Cóż to był za czerwiec!
Dwa słowa na temat (poznańskiego) czerwca: klęska urodzaju.
Nie żeby to było zaskoczeniem – sytuacja powtarza się rok rocznie. Wiadomo, co mówią przysłowia. Czerwiec w Poznaniu upływa na zdjęciobraniu. Gdy Malta Festival, migawki dużo używaj. I tak dalej, naprawdę chcecie żebym wymyślała kolejne? (bo mogę)
Statystycznie w czerwcu przypada najwięcej momentów, w których odczuwam błogość. Siedzę na leżaku, mąż nie widzi, palę fajki. W ręku, o ile uda mi się jej nie wylać na baristę (true story; dodam że zbierałam pieczątki i to była 10., gratisowa latte), trzymam kawę. Jest 21:00, a ja nadal w krótkim rękawku. Wiecie o co chodzi.
Statystycznie w czerwcu przypada najwięcej dni, w które przeżywasz tydzień. Prosty wniosek: kto żyje w czerwcu, żyje siedem razy.
Wreszcie: statystycznie w czerwcu czytam najmniej książek – naliczyłam całe dwie. Wskaźnik czytelnictwa może niewysoki, ale ilu z Was może się pochwalić, że zdobył 4 dachy w ubiegłym miesiącu albo był na oprowadzaniu po mieście przez osoby niewidome? No właśnie. Więcej zyskałam niż straciłam.
To jedziemy! Miejsce akcji: Poznań.
Plażami miejskimi zajmiemy się następnym razem, ale już teraz sygnalizuje – ze są! Z koszami plażowymi jak w Sopocie, z zajęciami jogi (origami, warsztatami bębniarskimi) przy sobocie (niedzieli, poniedziału, wtorku). W tym roku naprawdę nie ma wymówki, żeby nie spędzać czasu nad Wartą – z nowości: zamontowano stoły piknikowe i grille. Polecam stanąć sobie na moście Rocha w letni wieczór i zobaczyć taki widok. Tylko żebyście jeszcze sprzątali po sobie.
Abstrakcja: poziom hard.
Mecz Polska-Niemcy oglądał każdy. A ilu z Was, na żywo, śledziło grę: Zakład Archiwistyki Instytutu Historii UAM vs Archiwum Państwowe w Zielonej Górze?
Jest Euro i Archeuro. Na to pierwsze się nie wybieram, ale na następny puchar piłki nożnej archiwistów – już tak! I nie muszę czekać 4 lata. Skąd się tam wzięłam? Ano, ma się wtyki w środowisku. Bez cienia ironii – bawiłam się świetnie i jeszcze mogłam pomachać prawdziwymi pomponami, jak w Ameryce.
Dla ciekawych: wygrał IPN. Ostatnie miejsce w tabeli zajęło Archiwum Państwowe we Wrocławiu. Ja byłam za AP Poznań.
Specjalne pozdrowienia dla Franka i taty Franka!
Tak patrzę i nawet zdjęcia lepsze zrobiłam z Archeuro niż Euroeuro.
Nie zdążyłam zjeść kiełbasy z grilla na pucharze archiwistów, bo dwie godziny później moje zdjęcia omawiał (przegląd portfolio) Maciej Nabrdalik na festiwalu Fotocooltura w Obornikach. Jeden z tych dni, który dokładnie Cię nicuje. Na koniec dostałam piękny zachód słońca, nie zostało mi nic innego jak usiąść i płakać ze wzruszenia i nadmiaru emocji.
Skoro już jesteśmy w Obornikach: dla bloku czekoladowego z kawiarni Dziewczyny i Słodycze warto przyjechać 40 km z Poznania – a niechby i rowerem.
No i tyle smaczków, ile człowiek znajdzie w małych miasteczkach, to w Nowym Jorku jest mniej na kilometr kwadratowy. Jedzie ktoś ze mną na foto spacer + kawę? Szamotuły, Nowy Tomyśl, Września? Albo z grubszej rury: Kalisz, Gniezno, Leszno? Tomka nie mam serca ciągnąć. Tylko poważne oferty.
Patrzcie tylko, kto to! Joanna Mrówka czyli – bez podlizu – jedna z moich ulubionych fotografów w Polsce (zobaczcie chociażby jej Boże Ciało w Broniszowie). Oglądam zdjęcia Joanny od 2014 roku, więc hype podłapałam zanim stała się sławna.
Czerwiec miesiącem spotkań w realu. Najpierw odwdzięczam się kanapą za kanapę Wioli Starczewskiej, która przyjechała na Blog Conference.
