Ateny: miasto ładne inaczej
Powiedzieć, że w Atenach jest ładnie mógłby tylko niewidomy – od początku wiedziałam, że takie będzie pierwsze zdanie posta z Aten.
Ludzkość nie zna większego paradoksu – miasto, bez którego nie byłoby Europy, jest dziś tak nieeuropejskie, że czasami nie wiedziałam: Bangladesz? Maroko? Ateny? Serio?
Ja nie mówię, że to źle. Mnie to nie rusza. Zrzucam to na karb egzotyki. Ja cyknę fotkę, potem stąd wyjadę, a syf zostanie. Nie mam oporów, żeby się nie przejmować – śmieci same się na ulicę nie wysypały. Gumy same się pod nogi nie wypluły. Ściany same się nie pomazały. Jak kto dba, tak ma.
Przykład: na ulicy Ateńskiej w Atenach – a na pewno będziecie nią szli, bo łączy Halę Targową i plac Monastiriaki musieliśmy pokonywać dodatkowe obciążenie: buty kleiły nam się do chodnika.
Ale może pierwsze rzeczy pierwsze: zanim dolecieliśmy do Aten, zanim dojechaliśmy na Modlin, gdzieś w połowie drogi, pomiędzy Warszawą a Poznaniem nasza honda skończyła 100 000 km. Mnie to nieszczególnie, ale Tomek tak się domagał tego zdjęcia, że zrobiłam.
Żeby było coś do pionu: maj to najlepszy miesiąc do latania nad Polską. Niech rzyje rzepak! I ciekawostka (to będzie długi post, a jeszcze nie dojechaliśmy do Modlina…): tydzień wcześniej w Polskim Busie siedząca obok Hiszpanka zapytała mnie, co to jest to żółte i czy to prawda, że my to jemy. Z angielskiego zawsze miałam piątkę, ale jak przetłumaczyć rzepak – bladego pojęcia. Szczęście, że jest translate.google.pl. I uwaga: na hiszpański „rzepak” tłumaczy się jako violacion, na angielski – rape. Wyobraźcie sobie minę tej pani. End of story. A nie, jeszcze PS: rzepak to jest rapeseed. Niewiele lepiej.
Wylądowaliśmy i od razu dzida do centrum (autobus odjeżdża spod terminala; 5e). I miłe zaskoczenie: grubo po północy, a nikt nie wybiera się spać. Prawdziwe życie nocne, czyli coś, czego nie udało nam się znaleźć swego czasu w Lizbonie.
Nie w głowie nam jednak te rzeczy, chcemy tylko znaleźć polecaną piekarnię i iść spać. Piekarnia, która zupełnie nie wygląda jak piekarnia, bardziej jak punkt gdzie szewc przyjmuje buty do naprawy, otwarta jest 24 h na dobę i serwuje kououri – po naszemu: obwarzanki z sezamem. Dobre na wczucie się w klimat.
Rano ateński syf objawił nam się w pełnej krasie. Na swój sposób uliczki w Atenach są klimatyczne. Problem w tym, że klimat „na punka z Jarocina” mi nie do końca odpowiada. Typowa uliczka w „naszych” Atenach wygląda tak. Meh.
Jeśli boisz się, że pojedziesz do Aten i nie znajdziesz street artu – nie ma strachu, to street art znajdzie Ciebie. Jeszcze będziesz przed nim zamykał oczy. Podobno wyznaczona jest nagroda – 10 000 euro dla osoby, która znajdzie niezamalowany metr kwadratowy na ścianie.
Miasto niby streetartowe, streetart taki zaangażowany. Problem w tym, że trafia się jedna perełka na w morzu tagów.
Ale! Z uliczek trójkę z plusem, ale z wypieków Ateny otrzymują piątkę. Wypieki z mięsem i bez. Na słodko, na słono (zwłaszcza z serem). Dla ciebie, dla rodziny. Wszelkie spiropity i spanakopity (τυροπιτα, σπανακοπιτα) bierzcie w ciemno, nie zastanawiajcie się co jest w środku. Będzie dobre.
