Cóż to był za sierpień!
Wolę maj i czerwiec niż lipiec i sierpień. Jak być beztroskim w sierpniu, skoro czuć oddech jesieni na karku? Jak cieszyć się życiem, jak robi się ciemno o 20:00? Co roku to przeżywam i co roku mam z tym problem. Chciałabym zdelegalizować jesień. Najchętniej to w ogóle zabroniłabym zachodzić słońcu, to byłby mój pierwszy dekret jako prezydenta ziemi.
Już chciałam spisać sierpień na straty, bo po co się starać, jak i tak zaraz koniec dnia, ale jednak jak cofam się myślami do 1.08 – nie mogę uwierzyć, że to już miesiąc minął. To znaczy, że było dobrze. Wbrew wszystkiemu.
Moje opus magnum, trylogię letnią uważam za skończone.
Post będzie długi, ale lekkostrawny.
Zniesmaczonych perspektywą kolejnej takiej tony zdjęć za 4 tygodnie, uspokajam – trylogii jesiennej nie planuję. Musiałabym mieć dwa blogi: podroze.niesmigielska.com i biezace.niesmigielska.com. Kuszące, ale NIE. Chyba, że się zrzucicie na Patronicie na pensyjkę dla mnie – wtedy mogę.
Cóż to był za sierpień? Cóż to był za pierwszy weekend sierpnia! Modelowy.
Wycieczka do miasta, camping nad jeziorem, grill, piłkarzyki, rower wodny, obiad w McDonaldzie. I towarzystwo pierwsza klasa. I jeszcze nas zawieźli swoim samochodem. Tak kochani mogą być tylko Dominika i Michał. Dominika to nawet road rage ma kochany: przy wyprzedzaniu zamiast spieprzaj dziadu, powie: żegnaj, stary brzydki oplu!
Najbardziej cieszył się Tomek, chociaż raz nie musząc prowadzić. A jak Tomek nie musi prowadzić, to znaczy, że piwo to jego paliwo i że na wysokości Pniew leci druga puszka.
Zgłosiłam też update do następnej edycji słownika frazeologicznego. Przed: pakować się jak sójka za morze, będzie pakować się jak Nieśmigielska na wyjazd – beznadziejnie, nie zabrać nic ważnego; zostawić w domu jedzenie na grilla, szczoteczkę do zębów, majtki na zmianę.
Przystanek pierwszy: Jezioro Szmaragdowe w Szczecinie. Nie dość, że tam pięknie, to jeszcze niedaleko mają punkt widokowy.
Mam feedback od mamy Tomka, że zawsze ją serce boli, jak piszę, że Adamski jest chamski. Ale jak inaczej nazwać człowieka, który próbuje rozłączyć serca dwa, nawet jeśli to tylko symbole wyrażone kłódkami na szyfr przypiętymi do mostu?
Nie znam nikogo, kto byłby ze Szczecina, a kto lubiłby swoje miasto. Dlaczego?
Chyba za wcześnie stamtąd wyjechaliście i nie zdążyliście się załapać na miejską rewolucję. Pamiętam zwiedzanie Szczecina 3 lata temu i pamiętam zwiedzanie Szczecina teraz, dwa światy. Śniadanie i wypieki w Francuzce (Francuzkiej?), spacer po żydowskim Niebuszewie, filharmonia z zewnątrz i od środka, taras widokowy na dachu Zamku Książąt Pomorskich, kawa na 22. piętrze z widokiem na miasto. A byliśmy tam całe pół dnia, więc lista byłaby jeszcze długa. Jestem pewna, że Szczecin na weekend poleca się.








Jak to młodzież teraz mówi? Że jak coś jest w dechę, to jest to sztos, tak? No więc Pączki Babci Jańci w Stargadzie to jest sztos. Trudno było je znaleźć, na ślad smażalni musiał naprowadzić nas lokals, szło się po strzałkach i trzeba było po drodze pokonać smoka, ale było warto. Wielkie (dla porównania ręka), idealnie miękkie, z nadzieniami bardziej fancy niż nieśmiertelna (i niejadalna) konfitura z róży. Jak żyć, jak wybrać tego jedynego?
PS: w Stargardzie jest też lodziarnia o nazwie Mania Lizania (true story). Nawet gdybym chciała, to bym tego nie wymyśliła. Lody średnie, ale nazwa przednia.
Lista letnich aktywności: spać pod namiotem na campingu nad jeziorem – check. Na za rok wpisuję spanie w domkach drewnianych typu LAS Delux.
Ten biały koń to jest czarny koń tego zestawienia.
Dobrze widzicie: frytki z keczupem z rana jak śmietana. Resztki same się nie dojedzą.