Łatwo dodać dwa do dwóch: jeśli w mieście odbywa się konferencja blogerów, to znaczy, że przyjechało ich tu więcej. I może warto by zjeść wspólne śniadanie!
Przy wspólnym stole, w tajniackiej miejscówce z widokiem na Poznań, śniadanie spożyli: Magda i Przemek, Kinga, Kinga, Wiola i Dagmara. A po naszemu: TroPiMy (już nigdy Was nie pomylę!), Gadulec (Kinga powinna prowadzić warsztaty ze snapchata), Floating My Boat, Starczewska, calareszta.pl. Szkoda, że musieliście iść na prelekcje – następnym razem proszę wstać wcześniej, bo gadało się bardzo miło.
Jak tak dalej pójdzie, to i ja się zgłoszę na uczestnika w konferencji. O losie!
Na wildecką Madalinę wybierałam się od roku i strasznie się cieszę, że wreszcie dojechałam! Madalina, czyli: stara zajezdnia tramwajowa, obecnie plaża, bar, tor skimboardowy i miejsce tematycznych zabaw co weekend dla dzieci. Daje cynka, w razie gdyby skończyło się lato i nadal nie wypuściłabym przewodnika. Dla samej możliwości pójścia tam warto mieć dzieci.
Wiec macie pogląd na przykładowy weekend w czerwcu. Omówiłam właśnie 4-5.06.
Kolejny przystanek: Płock. The cloudmaker. Zdjęcie idealne na jakiś konkurs o ochronie/zanieczyszczaniu środowiska, spokojnie mogłabym wygrać rower i breloczek odblaskowy.
Przyjeżdżamy do Płocka, a tam klops. To jest, gips. Po udo. Pozdrawiam moją bratową, byłam przez chwilę po tamtej stronie, więc pamiętam jak to jest nie móc wziąć normalnie prysznica. Wpisujcie miasta dla Agnieszki.
Tym razem działki w Płocku nie było, ale i tak jest zajebiście.
Taka sytuacja: pojechałam na Wildę zrobić tylko jedno zdjęcie do przewodnika, a skończyłam malując na różowo przez dwie godziny ławki. Przy tym poznałam Martę i myślę, że już niedługo coś ciekawego urodzi się z naszej znajomości.
A na razie zapraszam do śledzenia profilu Ogrodu Wilda na fejsie, chyba nie chcecie żeby ominął Was kolejny koncert albo warsztaty?
Przyznaję, ja też na Color of Time (plenerowy spektakl otwierający Malta Festival) wybierałam się, żeby porobić zdjęcia jak ludzie obrzucają się kolorowymi proszkami w rytm muzyki. Ale w odróżnieniu od modnych teraz festiwali kolorów, chodziło o coś znacznie więcej niż pobrudzenie sobie ubrań i selfie. I średnia wieku jakby wyższa.
Podziwiam aktorów za odwagę i wytrzymałość na zimno i obojętne spojrzenia tłumu. Pewnie łatwiej wytrzymać ze świadomością, że ci sami ludzie, którzy najpierw gapią się z miną WTF?, na koniec pochodu będą tańczyć roześmiani i rzucać się obcym ludziom na szyję (jak ja Patrycji – hej, po raz pierwszy zostałam rozpoznana na ulicy!). Nie umiem pisać o tym, co mnie wzrusza. A Color of Time mnie wzruszył. Obejrzyjcie zdjęcia.
Sprzedam Wam poradę: zabezpieczcie na taką okazję sprzęt. Nie przejmujcie się, że na początku wyglądacie głupio z aparatem owiniętym folią spożywczą. To nie Wy potem spędzicie kilku godzin z życia na wydłubywaniu kolorowego proszku z każdego rowka na obiektywie. Wy tylko szast-prast!, zdejmiecie folię i sprzęciwo czyste. Może powinnam z Tomkiem złożyć start up? Profesjonalne przygotowanie sprzętu fotowideo na festiwale kolorów.
Kinga nie obkleiła aparatu. Słyszałam plotki, że czyściła go trzy dni.
Z drogi śledzie (Kontenery, plaże miejskie, etc.), Malta jedzie. Wszystkie inne aktywności zostały zawieszone, bo Malta to festiwal totalny. Nie będzie cienia przesady jeśli powiem, że swoje życie ustawiałam pod program festiwalowy. Nie śpię, bo trzymam kredens? Pff, słabe. Raczej: nie gotuję obiadu, bo idę na koncert na parkingu podziemnym w centrum miasta. Nie śpię 8 godzin, bo tańczę na silent disco. Było tego tyle, że w zasadzie możemy mówić o incepcji: post o festiwalu Malta w poście o poznańskim czerwcu.
