Buenos días Buenos Aires cz. I
No dzień dobry, wróciliśmy. Skończył się panamerykański sen.
Jestem absolutnie pewna, że Mickiewicz miał mniej problemu z inwokacją do Pana Tadeusza niż ja ze wstępem do tego posta. WordPress naliczył 38 revisions. Zamiast wstępu będzie więc morał: nie polecam robić przerw w blogowaniu, bo nie wiecie czy zrobicie powrót.
Jak człowiek przez 3 miesiące nic nie musiał, to nic dziwnego, że teraz nic mu się nie chce. Pisać się nie chce. Wyjść do miasta się nie chce. Robić zdjęć – o zgrozo – się nie chce!
Największy ból w tym, że uparłam się na bycie porządną. Całkiem dosłownie – pisać będę tylko w porządku chronologicznym. Więc chociaż serce moje wyrywa się, żeby pisać o Stanach, na USA przyjdzie pora gdzieś w sierpniu (nie żartuję) – a na razie, Argentyna. Tylko jak tu pisać o początku stycznia, jak to jest prehistoria? Dla mnie od pobytu w Buenos Aires upłynęło tyle samo czasu, co od jury do kredy. Dobrze, że pisałam ten dziennik, co go przestałam pisać po dwóch miesiącach. Mam z czego rzeźbić, może mało nazmyślam.
PS: Wiesz, że masz fajnych ludzi w pracy, jak po trzymiesięcznym wyjeździe, kiedy Ty sobie bimbasz, a oni ciężko pracują – zamiast hejtu wita Cię bukiet kwiatów i wiersz (Czwartego stycznia wszyscy płakali / gdy jeden z pokoi pusty zastali / Nie było rzodkiewek, nie było już Eli / do Ameryki z mężem lecieli). I piszę to nie dlatego, że wiem, że czytają.
Zupełnie, ale tak zupełnie nawiasem mówiąc, więcej miłych niespodzianek sprawiają mi współpracownicy niż własny mąż. Obudź się, Tomek! (Moja ostatnia nadzieja, to ze może jak napiszę publicznie, to zrobi mu się głupio. Ile można się prosić o kwiaty? Sorry za prywatę!)
Dlaczego Buenos? Z zimnej kalkulacji. Gdzieś trzeba było zacząć. Skądś trzeba było lecieć do Patagonii. Jakoś przepękać tych kilka dni, zaaklimatyzować się. I dokładnie z takim podejściem polecam podróżować bo jedyne, co może Was wtedy może czekać, to miłe rozczarowanie. Buenos Aires polubiłam już od pierwszej jazdy autobusem z lotniska (miejski nr 8, el Ocho, jedzie się 2 i pół godziny, ale płaci się jeden i pół złotego).
Też tak macie, że im więcej się wyjeżdża, tym bardziej porównuje się kolejne miejsca do siebie? Miasto X jest wtedy jak miasto Y+Z.
Miasto Buenos Aires jest jak:
Ateny! Serio. Moje pierwsze skojarzenie, przez te takie błyszczące chodniki w kartkę, trochę zdrowego, miejskiego syfu i zaangażowany politycznie street art. O ile styl ateński nie do końca mi podchodził, o tyle styl BA podpasował mi bardzo! Może dlatego, że Buenos jest dla mnie też jak:
Nowy Jork. Serio. Zanim ktoś się zakrztusi herbatą – mówię o Microcentro. A stańcie sobie na Av. 9 de Julio i spójrzcie w stronę Obelisco. Wysokie eklektyczne budynki. Szerokie jednokierunkowe ulice. Moje skojarzenie spontanicznie podziela Tomasz, więc wszystko ze mną w porządku.
Madryt. To znaczy nie byłam, ale tak sobie Madryt wyobrażam. Życie zweryfikuje.
Dla mnie miasto to też powtarzające się elementy, mijane wielokrotnie w ciągu dnia. Wiecie, Londyn kojarzy się z piętrowymi autobusami, Wrocław z krasnalami, a Buenos Aires?
– bezdomni. Ja wiem, że to nie zawody, ale myślałam, że po paryskich kloszardach niewiele mnie zdziwi. W Buenos na ulicy mieszkają całe rodziny.
