Poprzednie (i następne) posty o Indonezji: TUTAJ.
Lombok – gdzie to w ogóle jest? Bali to wiadomo, ale Lombok? Czy chodziło Ci o: Kolombo?
I o to właśnie chodzi, żebyście nie kojarzyli! Na razie żeby dotrzeć do informacji o Lomboku trzeba chwilę pogrzebać w temacie „10 miejsc, które warto zobaczyć w Indonezji”. Dzisiaj dorzucę swoją cegiełkę.
W skrócie: Lombok to taka wyspa obok Bali, która dopiero będzie jak Bali. Kwestia kilku lat – lotnisko międzynarodowe już jest. Póki co, plaże na Lomboku naprawdę są puste i rajskie.
Lombok w odróżnieniu od Bali jest pusty, ale ze wszystkimi tego konsekwencjami. Na Bali do najbliższego warunga w razie nagłego ataku głodu miałbyś góra kilka kilometrów. Na Lomboku – tyle co do najbliższego miasta, a tych mają niewiele.
Nawet nie to, że białasów na Lomboku mniej – tam w ogóle jest mało ludzi. I fajnie!
Tak naprawdę największą atrakcją Lomboku (a według wielu – największą atrakcją całej Indonezji) jest 2-3 dniowy trekking na wulkan Rinjani. To jest takie miejsce, że na najsłabsze nawet fotki z googla zbieram szczękę z podłogi. I my tę atrakcję z premedytacją odpuściliśmy – na czwarty wulkan nie starczyłoby nam ani hajsu, ani czasu, ani siły. Zresztą, i tak dwa dni później wybuchł.
Ale mamy już plan jak wejść na Rinjani w przyszłości: po prostu jak kiedyś będziemy w Australii i Nowej Zelandii, to zrobimy kilkudniowy detour, proste.
Aha, Lombok to też the best halal tourism destination. Jeśli do tej pory nie byliście przekonani, to właśnie Was zachęciłam!
Bazę założyliśmy na południu w Kucie, głównie dlatego że w którą stronę nie pojedziesz skuterem – jest ładna plaża. A bywa, że i surferzy. Ba, już w Kucie jest fajna plaża, problem w tym że nie dawaliśmy rady po niej chodzić, bo miała ziarnka piasku wielkości grochu (The sand is very unique and looks like pepper). Ale popatrzeć można.
Spaliśmy u Sama w Defa Homestay (w tej okolicy znajdziecie też tanie zagłębie noclegowe).
Akurat jak byliśmy, to Sam zakładał konto na booking.com (i zajął tym cały internet) – więc już mamy jak go polecić. I polecamy – o ile nie zależy Wam na ciepłej wodzie (naprawdę? ciepła woda przy 33ºC?), a nad szybki internet przedkładacie miła atmosferę. To właśnie na Lomboku dotarło do mnie, po co ten cały angielski tyle lat – żeby móc przy herbatce, gdzieś na końcu świata, pogadać jednocześnie z Indonezyjczykiem, Finem i Amerykanką – i to nie na migi. Dzieciaki, uczcie się języków!
Dla tych co nie idą na wulkan, Lombok plażowaniem stoi. Zapamiętajcie te nazwy: Tanjung Aan, Selong Belanak, Tanjung Ringgit (różowy piasek!) – a zresztą, zjazd na każdą plażę się opłaci.
Za plażowanie jednak trzeba zapłacić, nieważne że nie ma tam żadnej infrastruktury, na której utrzymanie się dorzucam. Nie zbiednieję, jeśli zapłacę 3 czy 4 złote za „parking” (chociaż… na Lomboku jest naprawdę DUŻO plaż). Co innego mnie mierzi. To, że ci ludzie niczego nie wytwarzają. Niczego nie sprzedają. Po prostu postawili szlaban z kawałka rury znalezionej na złomie i sznurka i stwierdzili, że od teraz będą pobierać opłatę, w końcu są POS SCURITY.
Życie blogera na wyjeździe to nie zawsze kokosy ze słomką. Albo to z nami coś jest nie tak.
Prawda jest taka, że na podróże składa się spory procent przygód, ale i nerwów, potu, łez, a czasem i krwi. Albo przeciwnie – nudy. Jako sprinterzy wyjazdowi (średnio nasze wyjazdy trwają 3,65 dnia) nie jesteśmy przyzwyczajeni do dłuższych wypadów. Zauważyłam, że gdzie nie pojedziemy, po 4 (!) dniu zaczyna się kryzys. Na Lomboku na pewno nie pomogło nam zmęczenie i upały i w efekcie pierwszy dzień przesnuliśmy się ospale od plaży do plaży. Niepokojące, jeśli wziąć pod uwagę, że za chwilę wylatujemy na 3 miechy, a mój najdłuższy wyjazd to 3 tygodnie na koloniach w Zatoce Puckiej (wtedy jeszcze nie wiedziałam o kryzysie czwartego dnia). Tomek ma jeszcze gorsze statystyki bo na koloniach musieli go odwiedzać rodzice.
Jak żyć w podróży? Jak sobie radzić ze znużeniem? Jak rozkładać siły?
Jeśli stoicie przed warungiem i nie wiecie co zjeść, bo macie ochotę na to, na to i jeszcze na tamto – weźcie nasi campur – tzw. ryż ze wszystkim po trochu. Zawsze coś ciekawego wpadnie, nawet jakaś krewetka się zdarzy.
Się powodzi. Na Lomboku skutery jeżdżą na Jacku Danielsie.
