Stary człowiek i Woodstock 2014 – TUTAJ.
Stary człowiek i Woodstock 2016 – TUTAJ.
Stary człowiek i Woodstock 2017 – TUTAJ.
Jak sobie poradził stary człowiek na Woodstocku rok później? A dziękuję, całkiem dobrze. Już wiedziałam, że będziemy płynąć przez morze śmieci i że będzie śmierdziało ściółką – i wzięłam to na klatę. Wystarczyło poluźnić dupościsk (ale nie na tyle, żeby przytulać się z obcymi ludźmi, bez przesady) – i cieszyć się z muzyki i miliona i jednej okazji do robienia zdjęć.
W sumie wcale nie musicie oglądać tych fot. Dobry kontent – z Woodstocka i nie tylko – mają Luiza (zdjęcia) i Bartek (teksty). I piszę tak nie dlatego, że pijemy razem wino w ramach spotkań poznańskich blogerów podróżnicznych, ale dlatego że zwyczajnie mi się ich foty podobają. (I pijemy razem wino.)
Poza tym, ja też chcę mieć wakacje. Czemu ja zawsze muszę pisać i pisać? Czemu nie mogę tylko wrzucić zdjęć i nara? Woodstock jaki jest, każdy widział – w reportażu Telewizji Trwam. Nic nowego nie pokażę.
BTW, jeśli jeszcze ktoś nie wie, że Woodstock jest lepszy od Openera (z uzasadnieniem; rozprawka w 250 słowach) niech przeczyta rzetelne porównanie obu festiwali. Woodstock wygrał praktycznie bez naciągania punktacji.
W tym roku nie byliśmy tak sponiewierani przez upał jak w zeszłym. W tym roku bliżej zaparkowaliśmy samochód niż w zeszłym. To już dwa plusy na udany początek. Oraz, jeśli na coś się przydają Tomka korpobenefity, to właśnie na to, żeby bez kolejki wejść na młyńskie koło na Woodstocku, chrzanić multisporty i ubezpieczenie medyczne.
Przyznacie: przybijanie piątek i zwiedzanie miasteczka festiwalowego mogło nas przegłodzić. Co jedliśmy?
Ja: tradycyjnie – zestaw hare hare w sosie z energii kosmicznej za 8 zł. Wiem, że ma tyle samo wrogów co zwolenników. Dla mnie pozostaje niezmiennie smaczny, brak zastrzeżeń. Pragnę również uspokoić: nie lękajcie się. Ani razu (w sumie jadłam 4 razy) nie musiałam po nim lecieć do kibla – a jeśli czegoś nie chciałabym musieć robić na Woodstocku, to właśnie korzystać z Toi Toia. Zgroza. Wolałabym wybuchnąć do środka.
Tomek: nowość! Z całej gamy kebabów, pierogów, naleśników najbardziej skusił go mega hot dog. Czemu mega? TEMU.
Już samo patrzenie jak ludzie jedzą mega hot doga jest bardzo zabawne.
Posiłek uświetniliśmy ciepłym winem z Biedronki.
Lekcja życia od Nieśmigielskiej: masz słabą pamięć, jest szansa że zapomnisz o korkociągu? Zawsze kupuj musujące. W sumie wyszło przypadkiem, ale już zawsze będę stosować.
Podtrzymuję swoje wysokie mniemanie na temat tzw. festival crowd (festiwalowego tłumu? Jakieś lepsze tłumaczenie?). Naprawdę ktoś uważa że na Openerze jest ciekawiej?
Starszy pan, który szukał wnuczki na Woodstocku. Czarno to widzę, skoro nawet my z Luizą i Bartkiem nie mogliśmy się zgrać. Powiem Wam, że łatwiej się dostać na widzenie do więzienia niż odwiedzić znajomych w Toi Campie. Przy okazji: pierwszy raz w życiu Tomek stanął w mojej obronie. Było to o tyle miłe, ile niepotrzebne. Mieliśmy spięcie z ochroniarzem – faktycznie weszliśmy nielegalnie na strzeżony teren żeby pograć w gry planszowe ze znajomymi. Kochany Tomku. Następnym razem jak będziesz stawiał się karkowi z ochrony (JAK PAN PODCHODZI DO MOJEJ ŻONY?), to przynajmniej miej rację.
W tym roku jeden ze sponsorów rozdawał takie tabliczki, na których można było wypisać swoją wiadomość do świata i powiesić ją na szyi, obnosząc się z logo. Jak można się łatwo domyślić najwięcej było „free hugs” (nie skorzystałam). Na drugim miejscu pod względem liczebności: „pokaż cycki”, potem długo długo nic i moi ulubieńcy. Ex aequo:
„FREE RZYGANIE DO DUPY” i „FREE HIV”. Dla zwycięzców – nagroda: free hug. Nagrody wyślemy pocztą.
Im słońce niżej, tym bardziej zabawa się dla mnie zaczyna. Zapomnijcie o poprzednich zdjęciach, złota godzina wybiła!
Bierzcie zawsze poprawkę: jak mówię że gdzieś mi się podobało to znaczy tyle co: gdzieś mi się dobrze robiło zdjęcia i jestem z nich zadowolona.
Jako zwolennik postawy zjeść ciastko i mieć ciastko, ciężko mi się pogodzić z jednym: czasem naprawdę nie można mieć wszystkiego. Na tegorocznym Woodstocku albo zdjęcia albo koncerty. Muzycznie nam się nie poszczęściło. Na plus wymienię Scarecrow (Rage Against The Machine gra bluesa), których nie znałam – ale już znam i lubię.
Koncert Oberschlesien z nieznanych nam przyczyn się nie odbył. A taką miałam chętkę na tanz metal z Piekar Śląskich.
Nie wypowiem się co do Flogging Molly, którym zawdzięczamy milczącą obecność chłopców w kiltach (bo chyba nie na Shaggy’ego przyjechali?), bo o ile ja chętnie bym została do końca – to nie ja następnego dnia prowadziłam auto do Poznania po 5 godzinach przespanych w samochodzie. Zwinęliśmy się po dwóch piosenkach. Ponadto Tomkowi bardzo nie podobał się Shaggy (DO. YOU. LOVE. REAGGAE?), mówi że już lepszy zeszłoroczny Manu Chao. Ja z kolei pamiętam tylko że Manu miał syrenę policyjną, grał przez 2 godziny jedną piosenkę i nie chciał zejść ze sceny. Do tej pory jak słyszę policję na sygnale – myślę, że to gra Manu Chao.
W zeszłym roku do drugiej w nocy trzymał nas zapał nowicjuszy i obietnica tańców na kowbojach z byłej NRD – BossHoss. W tym roku oczka mi się zamykały o 22:00.
Starość – nawet mentalna – nie radość. Co to, to nie.
Czyli taki był mój drugi Woodstock. Czyli za rok będę weteranem. Dostanę odznakę?