La Isla Islandia II
Pozostałe wpisy o Islandii – TUTAJ.
Nie foteczki będą rządzić mną – ja będę rządzić foteczkami. I wpisy z Islandii zaplanowałam sobie 3, nie więcej. Jest na to sposób, nazywa się: selekcja, głupcze. Ale nawet najostrzejsza selekcja nie wybroni Was przed postami-tasiemcami. Z drugiej strony stare blogerskie przysłowie mówi: posty z Islandii nigdy nie są za długie. Czyżby? Challenge accepted.
Na przykład taka laguna Jökulsárlón. Niby była ostatnio i wszyscy już wiedzą że spaliśmy w namiocie z widokiem na góry lodowe (i małe ptaszki, aww), ale hola hola – nie po to spełniam marzenie, żeby wrzucić 3 (czy 33) fotki na bloga i cześć! To już ostatnie, obiecuję. Opuszczamy na jakiś czas krainę lodowców (dziś będą wulkany, stay tuned). Płakałam jak odjeżdżałam.
Dzień trzeci chciałam początkowo spuścić w kiblu niepamięci (po godzinach piszę poezję) – zapowiadało się, że spędzimy go w samochodzie (mieliśmy sporo drogi do nadrobienia). I że te 400 km przejedziemy we mgle. Fiordy wschodnie, takie piękne ostatnim razem – takie za mgłą tym razem. Okropna kawa w Höfn, coś strasznego. Polecane miasteczko Seyðisfjörður – w tę pogodę malownicze chyba tylko dla ślepego (40 minut w plecy). Pojechaliśmy tam, żeby na miejscu stwierdzić, że w sumie to nie chce nam się iść do dźwiękowej rzeźby. Wracamy.
Powtarzałam sobie w głowie „nawet najgorszy dzień w podróży jest lepszy od najlepszego dnia w pracy” – nie działało. Oby do nocy (pojęcie względne w czerwcu na Islandii), jutro będzie lepiej! #problemypierwszegoświata #blogtroterzy #visiticeland
Byłam święcie przekonana, że opuszczona farma przejęta przez konie i owce to największy highlight jaki nas czeka, a i tak wyglądała dosyć ponuro. Folwark zwierzęcy, real photo.
Oczekiwania są źródłem rozczarowań. O ile przejazd przez Öxi 2013 włożyłam do złotego skarbczyka wspomnień (pamiętam że pod zdjęciem jak leżymy w śpiworach na mchu ktoś napisał że wygląda jak z ekshumacji), o tyle Öxi 2015 widzieliśmy jak przez mgłę – całkiem dosłownie.
Nadal jest to bardzo widowiskowa trasa, jak to z przełęczami bywa. Droga 939 na fiordach wschodnich – must-drive.
Nie zasłużyłam swoim marudzeniem, ale koło obiadu wszystko zaczęło iść ku dobremu. Trudno żeby nie, skoro zajechaliśmy na obiad. Jeszcze się taki nie znalazł, co by mu się humor od opcji all you can eat nie poprawił. W Klausturkaffi od 12:00 do 14:00 podają bufet z islandzkimi potrawami, od 15:00 do 17:00 – ciasta do oporu. Więc albo pulpety z renifera, albo sernik ze skyrem (skyrnik?). Jak my weszliśmy to zaczęło się ciasto. Nie żałujcie nas jednak zbyt pochopnie.
Zresztą, co to jest ciasto? Pojęcie względne. Na przykład zapiekanka z ziemniakami i boczkiem wg islandzkich kryteriów to też ciasto.
Byliśmy w raju. Na chwilę zapomnieliśmy, że nasza ulubiona potrawa to puree ziemniaczane z fasolką z puszki.
