Co u ciebie latem?
Zacznę kontrowersyjnie: co u mnie latem? NA PEWNO NIE CZEREŚNIE.
Truskawki. Jagody. (Bób – niekoniecznie, odkąd zbiegło się w czasie zjedzenie pół kilo i grypa żołądkowa).
Tego lata nie było ani jednego dnia, żeby nie zdarzyło się coś miłego. Nie było ani jednego dnia, żebym nie jadła truskawek. Te okoliczności są ze sobą powiązane.
Nawet dzień, w którym zgubił się nasz kot okazał się szczęśliwy – jako dzień, w którym znalazł się nasz kot.
Tak, to było lato na 100 fajerek. Odrobione na piątkę z plusem. Dość powiedzieć, że na przyszły rok poprzeczka jest ustawiona wysoko.
Na kolejne lato życzę Wam co najmniej tyle samo wspaniałości, ile przyniosło nam tegoroczne. Jedziemy z tym koksem, a jest go cała hałda. Nikt jej za mnie nie przerzuci.
Kronika towarzyska, porządek chronologiczny:
Lubię mieć gości. Lubię Małgo i Jakuba. Ergo: podwójnie lubię mieć Małgo i Kubę u siebie jako gości, zwłaszcza kiedy oni w Edynburgu przyjęli nas tak miło.
Dodatkowo miasto Poznań stanęło na wysokości zadania i zorganizowało Malta Festival tak, żeby wypadał w ich przyjazd, jak miło!
Czekoladki z Dubaju, polskie truskawki i śląska kiełbasa – ot, grill blogerów podróżniczych.
Blogerski grill to taka impreza, na którą wiele osób będzie pamiętało, żeby przynieść aparat fotograficzny, ale mało kto weźmie zapałki. W najliczniejszym jak dotąd składzie, bo z plusjedynkami. W najładniejszym jak dotąd słońcu, w którym zwykłe polewanie kiełbasek piwem było jak szamański obrzęd. Wygląda mistycznie – a to tylko śląska i Tyskie.
Lubię Was! Kiedy znowu?
Wizyta najmilszej Luizy, pierwsza w Poznaniu od kilku wieków, zasługuje na 1000 słów (1000 obrazów już mam). Słowa zostawmy zainteresowanej, zawsze była lepsza w te klocki. Ode mnie obrazki.
Luiza przyjechała po 5 rzeczy:
1. Po przygodę (moje drugie imię; zawsze np. wsiądziemy w zły tramwaj – po co wsiadać w dobry? Przygoda!).
2. Po zdjęcie profilowe (check!) na Facebooka.
3. Po lolkontent do wpisu na swoim blogu, polecam!
4. Pokazać swoje tatuaże (także ten, którego nigdy nie zobaczycie).
5. Po poważne rozmowy: na ławce w parku, kiedy okazało się że źle sprawdziłam godziny otwarcia i musimy przekoczować do 10:00; przy papierosach kupionych w tajemnicy przed Tomkiem; nad hipsterskim sernikiem z La Ruiny.
Można się zżymać na La Ruinę. Tomek na przykład jest ich hejterem (bez powodu), chociaż sam nosi marynarkę do tiszerta i jeździ białą prawie kolarzówką. Ale nie można właścicielom odmówić, że stworzyli bardzo fajny kawałek świata na Śródce. Może i w tym świecie sernik kosztuje 13 zł. Problem w tym, że jest naprawdę dobry, nie ma co sobie żałować.
Luiza vs Kejter. Konfrontacja.
Każdą rozmowę o gastromiejscach w Poznaniu zaczynam od: a byłeś już na śniadaniu w Drukarni?
Zapamiętajcie: nie złociste (musli) i nie domowe (rogal z dżemem; prezentuje Natalia). Nie z twarożkiem.
Angielskie śniadanie w Drukarni to energia na cały poranek, popołudnie, wieczór i kolejny poranek. Za 12 zł z kawą – do tej pory się zastanawiam, jakim cudem im się to opłaca.
Moje pierwsze Silent Disco. Zawsze było za bardzo w nocy, kolejka taka za długa, noc taka za zimna. Pluję sobie w brodę za każdy dzień życia, w którym nie byłam na silent disco. Genialne.
Tak genialne, że boję się spróbować drugi raz żeby nie popsuć pierwszego wrażenia.
Sorry za słabe foty, ale albo zdjęcia, albo disco.
Powodzi się: 3 lata jeżdżę, a już mam czwarty rower.
Pierwszemu – jeszcze z czasów gimnazjum – nie można nic zarzucić poza tym że jest góralem i ma koła 24” (ergo – prześmiesznie na nim wyglądam).