Oglądaliście Strangest Things? Serial o takiej dziewczynce, co umiała przesuwać przedmioty siłą umysłu? Based on the true story of Tomasz Adamski.
Nie wiem, czy było warto spotkać się na spacer z Pauliną (i Leonem). Bo wiecie, było fajnie, ale teraz mi smutno – Paulina mieszka w Krakowie, ja w Poznaniu, a jeszcze się nie nagadałam do syta. I CO TERAS?
PS: przysięgam, że taką minę miał Leon jak na mnie patrzył!

Przyznam, że miałam taki moment, po tym, jak wróciliśmy z 3-miesięcznego wyjazdu, że byłam znudzona swoim miastem, rozsadzało mnie od środka. Myślałam, że albo wybuchnę, albo się uduszę. Albo ja – albo Poznań. Siedziałam cicho, bo wiedziałam, że to minie – i minęło, pomogła kuracja systematycznymi, intensywnymi przechadzkami po mieście, wynikającym z urojonej potrzeby przygotowania najlepszego przewodnika po Poznaniu na świecie. I znowu umiem usiąść na Placu Wolności, i ucieszyć, się, że ze wszystkich miast na świecie, akurat Poznań jest mój.
I zupełnie nie wiem, jak mogłam funkcjonować w Poznaniu takim, jaki był te 8 lat temu, kiedy przyjechaliśmy na studia. W Poznaniu AD 2008 jak chciało się zjeść coś dobrego na mieście, to szło się do Sphinxa. Jak na kawę – to na Stary Rynek. Inicjatywa lokalna – co to takiego? A jazda na rowerze to wiadomo, fanaberia.
Policja ostrzega: po poznańskim Łazarzu grasuje młodociany gang. Znaki szczególne: poniżej 140 cm wzrostu i różowe hulajnogi. Chuliganki straszą gołębie i wymuszają haracze w cheetosach.
Do Płocka jechałam cała w skowronkach: działeczka! spacery po mieście! wizyty u rodziny! zaraz piękny zachód słońca – będzie cykane.
Oh wait, ale gdzie jest aparat? Milicja! Złodzieje! Otóż, aparat został w szafie na przedpokoju. W Poznaniu.
Mieliśmy dwa wyjścia: wracać się dwie godziny, albo robić zdjęcia komórką. Czyli tak naprawdę mieliśmy jedno wyjście.
Profilaktycznie kupiłam w markecie na dziale z antykami jednorazowy aparat na kliszę, ale komórka wygrała – w końcu kto, jak nie ja, powtarza, że to nie aparat robi zdjęcia?.
Słowa dotrzymałam i tym sposobem na blogu mamy precedens: pierwszy raz zdjęcia z telefonu pojawiają się na równych prawach z tymi z lustrzanki. Są nawet fullscreeny.
Precedens także na działce: po raz pierwszy obok kiełbasy grillowało się tyle wegańskich propozycji. Niestety rodzice nie byli jeszcze gotowi na gruzińskie roladki z bakłażana z pastą z orzechów i granatem. Przykro mi pani Jadłonomio. Zjadłam większość sama, ze smakiem.
#instadzialka #dzialkalove #rodos #papierowki #neska #memories #sunny
Z działki nikt nie wychodzi z pustymi rekami, nigdy.
Z ostatniej chwili: różowe hulajnogi (patrz wyżej) widziane także w Płocku. Hulały po pomniku zamordowanych przez hitlerowców Płocczan, zero szacunku. Ktokolwiek widział, proszony jest o telefon pod nr: 112 lub 997.



PS: Oj Tomek, Tomek. Taką koszulkę? Na cmentarz? Tam leży moja babcia!
Nie dla psa kiełbasa – chyba, że tym psem jest Bobo.
Ile my się nagrillowaliśmy w tym miesiącu… Więcej było grillów niż weekendów w miesiącu.
Na przykład parapetówka – z twistem, bo w ogrodzie – u Gosi i Radka.
Tomek myśli, że jak jeździ 8 km do pracy rowerem to wszystko mu wolno. Pójść najpierw na kebaba na obiad, a potem na grilla na kolację (jak to ujął zainteresowany: popełniłem błąd techniczny). Smarować chleb masłem z obu stron. A po wszystkim nie iść ze mną biegać. Obudzisz się z ręką w nocniku kochany, ale ja Ci drugi raz schudnąć 20 kilo nie pomogę!
Jeśli chodzi o mnie, to ze wszystkich pokus świata alkohol niewiele dla mnie znaczy. Jeśli miewam kaca, to tylko moralnego – z przejedzenia.
I najgorsze, że karkówka mnie nie zgubiła, szaszłyki mnie nie zgubiły – ale pistacje i precelki już tak. To potwierdzony fakt naukowy, nie ciekawostka: nie da się zjeść jednej pistacji. Tak samo jak nie da sie zjeść jednego precelka (a przecież ja nawet nie lubię precelków…).
Dlatego na przyszłość mam dla siebie jedną poradę: jeśli nie umiesz skończyć, to nawet nie zaczynaj.