Po prawej: bougatsa (μπουγάτσα)- to jak płynne złoto płynny budyń z pastel de nata zapakowany w ciasto filo. Na ciepło, z cukrem i cynamonem. Gdyby przyszło mi umierać w Grecji i miałabym wybrać ostatni posiłek, nie wiem co byłoby na danie główne, ale na deser byłaby bougatsa. Sorry za zdjęcie, nic na nim nie widać, ale jeszcze wtedy nie wiedziałam, co za skarb trzymam w rekach.
Co może robić turysta w Atenach w sobotę rano? Jasne, że iść na halę targową.
Chyba że nie je mięsa ani serów. Słyszałam już o takim wynalazku jak wegańskie buty, więc jeśli czyta mnie ktoś w wegańskich butach – niech zamknie oczy, bo czego nie widać, to nie istnieje. Hala targowa w Atenach to 99% mięsa na hakach i 1% oliwek.
Więc Grecy jedzą mięso. Żeby zjeść mięso, trzeba kupić mięso. Żeby kupić mięso, trzeba iść na targ. I wybrać sobie półtuszkę z haka. Ojejku.
Oto ateńscy rzeźnicy w akcji. Zawsze gotowi z nożem w ręku i fajkiem w ustach. Uwielbiam takie miejsca, gdzie albo mogę robić zdjęcia niezauważona, albo korzystam z bycia turystą, co jest tak głupi, że musi wszystko obfotografować.
Mój numer 1: młody rzeźnik pokazuje mi serduszko. I to wcale nie była najdziwniejsza rzecz, jaką widzieliśmy w Atenach.
Wegetarian zapraszam na zewnątrz. Owoce, warzywa, oliwki, przyprawy.
Miałam w piątej klasie fazę na mity greckie (kto nie miał?) i wszystko to wróciło do mnie na Akropolu. Oglądanie Herkulesa, przedstawienie na polskim mitu o Syzyfie (byłam… Afrodytą, true story), wszystko.
Ale by było smutno, gdyby najważniejszy zabytek okazał się niewypałem. Nie jest! Jest taki bilet za 12 euro, który pozwala na wejście do kilku obiektów – uważam, że już przy Akropolu się zwrócił. Tylko żeby nie było, że nie ostrzegałam: na Akropolu sytuacja wygląda tak. Nie pokontemplujesz sobie, bo jest:
a) za dużo ludzi
b) za duży upał.
Ale robi wrażenie. Plus, jest wzgórzem. Ze wzgórza są widoki.
Jedną rzecz Tomek zapamiętał z geografii z liceum: po czym poznać prawdziwy marmur? Prawdziwy marmur zawsze jest zimny. Zawsze. Sprawdziliśmy – myth confirmed. Latem sprzedawcy uliczni powinni sprzedawać kawałki marmuru do potrzymania. Marmur, marmur dla ochłody!
Wystarczy przejrzeć pobieżnie kilka postów, żeby wiedzieć, że uwielbiam robić zdjęcia ludziom robiącym zdjęcia. W Atenach rozwinęłam się nowy, endemiczny, podgatunek streetphoto: zdjęcia Greków, którzy sprawdzają czy dziś w gazetach ogłoszono bankructwo kraju.
50 faktów, których o mnie nie wiecie:
studiowałam filologię nowogrecką. Przez 1 dzień. Na fali zapisywania się na drugi kierunek po pierwszym roku studiów, stwierdziłam że skoro wszyscy, to i ja poszerzę swoje horyzonty – na przykład o znajomość języka greckiego. Po co? Też nie wiem. Wymiękłam po pierwszym dniu i nie żałuję.
Ale literek się wyuczyłam bardzo ładnie i po 6 latach czytałam szyldy na ulicy bez problemu. Tomek zresztą też, ale on to zawdzięcza naturalnie bystremu umysłowi.
Stąd wiedziałam, że szyld ΑΡΙΣΤΟΝ to to samo co polecana piekarnia Ariston. Pieką z ciasta filo od 1910 roku. Pieką dobrze.
