TATRY: Ceprostradą do nieba
Im jestem starsza, tym mniej innym zazdroszczę. Ale o jedną rzeczy bym się nie pogniewała: chciałabym mieć w Tatry maks dwie godziny samochodem. Wyobrażam sobie jak rzucam hasło: weekend za miastem? Może Tatry? A potem bym wsiadła za kierownicę i po prostu pojechała. A potem się obudziła z tego snu.
Dlatego gdyby ktoś mi zaproponował: okradnij pierwszą spotkaną staruszkę na ulicy, a dostaniesz mieszkanie z widokiem na Giewont – nie miałabym problemu z decyzją. Na wnuczka czy na policjanta?
W 9 przypadkach na 10 swoje chwalimy, a i tak gdzie indziej jeździmy.
Nasz wyjazd w Tatry był pierwszym w tym roku, kiedy swoje wygrało z cudzym (miały być Alpy). Powód do dumy czy powód do wstydu?
Już czas był najwyższy. Ostatni raz jak byliśmy w Tatrach nie mieliśmy jeszcze matury i wyglądaliśmy tak. A jeszcze poprzednim razem – jeszcze zabawniej, to były czasy Sturm und Glany. Ba, mój pierwszy wyjazd wakacyjny poza Płock był do Zakopanego. Miałam 8 lat. Też chcecie fotki?
Czas najwyższy przestać podśmiechiwać się z ludzi, którzy w profilach na fejsie mają wypisane w górach jest wszystko co kocham. Zapomniał wół jak egzaltowaną czternastką był. Teraz kombinuję, żeby jak najszybciej wrócić w moje magiczne Tatry. Jedzie ktoś ze mną? Bo Tomkowi się nie chce. W zamian za transport oferuję ładne zdjęcie profilowe na fejsa.
Zastanawiacie się, jakie to foteczki mogła zrobić Nieśmigielska w górach? Otóż – takie same jak Wy (pod warunkiem, że robicie w RAWach). Akurat Tatry jakie są – każdy widział. Każde góry to samograj, a te – zwłaszcza.
Na przykład takie coś każdy ma w swoim albumie Zakopane 2007. Morskie oko z rodzicami:
Mekka mekką muzułmanów. Morskie Oko mekką fotografów ślubnych. Jeszcze jedna pani młoda nie zdąży nadmuchać balonów, a już kolejna przebiera się z dresików w białą suknię.
Rysy, 2499 m n.p.m. Weszłam, a i tak nie umiem pokazać, które to.
Zostawiamy plecaki, pakujemy kanapki i idziemy na najwyższy szczyt Polski. Pan w przechowalni pożegnał nas słowami do zobaczenia za 8 godzin. Chyba ty. Ja na obiad jestem z powrotem (… not, wyszliśmy o 10:00, wróciliśmy o 18:00).
Pan Kleks w drodze na Rysy.
Akurat tutaj Pan Kleks dostał choroby wysokościowej. A że nie miał w kieszeni zapasu piegów (ani liści koki), postanowił odpocząć chwilkę na kamieniu.
Ogólnie: pięknie, warto. Ale tylko raz w życiu, drugi raz nikt mnie nie namówi.
Naczytałam się: że niebezpiecznie. Że łańcuchy, że ekspozycja, przepaście czychają nie tylko na klapkowiczów, ale i na doświadczonych taterników!
Naczytałam się tak bardzo, że dopuszczałam do siebie myśl nic się nie stanie, jak nie wejdziemy, co otwiera pole do poważnych nadużyć. Nic by się nie stało, gdybyśmy nie weszli, ale po co od razu zakładać, że się nie da rady?
Więc jak jest? O wejściu na Rysy fakty i mity.
Jest męcząco. Od momentu obejścia Czarnego Stawu zaczyna się rzeźnia dla kolan i już do końca nie ma zmiłuj – więc szanuj każdy krok po płaskim, bo przez kolejne 3 godziny nie będziesz pamiętał jak to jest NIE iść pod górę.