Malta to tona wydarzeń: spektakli, warsztatów, koncertów, wystaw, projekcji, spotkań i smaczków trudnych do sklasyfikowania. No bo jak nazwać śniadanie serwowane na dachu Międzynarodowych Targów Poznańskich?
Najlepszy czas roku w Poznaniu. Przerzućcie sobie wzrokiem program, urońcie łezkę żalu, że Was tam nie było i zapiszcie w kalendarzu: czerwiec 2017, Malta Festival w Poznaniu. Zapraszamy na naszą kanapę! Już dwie pary skorzystały z festiwalowej oferty i sobie chwalą. Jedni to nawet z zagranicy przyjechali!
Pamiętam jak stawiali fontannę na Placu Wolności i wszyscy darliśmy z niej łacha. Na hasło Twoje miejsce relaksu automatycznie myślałam: no chyba nie. Dzisiaj wchodzę pod stół i odszczekuję. Nie to ładne, co ładne, a to co służy mieszkańcom i w czym taplają się latem dzieciaki.
Moje tegoroczne festiwalowe faworyty, to:
– alternatywne oprowadzania po mieście. Lub: oprowadzania po alternatywnym mieście. Nie zapomnę, ile mi dał spacer po centrum z niewidomymi przewodnikami.
– instalacja CECI N’EST PAS… Płakałam, jak komentarzy ludzi słuchałam. Ale nie ze śmiechu (tutaj video).
Parafrazując poznańskiego vlogera: silent, czyli niemy; disco, czyli disco. Odkąd spróbowałam rok temu silent disco, wyrywałam kartki z kalendarza z myślą, że kolejne coraz bliżej.
Niestety nie ma lekko – albo się tańczy, albo się robi zdjęcia. Chyba że sety puszczają dziennikarze trójki – wtedy tańczy mi się trochę za trudno, więc mogę pocykać. Ja wolę takie silent disco dla plebsu, ludowe, bo przynajmniej znam piosenki.




Moja miłość do pop-upowych restauracji nie zna granic, na kołek odwieszam nawet najbardziej żelazne zasady. Tak wyglądało nasze śniadanie na Placu Wolności.
Albo inna akcja: Korona Poznania. Zdobywasz miejskie szczyty.
Każdy dach miał swoje coś. MTP – najbardziej rozległy, zanim przejdziesz z jednego końca na drugi, zmieni się pora dnia. Dlatego dobrze, że serwowano śniadanie. Śniadanie na dachu międzynarodowych targów – takie rzeczy to na serio chyba tylko w Poznaniu.
Okrąglak – najbardziej pożądany wśród Poznaniaków i najpilniej strzeżony; klasyk.
Perfex na Głogowskiej – najbardziej pr0, musieliśmy wspiąć się po drabince przez wąski otwór, chodziliśmy po nagrzanej, uginającej się papie.
Andersia – najbardziej posh.
Już proponowałam wprowadzenie pieczątek do specjalnego paszportu, jak z PTTku. Dla zdobywcy wszystkich szczytów (wytyczenie nowych tras, wejścia zimowe) kubek z Okrąglakiem wręczyłby prezydent miasta podczas honorowej gali.
Wisienka na czerwcowym torcie to przyjazd Karoliny i Piotrka z Warszawy z OOPS!sidedown. Czy Wy wiecie co się dzieje, jak się taka grupa spotyka? Jedno nagrywa snapa, drugie vloga (to Tomek, jego hobby na miesiąc czerwiec to: kręcenie filmów komórką), trzecie pstryka zdjęcia, a czwarte robi film.
Co to będzie za film! Spoiler od Karoliny: widziałam np. moment w slow motion jak się potykasz na dachu. (…) Same najlepsze i najbardziej kompromitujące wstawki.
Z niecierpliwością (ale bez presji) czekam na premierę.
Karolina i Piotrek są, no cóż… super! Wreszcie znalazłam kompanów do chodzenia po kamienicach i podwórkach. Tomek, jak widać na załączonym obrazku w nosie ma witraże, sztukaterie i secesyjne kafle na ścianach. Przyjeżdżajcie częściej, bo nie mam z kim łazić.
Oraz kompanów do picia piwa w bramie. To jest, mieliśmy iść nad rzekę, ale złapała nas ulewa. Piwo i paluszki ze względu na krótki termin przydatności należało natychmiastowo spożyć w bramie.
Obiecuję dołożyć wszelkich starań, żeby lipiec i sierpień wypadły ubogie w wydarzenia i dały się ścisnąć w jeden wpis. Ale już wiem, że jeśli wakacje zaczynam od weekendu w Warszawie, to lekko nie będzie.
Kończę! Zostawiam Was z przesłaniem.