Boliwia: Piwo i piana. Karnawał w Potosi.
Pozostałe posty z Boliwii znajdziecie TUTAJ.
Jeśli idziesz ulicą w Boliwii i:
słyszysz strzały (oraz orkiestrę dętą).
W każdym kiosku możesz kupić balony,
Znienacka oblewają Cię wodą z wiadra,
To się nie obrażaj, tylko ciesz – trafiłeś na karnawał. Przed Tobą jeden z fajniejszych dni w życiu. Jak mnie ktoś na łożu śmierci zapyta o Top 10 najlepszych wspomnień, na pewno znajdę miejsce dla karnawału w Potosi.
Co to znaczy mieć szczęście? Szczęście, to jak trafiasz – przypadkiem! – na karnawał w mieście, którego o mało nie wykreśliłeś z mapy. Ciarki mnie przechodzą, jak pomyślę, że od razu wyjechalibyśmy z Potosi i przyjechali do Sucre. Tak wiele by nas ominęło, tak niewiele dostalibyśmy w zamian (tutaj rozpisałam dowód na to, jak bardzo w Sucre nie ma nic ciekawego).
Boliwia to nie Brazylia, ale o karnawale w Oruro nawet ja słyszałam. Drugi na kontynencie, dziedzictwo niematerialne UNESCO, noclegi po 160 dolarów. Troszkę bilismy się z myślami: jechać do Oruro, nie jechać? Myślałam, że to jest jeden jedyny na cały kraj i cześć pieśni. I w najśmielszych marzeniach bym nie przypuszczała, że każde miasto może mieć swoją wersję karnawału. Co jest lepsze niż wiele karnawałów na raz? Wiele karnawałów w niepokrywających się ze sobą datach – to nie line up Openera, że trzeba wybierać. W sumie byliśmy na 3-ech: 2 w Boliwii, 1 w Peru. Nie, nie było tak samo na każdym. Nie, nie miałam dość (Tomek trochę).
Wzór na karnawał w Boliwii:
Globos + espuma (balony + piana) = fun*fun*fun!
Karnawał = (żarcie + picie)² + fun³ + pochód(orkiestry dęte + kostiumy).
Chcesz brać udział w zabawie, musisz się zaopatrzyć w niezbędne akcesoria.
Manufaktury balonów pracują na 3 zmiany. Nigdy nie musisz się martwić, że zabraknie Ci amunicji, 20 metrów dalej stoi kolejna dziewczynka z balonami. Puszki z pianą też wymieniasz jak opony bolidom w pit stopie.
To nieprawda, że dobrze widzi się tylko sercem. Oczy trzeba mieć szeroko otwarte. Wyobraź sobie, że jesteś sam a przed sobą masz kilka tysięcy przeciwników – i każdy chce Ci psiknąć pianą prosto w twarz. Takiego poziomu trudności nie ma nawet w Counter Strike’u (nie żebym się znała na strzelankach, musiałam skonsultować).
Piana jest prawdopodobnie nietoksyczna (potwierdzimy za 20 lat), ładnie pachnie (to trochę jakby zrobić pranie) i nie zostawia śladów na ubraniu (wyjątek: piany kolorowe, te zostawiają ślady i to trwałe). Przy dłuższej ekspozycji może trochę podrażniać oczy (vide Tomek).
Szybko wymiękliśmy i kupiliśmy sobie foliowe pelerynki, które służyły nam na kolejnych karnawałach oraz na trekkingach w górach. Jeden tylko miały feler: może i chronią od przemokcięciem od zewnątrz, ale pod spodem pocisz się jak świnia. I tak mokro, i tak mokro.
Jasne, trzeba szanować swoje tradycje, ale z całym szacunkiem dla Lanego Poniedziałku… w porównaniu z tym jest zwyczajnie słaby. I smutny. Marzy mi się, żeby taki pochód z pianą zaszczepić na polskim gruncie.
Poza tym atmosfera jakby znajoma – byliście kiedyś na odpuście? Stoiska ze smażonym, karuzela (w wersji boliwijskiej możesz pojeździć w czołgu), wypchane zwierzęta z Epoki Lodowcowej. Tylko ludzie jakby bardziej życzliwi.
Rzucanie się balonami – to jedno. Niekończący się (naprawdę, nie wiem czy to jeden chodził w kółko, czy cały czas dochodziły nowe grupy) pochód karnawałowy, to drugie. Swoje reprezentacje mieli przedstawiciele zawodów, inne miasta, miasteczka i całe regiony. Każda grupa miała swoją orkiestrę dętą (na nasze to każda grała to samo). Ich też nie chronił immunitet.
Bo nie myśl, że jak jesteś turystą, jesteś biały i nosisz na szyi aparat, to ktokolwiek da Ci fory. Jesteś takim samym celem jak wszyscy, tylko łatwiejszym, bo jesteś nowy w tej grze. Nie chcesz zmoknąć, nie przyjeżdżaj do miasta jak jest karnawał, proste. Chcesz mieć zdjęcia, to nie płacz, że zalało Ci aparat. Nie ma ryzyka, nie ma zabawy i nie ma zabawnych zdjęć.
Żaden wiek, ani żadna płeć nie chronią od ciosów. Widziałam jak rodzice trollowali własne dzieci, więc o czym my mówimy.
Nie policzę, ile razy oberwaliśmy balonem z wodą, ale nam też udało się przeprowadzić kilka akcji obronno-zaczepnych. Najczęściej ja prowokowałam pianą, nadstawiałam się z aparatem, a Tomek chronił tyły rzucając granaty.
Jakoś tak wyszło, że sporo bimbru w Ameryce Południowej wypiliśmy. Samochodem Tomek nie kierował, więc co, z Boliwijczykiem się nie napijemy? Pewnie, że się napijemy. Najwyżej potem oślepniemy.
Prawda stara jak świat – im ładniejsze dziewczyny, tym bardziej obrywają.
Karnawałowe selfie. Tak, tak, tam w lustrze to niestety ja (i Tomek).
Na kilka godzin oderwaliśmy się od pochodu, żeby coś zjeść i odpocząć. Na starówce – business as usual. Turyści też spacerują jak zwykle. Nie to, że się wywyższam, ale naprawdę zrobiło mi się tych ludzi szkoda – wobrażacie sobie tak spacerować z przewodnikiem i i podziwiać architekturę, podczas gdy kilometr dalej dzieje się wszystko co najlepsze i Was, no cóż, omija?
Im później, tym większa najebka i tym mniej równo grają zespoły. Popołudniu i po odpoczynku zrobiliśmy drugie podejście do karnawału, ale atmosfera już się trochę zużyła. Mniej rzucania balonami, za to więcej alkoholu we krwi. Nadal fajnie, ale trochę jakby się jadło odgrzewane.
Jednego tylko żal – że nie miałam wtedy tego aparatu, co mam teraz. I że słońce świeciło. I że obiektyw miałam manualny. No i to był nasz pierwszy karnawał, nie bardzo widzieliśmy, czego się spodziewać. Mogę obiecać, że z kolejnych dwóch zdjęcia będą tylko lepsze. Słowo blogera.