Ale nie jest trudno, ot trochę bardziej kamienista ceprostrada. Potem zaczyna się piach i drobne kamienie, warto uważać, żeby nie skopać nikomu nic na głowę (może wydłużyć czas wejścia). Potem duże kamienie i te straszne łańcuchy, przydatne raczej przy schodzeniu w dół, inaczej tylko się nastoicie w kolejkach (przepustowość w sezonie faktycznie kuleje).
Słynna przełączka nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia, ze zblazowaną miną czekałam na swoją kolej, a jak przyszło co do czego to przeszłam górą. Ale bierzcie poprawkę, że kiedy rozdawali lęk wysokości, ja stałam w kolejce po blond włosy. Podejrzewam, że po takich ludzi jak ja potem latają helikoptery TOPRu.
Pamiętacie co mówił Doctor House? Everybody lies.
Tak samo z drogą na Rysy. Nie policzę, ile razy słyszeliśmy jeszcze z godzinkę (im wyżej, tym częściej…) na nasze a daleko jeszcze?
Hehe, za każdym razem jak słyszę nie robi się zdjęć pod słońce to uśmiecham się pod wąsem, że jest tak niewielu ludzi którzy znają ten sekret: pod słońce najlepsze. Tylko cśś.
Pan Kleks na Rysach. Wysyła selfie na [email protected].
Szczytowanie na Rysach. Rysowanie?
Resztki sił jakie zostały nam po zejściu wykorzystaliśmy na strawienie 3 kawałków szarlotki w Morskim Oku. 5 zł sztuka, szok i niedowierzanie jak tanio.
Kojarzycie takich pr0sów co wieczorami siedzą w termoaktywnych majtkach nad mapą w schronisku? Ani się obejrzałam, a to my – siedzimy z herbatką i planujemy trasy na następny dzień w górach, a na noc rozkładamy śpiwory na podłodze w kuchni. Ale jaja! Bo nie wiem jak w innych schroniskach, ale w Morskim Oku (starym schronisku) na deski przyjmują każdego. Ale nie każdy zmieści się w kuchni, dlatego warto swoje 2 metry kwadratowe zaklepać wcześniej.
Co zaplanowaliśmy?
Żółtym szlakiem na Szpiglasową Przełęcz – Szpiglasowy Wierch – z Doliny na Kozi Wierch. A może przełęcz Krzyżne?
Ok, a co wykonaliśmy? Cóż, siły skończyły nam się po zejściu z przełęczy – przy okazji to mój pierwszy raz w Dolinie Pięciu Stawów (strona z Morskim Okiem lepsza, south-west side is the best side). Wybraliśmy powrót do samochodu z niedosytem zamiast przesadzić do porzygu (porzyg jeszcze się pojawi, stay tuned).
PS: zielony szlak Doliną Roztoki skupia wszystko, czego nienawidzę na szlaku (a i tak szliśmy w dół!), nie idźcie tą drogą. Chyba że lubicie monotonię i dużo drzew na raz, ale nie po to się jedzie w góry żeby zadzierać głowę – a tam sosny, mam rację?
Tak, wiem że wejście z buta na Kasprowy trwa tyle samo co stanie w kolejce do kolejki i wjechanie wagonikiem na szczyt. Ale jako ludzie, którzy poprzedniego dnia zdobyli Rysy, a tego samego dnia – Szpiglas, wolelibyśmy odgryźć raczej sobie nogi niż wchodzić na kolejną górę: nieważne czy miałaby 19 czy 1900 m.
Ze względów estetycznych i praktycznych polecam celować w zachód słońca. Późnym popoludniem czas oczekiwania w Kuźnicach wynosił: 0 minut 0 sekund, bo janusze już dawno zjechali na Krupówki na placki po zbójnicku. Porę na wjazd na Kasprowy wycyrklowałam bardzo precyzyjnie, wliczając kłótnię z Tomkiem o to jak bardzo bez sensu jest wydawać 120 zł. Zmiękł, jak zobaczył zachód słońca i wschód księżyca. Śmiało mogę mówić, że ten dzień zapisał się w historii jako tegoroczny finalista w kategorii picturesque sunset.