Podróże uczą. Im więcej wyjeżdżamy, tym bardziej się upewniam, że chcę mieszkać w Polsce. Albo że nie chcę nie mieszkać w Polsce. Życie naszego emeryta, który wyjdzie sobie do przychodni i na pocztę opłacić rachunki wydaje się o niebo ciekawsze niż życie rodziny na wiosce na Lomboku, gdzie mam wrażenie że po prostu się śpi przez ¾ dnia. Jak się nie śpi, to się siedzi i się patrzy. Czasem kobiety prowadzą przy drodze mały kram, a na nim – towary widmo. Być może oni mają coś, czego my nie mamy, ale ja widziałam głównie marazm i bezczynność.
Lombok najładniejszy jest po godzinie 16:00 – i jako taki kupuję go w całości. Wcześniej upał nie daje zwiedzać, nie daje żyć. Kolory są wyblakłe, a plaże puste – niby fajnie, ale co ci po tym, skoro i tak nie masz siły się kąpać, a foty wyjdą słabe. Gdyby tylko złota godzina mogła trwać cały dzień! Wszyscy bylibyśmy fotografami!
Tym bardziej się cieszę, że to popołudniem trafiliśmy na plażę Mawi. Miała być surferska – i była! A już zupełnie gratis była po prostu malownicza; cieszę się, że zostaliśmy na zachód słońca.
Mieliśmy swój spot z koktajlami owocowymi, gdzie trafialiśmy co wieczór. Generalnie – gdzie nie pojedziemy, zawsze mamy swój spot z koktajlami; jak nie mogę Tomka przekonać do jakiegoś wyjazdu, wystarczy że powiem mają tam tanie soki! i mój mąż jest kupiony. Otóż, w tym miejscu sprzedawali też jedzenie, m.in. burgery. Myślę sobie: kto normalny przyjeżdża do Indonezji i zamawia burgera? Ja patrzę, a co zamawia Tomek? Boże, jaki wstyd.
Wycwaniliśmy się po pierwszym dniu i zaplanowaliśmy czas zgodnie z zegarem biologicznym, czyli: do południa jedziemy do miasta, spalin trochę nawdychać, żeby się z jodem wyrównało. Zakupy na ryneczku zrobić, bo już w worku z ziemniakami dno widać. A po południu – plażowanie.
Oczywiście gdzie najpierw trafiamy w Mataram? Na ptasi targ. Oburzonych zapraszam do kliknięcia krzyżyka w prawym górnym rogu.
Es teler = owoce, żelki, lód i mleko skondensowane. Nawet przemycie talerza w brudnej wodzie i wytarcie brudną ścierą nas nie odstraszyło; pyszności. Tutaj jedzą i żyją. Jak like a local, to like a local.
Wiedziałam od Małgo, że na Bali popularne są walki kogutów. Teraz ode mnie wiecie, że na Lomboku także. Trochę chciałam zobaczyć taką walkę, a trochę się bałam. Dylemat rozwiązał się sam, kiedy panowie zażądali ode mnie frycowego. Oglądać jak rozszarpują się koguty i jeszcze za to płacić? Nigdy.
Jest w Mataram taka ulica, na której stoją wszystkie warungi świata. Polecam przejść się nią wieczorem, a nie o 13:00 (jak my) – i tak mieliśmy szczęście, że załapaliśmy się na cokolwiek do jedzenia. Tym czymś były szaszłyki sate bulayak – jak to mówi moja teściowa (jedząc coś, co ja przygotowałam): dupy nie urywa.
Na popitkę napój rozpuszczalny o smaku duriana. Piliście kiedyś syrop cebulowy przez słomkę? To samo, tylko że bez grudek.
Zahaczyliśmy o jeszcze jeden rynek, tym razem nie ptasi. Warzywny, owocowy, rybny, mięsny (coś mi mówi, że to samo mięso potem jemy z ryżem; czego oczy nie widzą…..), tempehowy. No, bazar. Mieliśmy korzystną ofertę zakupu kolorowanek dla dzieci o tematyce muzułmańskiej, ostatecznie zdecydowaliśmy się na kupno plakatu 3d.
16:00 wybiła, czas się zbierać na plażę. BTW: to kłamstwo, że czarne plaże znajdziecie tylko na Maderze czy tylko na Islandii. Na Lomboku też są. Pst, podejrzewam, że tak samo na większości wysp pochodzenia wulkanicznego.
Ustalmy jedną rzecz: ja nie jestem człowiek plażowy. Dla mnie plaża to synonim słowa największanuda. Nie pływam, więc się nudzę. Nie leżę na ręczniku, bo się nudzę. Nie czytam, bo jest za gorąco. Serio, nie wiem co się robi na plaży dłużej niż przez godzinę.
Podsumowując powyższe, jeśli jestem w stanie napisać o plaży Mawun, że to NAJPIĘKNIEJSZA NA JAKIEJ BYŁAM, to chyba czuć ciężar tych słów, prawda? Ja się tam nawet kąpałam. Ja się nigdy nie kąpię, nawet kąpielówek na wyjazd nie biorę.
Uwaga: dotyczy plaży Mawun przed i po zachodzie słońca. W nocy wszystkie koty są czarne, a w dzień wszystkie plaże na Lomboku są po prostu ładne – prawdziwa magia zaczyna się popołudniu.
Tomek pokazuje dzieciakom z Mawun nasz prezent na urodziny Luizy. Powiedzcie, czy widzieliście kiedyś coś piękniejszego? Paw jest w 3D, więc jak się za długo patrzy (uwaga) można puścić pawia. Nie żartuję.
Tak to pożegnaliśmy się z Lombokiem. Wcale nieźle, co? Następnego dnia z samego rana lecieliśmy do Jogjakarty. Dwa dni później na Lomboku wybuchł wulkan Rinjani. Ma się to szczęście, hehe. Dobrze że na ten trekking nie poszliśmy!