I jeszcze taki obrazek do pośmiania się, użyjcie wyobraźni. Wytaczamy się bokiem, bo nie mieścimy się w futrynie. Chcę być miła i pochwalić kuchnię. W jednym ręku ciastko, w drugim – ciastko, a w papie mielę jeszcze ciastko. I mówię tak: IT WAS (om) ALL (nom) VERY DELICIOUS (nom). Ciasteczkowy Potwór to przy mnie arbiter elegantiarum. Tomek śmiał się ze mnie tak długo, jak długo ja śmiałam się z jego gwiazdek Pirelli.
Koszt takiej zabawy: 2 tysiace ISK per głodna osoba czyli ~60 zł. Jeśli nadal się zastanawiacie, to zamówienie ciastka i kawy z normalnego menu kosztowałoby tyle samo. Ale trzeba przyznać, że pełna kultura i nakładaliśmy sobie malutkie porcyjki. Bardzo dużo malutkich porcyjek. I doleweczek kawy i czekolady.
Polecam! Nie przegap! Klausturkaffi w okolicach Egilsstadir. 3 gwiazdki Pirelli.
A potem spod chmur zaczęło wychodzić słońce. I okazało się, że jedziemy przez interior.
Gdybym bawiła się w listy, to w TOP 10 RZECZY KTÓRE MUSISZ ZROBIĆ NA ISLANDII (sprytne, nie?) byłoby przejechanie drogą nr 1 z Egilsstadir do Dettifossa (albo odwrotnie). I tak byście to zrobili, ale dzięki mnie wiecie, kiedy patrzeć a nie spać. As interior as it can get. Poliżecie krajobraz księżycowy przez szybkę. Napęd na 4 koła niewymagany.
Jest jeszcze dyskusyjna kwestia zorzy polarnej. Niby czemu nie miałoby być zorzy latem? Bo Tomek tak mówi? Jest, tylko mniej widoczna.
Od kilkudziesięciu kilometrów powtarzałam, że niebo na północy jest dziwnie zielone. Smsowa konsultacja ze znanym (nam) specjalistą od pogody – i wyszło na moje: silne zorze, widoczne nawet na Podkarpaciu. Tomek niech sobie nie wierzy – jest o jedną zorzę polarną w plecy, na własne życzenie.
Trudno żebyśmy się o 19:00 wybierali spać, ale gdyby przypadkiem tak się zdarzyło, to chciałabym spać na campingu w Möðrudalur. A najbardziej chciałabym mieć samochód 4×4 i, gdyby drogi były wtedy otwarte, pojechać dalej.
Będziecie się śmiać, ale tak się denerwowałam przed spotkaniem z Dettifossem, że bolał mnie brzuch. Czy dobrze go zapamiętałam? Czy nadal jest tak potężny?
Jest, nic nie zmalał. Albo ja nie urosłam.
Ale żeby to docenić, moim zdaniem trzeba stanąć nad samą wodą. Byle się za bardzo nie pochylać. Miałam schizę, że Tomek wpadnie do wodospadu myjąc naczynia w Dettifossie. Trochę głupia, ale piękna śmierć.
Najpotężniejszy wodospad w Europie oglądaliśmy z obu brzegów, co polecam na rozszerzenie światopoglądu. Opcja zachodnia pozwala Wam zejść nad samą wodę; opcja wschodnia lepiej buduje napięcie (dłuższa ścieżka od parkingu przez ciekawsze otoczenie) i daje szerszy pogląd na sytuację.
Ciekawostka: im dalej od wodospadu tym bardziej zmokniecie.
Kanion Ásbyrgi. Najlepiej o co chodzi widać z góry. Ale tak z góry-góry, nie tak jak my byliśmy, jeszcze nas nie stać na lot helikopterem nad Islandią. Może jak dostanę podwyżkę (w końcu po coś pracuję w budżetówce).
Są dwie wersje: albo kanion powstał w wyniku powodzi spod lodowca, albo ośmionogi koń Odyna odbił tam swoja podkowę. Naukowcy nie mają pewności.
