luzem. I to była najtańsza opcja na Air Bnb. Niemniej – dobrze nam tam było, bardzo zmyślnie urządzone 2 metry kwadratowe. Rzut beretem (!) od Placu Pigalle. Namiary mogę podać na priv.
Ciąg dalszy rozważań na temat: czy Paryż jest drogi? na kawę pozwoliliśmy sobie raz – w Mc Donaldzie. Wszędzie indziej cena 5 euro za cappuccino to norma. Włoch albo Portugalczyk na widok kawy za 5 e dostałby zawału – a co dopiero my, cebulaki.
Nie tacy cwaniacy jak my próbowali zdobyć Luwr bez kolejki. Pół godziny przed otwarciem to akurat żeby stać 45 minut do wejścia. Z okien śledziliśmy postęp w tworzeniu się kolejki i mogło być gorzej. Mogło być o wiele, wiele, wiele (…) wiele gorzej.
Zakładałam, że nie da się zanabyć biletu z góry i ominąć kolejki – jak égalité to égalité, niech profesor i cham stoją po równo. A da się. To jest prawdopodobnie największa przysługa jaką oddałam Wam na łamach tego bloga.
Co zrobić, jak żyć, kiedy chce się zwiedzić Luwr a nie lubi się tłumów? Nieśmigielska radzi: zmienić nastawienie. Wziąć na klatę tę całą otoczkę z całym dobrodziejstwem inwentarza: ze staniem w kolejce, z tłumem na korytarzach i po prostu nastawić się na całościowy Louvre Experience: powolne spacerowanie przez imponujące wnętrza wśród największych dzieł sztuki. Inaczej nie będzie. Chyba że jesteś tak alternatywny, że z rozmysłem olewasz Mona Lizę i idziesz na malarstwo plemion Oceanii – spokój gwarantowany, pies z kulawą noga tam nie zajrzy.
Francuskie wypieki = mózg na ścianie. Poezja smaku. O czym, jak również o chińskich prostytutkach, Tomka bece ze street artu i innych przygodach, wspomnę w 3 i ostatniej części z Paryżewa pod Beauvois.