Drugi – z daleka ładny, ale rzęch. Już pierwszego dnia musiałam go pchać – i tak regularnie, raz na dwa tygodnie. Zostawiłam go pod osiedlowym śmietnikiem.
Trzeci skasowałam, wjeżdżając innej rowerzystce na czołówkę (w następstwie moje wypadku… Tomasz kupił sobie kask).
A czwarty to już ten jedyny. Nie tylko ładny, ale i sprawny. Nigdy go nie skasuję.
Ktoś zmarł, ktoś się urodził, ktoś wyszedł za mąż. Było więcej powodów żeby przyjechać do Płocka niż się spodziewaliśmy.
A jak Płock, to i działka!
Jest jedna rzecz, dla której warto latem żyć: działka! I nie zmienia się nic.
Kłamię, jedna rzecz się zmieniła na działce. Tata Tomka dobudował taras z ławami i stołem i teraz można grillować kiełbę także podczas burzy z piorunami. Sprawdzone.
Jedyna w Polsce Szopa Równości (przetrwała 5 minut, zanim zamalowaliśmy ją na politycznie poprawną – ale tęcza została).
Źle Wam było w upały? Źle? Upał = słońce, a słońce = chce mi się robić. Chce się pojechać do miasta tylko po to żeby zjeść lody, chce się czekać do 22:00 na silent disco, chce się pedałować nad Rusałkę, żeby poczytać książkę na kocyku, co zawsze kończy się tym, że nie mogę się skupić i po prostu patrzę na ludzi na plaży. I się cieszę, że jest lato i jest słonce. I koło się zamyka.
Mój sposób na zwolnienie upływu czasu i wydłużenie sobie życia? Nie wiedziałam, że może nosić nazwę, dopóki nie przeczytałam u Małgo o mikroprzygodach.
Mikroprzygody to rejs kajakiem po Baryczy, otwarcie sezonu namiotowego w Luboniu nad Wartą (pod hasłem NO ZRÓBMY COŚ INNEGO NO), wygrywanie biletów na Kino Łóżkowe (podoba mi się taki sport! już teraz zawsze będę wygrywać w konkursach), piknik z winem i serem nad rzeką, rower wodny na Rusałce, nauka gry w bule (wydaje mi się, że nawet jeśli nie jestem dobra, to przynajmniej nie jestem najgorsza. A na pewno lepsza od Tomka, nienawykłego do przegrywania – powinnam była nagrać filmik z jego zachowania). Wszystko co sprawia, że spędziliście ten dzień inaczej niż praca-dom.
Wszyscy płaczą na Królu Lwie, ale tylko ja na napisach początkowych (to uczucie, kiedy patrzę jak zwierzęta oddają hołd). Za to jak Simba podchodzi do ojca z tym swoim „tato, tato, obudź się, tato” – nawet powieka mi nie drgnie. Nie lubię gnoja.
A piszę o tym, żeby siebie zganić za jedno – za słabą aktywność w temacie kin plenerowych. Za zimno, za późno, za nie chce mi się wracać rowerem. Bardzo nieładnie, do poprawki latem 2016!
Z cyklu Nieśmigielska w mieście. Poznań to nie tylko koziołki i Stary Browar, zupełnie nie rozumiem czemu walicie na city breaki do Łodzi i Wrocławia, a do nas nie. Dajcie mi czas i pieniądze, a napiszę najlepszy w kosmosie przewodnik po Poznaniu.
Na przykład taka Wilda (przypominam, dzielnica gdzie jeszcze w Poznaniu trzyma się szatan. Ale już coraz słabiej, hipsterzy nacierają). Kontent wildecki puchnie, byłby z tego piękny post.
Trzepanie dozwolone od 9 do 18. Słyszycie, chłopaki?
I paratort z podwójnej okazji: 1000. lajków i 26. urodzin. Jeszcze raz dzięki za obecność: w realu i na fejsbuniu. Tomkowi dziękuję za tort – bez pieczenia, ale z piękną dekoracją (przypominam, tam jest napisane MILIONA LAJKÓW. Widzicie to, prawda?).
W podzięce macie fotkę: tak wyglądam jak napiję się wina. Rozkoszna to mało powiedziane.
Na swoją chwilę na blogu czekają polskie góry i norweskie fiordy. Zajawki poniżej. Będzie się działo, jako spoiler zdradzę, że na jednym z wyjazdów złapało nas zatrucie pokarmowe. Szczegóły, a tych nie zamierzam szczędzić, wkrótce.