Podniecam się takimi geologicznymi ciekawostkami. Wiem jak kształtuje teren lodowiec, jak działa gejzer, jakie to są erupcje szczelinowe. Wiem skąd się wzięła Islandia i dlaczego jest, taka jak jest (LAND OF ICE AND FIRE (ominous music)). Tylko dlaczego te dokumenty naukowe muszą być zrobione tak bardzo na jedno kopyto? Rozumiem że bez poważnej muzyki łatwiej byłoby obalić hipotezy?
Można iść górą (łatwa trasa, bez przewyższeń, 9 km w obie strony) albo jechać dołem. Można też zagrać w golfa i spać na campingu. Kanion Ásbyrgi. Dla Ciebie, dla rodziny.
Przejechaliśmy przez Husavik, ale zbyt świeże były wspomnienia z rzygania jak kot, żeby bawić się w oglądanie wielorybów drugi raz. Zostawiam innym tę przyjemność. Stanęliśmy tylko po spożywkę i prysznic, bo istniało ryzyko, że będziemy jak w tym dowcipie: myli się tylko raz. Niby swojego smrodu się nie czuje, ale ja Tomka nogi już tak.
W okolicach jeziora Myvatn czeka na Was atrakcji moc – zakładając, że kręcą Was: wyziewy o zapachu zgniłego jaja, wulkany, kratery –wypełnione turkusowymi jeziorkami/puste w środku; pola lawowe; dzikie, nienazwane góry (a za nimi kolejne; wyszłam na 5 minut, wróciłam po pół godzinie), kociołki błotne, sekretne groty w których można pływać nago. Nas kręcą. Właściwie najsłabszym ogniwem okolic jeziora jest samo jezioro, przecież nie będę się opalać na brzegu, jak mogę wejść na wulkan.
Na który? A na przykład na wierzchołek Krafli. Takiego tam niszczycielskiego wulkanu, co czasem puści parę a czasem porządnie pierdolnie i usypie stożek na 818 m. wysoki. Tam idziemy.
Satysfakcja – bo poprzednim razem nam się nie udało znaleźć ścieżki. Satysfakcja z wejścia na wulkan (a mógł zabić). Widoki wyceniłabym na warte 8-godzin marszu (idzie się 45 minut). Trekking idealny.
Tak się składa, że nie zachowało się zdjęcie, ale nadawałam się na bohaterkę fan page’a: legginsy to nie spodnie. Na szczęście Islandia to ostatni kraj na świecie, w którym powinnam się tym przejmować.
Weszła na wulkan bez spodni – nadaje się na okładkę Faktu.
Wiem, że Wam się nie chce i jesteście zmęczeni, ale jak już tam jesteście to zobaczcie też pole lawowe Leihrnjúkur. Świeża lawa (rocznik ’84), jeszcze dymi.
Słowko o grotach i basenach w tychże. U Eve Marie czytałam o pływaniu w grocie znanej tylko lokalsom. Wiadomo, ja też tak chcę!
Groty są – co namniej dwie. Jedną (Grjótagjá) zlekceważyliśmy, bo miała być secret, a ja o niej czytałam w przewodniku. Byliśmy tam dwa lata temu i zastaliśmy masę ludzi z aparatami na statywach i ostrzeżenia o wodzie zbyt gorącej do kąpieli (jak donosi Tripadvisor – ściema). Jak secret jak nie secret? Ale ze zdjęć – pasowałaby.
Drugą grotę znaleźliśmy, ale byliśmy chojraki dopóki nie zobaczyliśmy jakie mamy opcje: zsunąć się po sznurze prosto w wodę o niewiadomej głębokości lub po drabince przez szczelinę prosto w ciemność. A ja bardzo słabo pływam.
Nie wykreśliłam z bucket listy pływania nago w ciepłym źródle. Aż do następnego dnia wycieczki. Ale to nie to samo co w jaskini.
Dotrwali? Nawet ja ledwo. Następnym razem coś z zupełnie innej beczki.