– te malutkie drzwiczki w żelaznych roletach (pierwsze zdjęcie, lewa strona)
– street art
– policja. Naprawdę dużo policjantów na ulicach. Niezły paradoks, że zamiast zamiast wzmagać poczucie bezpieczeństwa, wzmagają poczucie, że coś tu jest nie tak. Natomiast zdementuję plotki i napiszę, że w Buenos (jak i wszystkich miastach Ameryki Południowej) czuliśmy się bardzo bezpiecznie. A pragnę zauważyć, że: Tomek zawsze nosi telefon w kieszeni, tak jak ja zawsze noszę aparat na ramieniu.
– niesamowite drzewa w parkach. U nas takich nie ma. Wzięłam trochę nasionek Jacaranda mimosifolia, pójdę zasadzić pod blokiem. (PS: zobaczcie, jak one kwitną!)
– Fileteado Porteño!
Spodziewaliśmy się, że Buenos będzie drogie, ale cenami zaskoczyło nas przyjemnie. Przejazdy zbiorkomem to z kartą SUBE (jedna na dwie osoby starczy) jakieś 1,50 zł. Kawa + 3 medialunas – zależy gdzie, ale za ~12 zł się znajdzie. Empanady – od 3 zł. Nocleg – 40 zł/osoba.
Polecam nasz hostel, (bo dali mi zniżkę) bo niedrogo, a i lokalizacji bardziej w centrum mieć nie można – spać przy deptaku Florida to jak spać przy Półwiejskiej w Poznaniu. Hostel typowo backpackerski, ale nam spanie w dormitorium nie przeszkadza. My jak takie dziadki – jak wracaliśmy na spanie, to współlokatorów już nie było. Jak wstawaliśmy na śniadanie, to oni jeszcze spali. Idylla. Imprez nie słychać, bo są w piwnicy.
To co, zjemy coś? Podobno w El Cuartito robią najlepszą pizzę na mieście. I mam rację, że sceptycznie podchodzę do takich deklaracji! Najpierw to się w ogóle zastanawialiśmy, czy wejść – strasznie drogo! Ale że raz się żyje, kiedy jak nie teraz itd. – wchodzimy. Zamawiamy. Czekamy.
Pizza dobra, ale nie doskonała. No i ta cena – nie umiem zrozumieć, czemu ze wszystkich dań pizza zawsze okazywała się najdroższa – i tak na całym kontynencie.
Hint: ludzie przed wejściem to nie kolejka do stolika, tylko bezdomni czekający na wydanie jedzenia. Nie popełnij naszej pomyłki i nie pytaj czy możesz za nimi stanąć.
Dzielnica Puerto Madero w Buenos jak Canary Wharf w Londynie. Kiedyś doki, dzisiaj bloki (tj. szklane bloki, biurowce).
Miejscówka na: spacer nad rzeką, rolkarską masę krytyczną i drogie knajpy. Pamiętam, że zwykła woda była tak droga, że wolałabym godnie umrzeć z pragnienia, niż dać się ogolić i tyle zapłacić. Od czego jest McDonald, darmowe toalety i pusta butelka w torebce?
Gdybyście mieli wymienić 3 miejsca na świecie, gdzie pływają gondole, moglibyście myśleć 100 lat i byście na to nie wpadli. 1. Wenecja. 2. Las Vegas. 3. Puerto Madero w Buenos Aires. Konsekwentnie jesteśmy na nie.
Kolejny dzień, kolejna dzielnica – San Telmo. Brukowane ulice, stare domy, street art i niezależne galerie młodej sztuki. Brzmi podejrzanie dobrze, to może być pułapka! (nie była)
A jak San Telmo, to i pchli targ. Z dwóch targów staroci (drugi to Feria de Mataderos), które odbywają się równolegle w niedziele, Feria San Telmo uchodzi za touristy, a Mataderos za pr0. Mały problem: w styczniu na Mataderos nie ma co jechać (nieczynne). Jak się nie ma co się lubi, to się lub co się ma. Poszliśmy do San Telmo i co się okazało?
Zamiast badziewia z Chin – całkiem dużo całkiem ładnego rękodzieła. A część ze starociami rozłożyła mnie na łopatki. Maksymalne stężenie kuriozów na metr kwadratowy. Pamiętacie ten pokój-rupieciarnię z Harry’ego Pottera? To samo jest na Feria San Telmo, tylko podzielone na boksy.