Z serii dobre, tanie i nadaje się na główne danie:
turecki chlebek peinirli od Feyrouz;
i falafel od Not Just Falafel (falafel jaki jest, każdy widział, nie muszę wklejać fotki). Normalnie nie przepadam za piwem, ale zimne piwo Bertina Vergina – i jesteście zrobieni na kilka godzin. Błogość.
I kilka zdjęć z naszej okolicy.
Już widzę te nagłówki w gazetach: BLOGERKA RASISTKĄ, ale czy to naprawdę przypadek, że najbrudniej na świecie było w dzielnicy chińsko-bangladesko-pakistańskiej?
Czy to naprawdę przypadek, że to były moje ulubione okolice do szwędania sie? Przynajmniej coś się działo. Była zabawa.
W Atenach widzieliśmy mało kotów na ulicach. Za mało jak na moje standardy.
Za to było bardzo dużo psów. Za dużo jak na moje standardy. Można powiedzieć, że tu, w Atenach, leży pies niepogrzebany. Leży wszędzie. Ale jest za gorąco, żeby był groźny.
W ogóle gdzie jak gdzie, ale w Atenach Chinatown bym się nie spodziewała. A jest. Jeszcze żadno zestawienie alfabetów tak mnie nie zaskoczyło jak chiński i grecki obok siebie. A jak Chinatown, to i sklepy ze wszystkim, co z importu. A jak ze wszystkim, to i z obrazkami z trójwymiarowym Jezusem i Maryją jednocześnie – zależy z której strony spojrzeć. Gdybym taki obrazek dostała na komunię… kto wie, może moje życie potoczyłoby się inaczej.
Ach, Ateny! Tu po raz pierwszy widziałam na żywo jak ktoś daje sobie w żyłę. Na środku ulicy, w słoneczne sobotnie popołudnie. Jakieś 500 metrów od naszego hotelu. Odwagi starczyło mi żeby przejść lekkim krokiem wobec pana z wystającą z przedramienia strzykawką i zrobić zdjęcie muralowi obok.
Więc jeśli zobaczysz tę ścianę – rozejrzyj się dookoła: może załapiesz się na posiadówę heroinistów (brzmi o niebo lepiej niż ćpunów, prawda?).
Tomek pod wieczór się przyznał, że coś go kłuło w bucie i myślał, że nadepnął na strzykawkę.
Ateny to nie tylko Akropol. Wzgórz i wzniesień ci u nich dostatek – nic tylko wybierać, z którego by tu dzisiaj obejrzeć zachód słońca.
Najwyższy jest Likavitos (Lycabettos, Lykavittos) – w mojej skromnej opinii najpiękniejsze miejsce w całych Atenach – a już na pewno o zachodzie słońca popijanym tanim winem. Podobno można wjechać na górę kolejką, kto by tam wjeżdżał, jak można wejść i się zmęczyć!
To nie przypadek, że najlepiej Ateny ogląda się z góry.
To także nie tajemnica. Dlatego żeby zająć dobre miejsca na ten spektakl, najepiej przyjść wcześnie. Nie mówię, że o 15:00, na 40 minut przed wystarczy.
Jak to bywa, na górze jest kościółek. Kościółek + sobota = na pewno ktoś bierze ślub.
Coś mi mówi, że kupiliśmy najtańsze wino najgorszego sortu. Ale humorek mieliśmy najlepszy.
I tak to nam minął pierwszy dzień w europejskiej stolicy brudu 2015.
A nie, jeszcze kolacyjka! Załóżmy, że jesteś w Atenach. Czujesz, że jeszcze byś coś zjadł – ale tak bez obżerania się na noc, bo będą koszmary. Smaczne, tanie i po grecku – oto souvlaki od Elvisa na Kerameikos Strasse.
Więcej graffti, więcej taniego wina, lazy sunday u anarchistów i życiowe porady od bezdomnych – w następnym odcinku. Czujecie się zachęceni? Ja myślę.