A zresztą, niech przemówią zdjęcia.
BTW. Bitch please, wczasy w Polsce nie są tanie. Kolejka na Kasprowy: 60 zł od osoby. Już nie wspomnę o przygodach typu 9 zł za 10 minut parkingu (jedna gratis?). Albo wymówkach z dupy, żebyśmy tylko nie nalali sobie za darmo wody z kranu do butelki (leci tylko ciepła). Ale te cepry są głupie! Doić, doić, doić! Pardon, ale pierdolę – następnym razem jadę na Słowację.
Niniejszym wpisuję wycieczkę w Tatry w cykliczny kalendarz imprez. Uroczyście przysięgam, że choćbym miała jechać nocnym pociągiem z zepsutym ogrzewaniem, choćbym prosto z dworca miała iść w poniedziałek do pracy – to zobaczę Tatry zimą. Albo zginę próbując (stara śpiewka).
Zgodnie jak nigdy stwierdziliśmy, że chociaż było pięknie, to nie mamy siły na kolejne doliny, a co dopiero mówić o szczytach. Dzień wcześniej rozpoczynamy odwrót. Przystanek: Wadowice.
Jaki jest szczyt hipsterstwa? Pójść na drożdżówkę w Wadowicach.
Po co wracać do domu, jak można jeszcze zabukować oprowadzanie w Auschwitz/Birkenau?
No, to teraz zobaczymy, co nam Nieśmigielska powie na temat Oświęcimia, czy wykręci się heheszkami. Czekamy.
Studiowałam historię, więc to nie jest tak, że dowiedziałam się czegoś nowego.
Nie zgorszyły mnie kurtyny wodne przy wejściu. Nie zgorszyły dziewczyny w szortach ani ludzie robiący sobie selfie w barakach Birkenau (chociaż nie mogę zrozumieć PO CO?). Nie uważam, że zwiedzając były obóz koncentracyjny nie można się uśmiechąć ani razu. Nie odbieram tego jako szarganie pamięci o ofiarach, bo sam fakt, że w Oświęcimiu AD 2015 m o ż n a robić sobie selfie jest dla mnie dostatecznie doniosły. I radosny. Dziękuję za uwagę.
I teraz coś, na co wszyscy czekali.
Zakopane? Chyba Zarzygane. To już nasz drugi raz w tym mieście, kiedy tracimy dzień z życia na wycieranie głową kibla – poprzednio otruł nas hamburger (nie burger, to był 2007 rok) spod Gubałówki. Podejrzewamy że odpowiedzialność za Zarzygane 2015 ponosi kurczak w sosie myśliwskim w puszce z Kauflandu. Wielkie szczęście, że rzyganie złapało nas (mnie) w drodze powrotnej, więc zdychaliśmy komfortowo: we własnym łóżeczku i nad własnym kibelkiem.
Dobry przyczynek do zadumy nad rolą przypadku w życiu. Gdybyśmy zajechali godzinę wcześniej na camping w Wadowicach, prawdopodobnie chciałoby nam się gotować kolację. Gdyby chciało nam się gotować kolację, zjedlibyśmy trefną puszkę. Gdybyśmy zjedli trefną puszkę, złapałoby nas pod namiotem. Oj, co to byłaby za noc.
Szczęście w nieszczęściu, że niedyspozycja włączyła mi się dopiero na wysokości Leszna (czyli tylko półtorej godziny męczarni), przy czym Tomek jako kierowca jeszcze zdążył dowieźć zawartość żołądka do domu. Cześć i chwała bohaterowi.
I tak to było. End of story. Góry są cudowne, ale już potrzebuję trochę miejskiego syfu. Soon.