Tomek nieźle umie odrosty, ale nakładanie zmywalnej farby w sprayu musi poćwiczyć. 15 minut i dwa mycia później: włosy (miejscami mniej, miejscami bardziej równo) w kolorze roku 2016 według Pantone jak ta, dosłownie, lala.
Zdecydowanie lepiej mieć różowe włosy, niż nie mieć. Ja chcę jeszcze raz!



Słyszeliście o Slot-ART-Day? W skrócie: dużo warsztatów na raz. A rozrzut jest kosmiczny: wystawiennictwo? Biżuteria tekstylna? Kawa z aeropressu? Gra na skrzypcach? Mówisz, masz – za darmo, wystarczy śledzić fejsunia Fundacji ID i czekać na koleją edycję.
Ja to wiadomo: po raz kolejny wzięłam się za bary z aeropressem i po raz kolejny zostanę przy cappuccino z ciśnieniowego.
Ale Tomek, ha. Nie zgadniecie nigdy. Tomek od dawna chciał zobaczyć, jak to jest z tą grą na skrzypkach. Wychodzi z założenia, że skoro jest inteligentny, to wszystkiego jest w stanie się nauczyć.
Weszłam do niego po swoich zajęciach – i wiecie, że on naprawdę wziął i zagrał?
Powiem więcej: ten chłopak to nadzieja polskiej sceny skrzypcowej. Za rok zobaczycie go w pierwszej piątce laureatów konkursu Wieniawskiego. A za 10 lat, to Wieniawski, gdyby żył, startowałby w konkursie Adamskiego.
Tomek i koleżanki z kursu. Zapisałeś numery telefonów?
Jak ty to robisz, że masz takie ciekawe życie i tyle się u ciebie dzieje?
Bardzo prosto. Na przykład, przyszłoby Wam do głowy, żeby pójść na dożynki miejskie? Bo mi tak.
Z ciekawości zajrzałam na chwilę z aparatem i chociaż klimaty nie moje, to nie ma się z czego śmiać.
Wbrew pozorom amatorów zespołów ludowych, piwa i bigosu jest w tym kraju więcej niż hipsterów chętnych na offowy koncert młodego, niezależnego zespołu. Nie podejrzewam, że z wiekiem uaktywnia się gen, który sprawi że zacznę jeść zakręcone frytki i popijać tyskim, ale przydało się trochę pokory. Nie jesteśmy w mieście sami.
Wszyscy wiemy, że grillowanie grillowaniem, miło zjeść kiełbaskę i napić się wódeczki, ale prawdziwym pretekstem do imprezy u Macieja był trawnik. Najrówniejszy trawnik w gminie. Kto nie chwali, ten nie je!
What happened in Przeźmierowo, stays in Przeźmierowo. Ja ze swojej strony dodam, że spalałam całe jedzenie na bieżąco od śmiechu (benefity zasiadania na trzeźwo w lozy szyderców; a największe szyderstwo że ja spokojnie umiem na imprezie obejść sie bez picia, a jednak to nie ja mam prawo jazdy w naszym związku). Gloria Victis!
Tomek chyba zbyt dosłownie potraktował temat selfie.
W sierpniu nigdy nie wiesz, czy ciepły, słoneczny weekend, nie będzie tym ostatnim. Czy następny raz nie wyjdziesz z domu w krótkim rękawku dopiero za 8 miesięcy. Dlatego moim zdaniem warto zastosować lekkie środki i przymusu i wyciągnąć męża nad Wartę (w planie: Brzeg Wschodni i koncert Tymon & Transistors, what’s not to like?), chociaż tak bardzo, bardzo mu się nie chce. Nawet jeśli na początku będzie obrażony, to potem przyzna: było fajnie – zwłaszcza jak Tymon rzucał żarty o sraniu.
I kiedy myślisz, że został jeden dzień w miesiącu i już się więcej nie wydarzy, Ogród Wilda organizuje warsztaty z kiszonek.
Warsztaty transgenderowe, bez ograniczeń wiekowych. Kisili mężczyźni i kisiły kobiety, pokolenie wojenne, baby boomers, millenialsi i pokolenie snapchata. Witaminy dla wszystkich! Kiszonki ponad podziałami!
Warsztaty prowadziła Agata i gdyby nie ona, do tej pory myślałabym, że kiszone a konserwowe to to samo.





Na koniec przypominam, tak jakby jeszcze nie wszyscy wiedzieli, że w sierpniu byliśmy w Dolomitach. I że będzie jeszcze jeden post. Kiedy? No nie wiem, może zaraz po poście o weekendzie w Londynie z czerwca, który jeszcze czeka na swoją kolej?
A gdyby ktoś chciał taka kozacką grafikę na ścianie – służę bardziej niż uprzejmie. Do nabycia TUTAJ.
Chociaż czasem myślę, że za samo dotarcie do końca tego posta należy się Wam jakiś prezent od firmy. Dzięki!