Myślę, że można tam było kupić wszystko. Używany ornat? Mówisz – masz. Automat do gier – stoisko nr 29. A to wszystko w starej hali; wyglądała jakby zbudował ją Gustaw Eiffel.
Trudno o bardziej creepy zabawki niż lalki. Trudno też o większy paradoks: niby zabawka dla dzieci, ale żadnemu dziecku bym takiej nie kupiła.
Oczywiście, że można tam też kupić świeże mięso. Jesteśmy w Argentynie!
Medialunas i empanada. Empanady zjecie chyba w całej Ameryce Południowej, ale medialunas (rogaliki z ciasta francuskiego; na słodko i na słono) tylko w Argentynie.
Opuszczony dom + murale? Takie dary losu na spacerze to ja lubię.
Na pierwszy rzut oka wyglądało to na squat. Na drugi też, zwłaszcza że ktoś tam mieszkał. Potem przyszła policja i poprosiła, żebyśmy może jednak stamtąd poszli, a już robienie zdjęć jest w ogóle niebezpieczne. Nasza wina, bo łaziliśmy po podwórku (było nas widać z ulicy).
My tylko poco español, ale załóżmy, że można zaufać google translate: budynek wybudowano dla instytucji dobroczynnej dla dzieci. W środku mieszkało kilkadziesiąt rodzin i działało centrum kulturalne. Teraz rząd argentyński wywłaszczył właścicieli, usunął mieszkańców, a budynek stoi półpusty i niszczeje, zaraz się zawali.
San Telmo, róg Balcarce i Av San Juan
Po prawej: Jak to szło? Do pięciu razy sztuka? Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą?
Wyjazd 3-miesięczny powinien się różnić od 3-dniowego tym, że nie szkoda nam przesiedzieć kilku godzin w parku. Tu: w Parque Centenario.
Ile widzicie ptaków na zdjęciu? 5? A powinno być 7. Tak jest, w Buenos Aires zamiast wróbli latają papużki.
Hej, jeśli jesteście w Parque Centenario, to znaczy że macie blisko do Museo Argentino de Ciencias Naturales. Ekspozycja taka se (tzn. ciekawa jeśli się rozumie po hiszpańsku), więc jeśli nie chcecie wydawać 15 zł na oglądanie wypchanych zwierząt, to wejdzie chociaż do holu, bardzo mi się spodobał.
Trochę straszne, ale i bardzo przyjemne, jak się pomyśli, że życiem tak bardzo rządzi przypadek. Weszliśmy do Abasto shopping bo przeczytałam, że w starej hali targowej zrobili centrum handlowe. Przbyliśmy, meh stwierdziliśmy i już byśmy wychodzili, gdyby Tomek nie zauważył, że na ostatnim piętrze jest wesołe miasteczko. Wyszliśmy po dwóch godzinach.
Musicie wiedzieć, że jak byłam mała to raczej nikt ze mną nie chodził na żadne karuzele czy do cyrków, więc teraz nie odpuszczam żadnej okazji. Krzyczałam głośniej niż dzieci, ale sami rozumiecie – to był mój pierwszy raz. Najważniejsze, że dałam radę bez porzygu. Brawo ja!
Mogłam nie zobaczyć jak w Argentynie tańczą tango, ale steka zjeść musiałam. Co prawda jedzone było miejscu dla białasów, a nie tajnej parilli znanej tylko lokalsom, ale ani winu, ani stekowi (steku?) smaku to nie odebrało. Poszliśmy do Gran Parilla de la Plata w San Telmo.
Dobry poradnik jak żyć, jak zamówić stek napisała Monika. Ja zamówiłam średnio wysmażonego i przy krojeniu wypływała z mięsa krwista posoka (Tomek cały czas mi powtarzał nad talerzem, że on to by chyba się zrzygał, jakby miał takiego zjeść; dzięki, słońce). Natomiast dla mnie stek Tomka, co z tego że wysmażony, jak w smaku przypominał wołowe bitki ze szkolnej stołówki. Oboje byliśmy zadowoleni.
Aha, i nie bierzcie zapychaczy – ten chlebek z sosami, co Wam dadzą na przystawkę, zachowajcie do popychania mięsa. 400 gramów wołowego mięsa.
W następnym odcinku (uroczyście obiecuję, że nie trzeba będzie czekać 3 miesięcy) dokończymy Buenos. I zapowiemy Patagonię.