Pozostałe posty z Gruzji znajdziecie TUTAJ.
Flashback: jest marzec 2014. Wchodzę na fejsa, a tam – objawienie. To znaczy, podejrzewam, że dla większości to, co wrzuciła Agnieszka, to było kolejne – choć piękne – zdjęcie klasztoru Cminda Sameba w Gruzji. Takiej tam, największej atrakcji kraju.
Nie wiem jak to zrobiłam, ale byłam chyba ostatnią osobą w internecie, która nie wiedziała, co jest na obrazku. Więc jak się dowiedziałam, że to Gruzja, to mi ulżyło. Więc to nie niedostępna kraina na końcu świata! 3 godziny lotu tanimi liniami, da się zrobić. I dało się zrobić, chociaż zajęło mi to dwa i pół roku, pieszo prędzej bym doszła.
Normalnie ludzie mówią, że w Kazbegi im się podobało, ale Mestia! Ta dopiero ich zachwyciła. A ja mam odwrotnie. Mestia ok, ale Kazbegi!
Już sama podróż do Kazbegi to przyjemność, bo:
a) jedzie się z dworca Didube. Badania wykazały, że gdzie dworzec, tam bazar. Gdzie bazar, tam:
– żywe kury na rosół
– świeże figi po 2 zł/kilo
– świeże krowie żołądki, cena nieznana. (PS: był taki moment w moim życiu, że przeistoczyłam się z osoby wybrzydzającej w osobę wszystkożerną. Ale gulasz z żołądków mojej mamy do dzisiaj nie przejdzie mi przez gardło. I nawet nie o to chodzi, że żołądki. Albo że mojej mamy. O ten zapach podczas gotowania. PS2: flaki to samo.)
– bakłażany w 10-kilowych workach, jak u nas ziemniaki
– automaty wrzutowe. W wersji gruzińskiej zamiast pluszaków są papierosy.
I wiele innych rzeczy, jak to w jądrze wszechświata.
Każde miasto w Polsce miało (albo ma) swój manhattan – a powinno mieć swoje Didube.
b) Jedzie się gruzińską drogą wojenną.
Przejechać gruzińską drogę wojenną marszrutką, nawet taką robiącą za dopłatą przystanki na zdjęcia – to dla nas za mało. Od początku zakładaliśmy, że wypożyczymy samochód. Daliśmy radę na skuterze w Indonezji, damy radę autem w Gruzji. Problem w tym, że:
– wynajem auta jest tam strasznie drogi
– człowiek, na którego mieliśmy namiary, w każdym mailu odpowiadał na tylko jedno, losowo wybrane pytanie – z kilku. Trochę ciężko się tak dogadać, ale po kilku dniach i jednym męczącym popołudniu jako-tako byliśmy ustawieni. Aż dostaliśmy wiadomość: PS: auto pali 18 litrów na sto killometrów.
600 zł vs 130 zł.
To my jednak pojedziemy tą marszrutką robiącą za dopłatą przystanki na zdjęcia.
I mieliśmy rację, bo więcej tych przystanków sami byśmy nie zrobili. A nawet gdyby, to tych 5 zdjęć więcej nie byłoby wartych 500 zł.
Lewa: chaczapuri, czyli gruziński chleb nasz powszedni. Pomysł na obiad? Chaczapuri. Przekąska na drogę? Chaczapuri. Coś ciepłego na kolację? Chaczapuri.
Prawa: czurczchele znacie, to teraz tklapi. Jak czurczchela, tylko bez orzechów i w 2D.
Czy jest tu jakiś Polak, który jak był w Gruzji, to nie był w Kazbegi, a jak był w Kazbegi, to nie spał u pani Mai Suiashvili?
Cisza.
Na ścianie w przedpokoju widziałam same znajome wizytówki.
O pani Mai piszą, że własna matka synowi wracającemu z wojska tak nie dogodzi, jak Pani Maia swoim gościom. Więc wyobraźcie sobie nasze miny (wewnętrzne, na zewnątrz pozostaliśmy twardzi), jak się dowiedzieliśmy, że dzisiaj cały dzień nie było wody i w związku z tym kolacji nie będzie też.
Kolacji. Nie. Będzie. (Ale było śniadanie).
Z jednej strony ulga, że chociaż jeden dzień na tym wyjeździe nie napasiemy się do nieprzytomności. Z drugiej – żal, bo kilogramy kilogramami, ale experience experiencem.
Żeby nie było – nocleg wspominamy bardzo dobrze, a cynka o zarezerwowaniu dwuosobowego pokoju z widokiem (od Karoliny i Piotrka; przydaje się do podziwiania Kazbeku o świcie) – przekazujemy dalej.
Bo i co to był za pokój! Patrzcie:
Pojechać do Kazbegi i nie zobaczyć Kazbeku? Można, ale trochę przykro.
Od rana kłębiły się chmury, ale raczej tak na rozwianie niż na zerową widoczność. Jest nadzieja, więc filuję:
– w pokoju zza firanki. Nie ma. Przespaliśmy się godzinkę, żeby szybciej minął czas – nie ma.
– ze szlaku – dalej nic. Już dotarliśmy pod klasztor, ale nie tracę nadziei, wlepiam oczy w punkt, w którym w każdej sekundzie przy sprzyjającym układzie chmur pokaże się góra. Oczy mi łzawią, ale boję się mrugnąć, a jeszcze chciałam zdjęcie zdążyć zrobić. Co jeśli przegapię swoją jedyną szansę i na wieczór z gór zejdzie mgła?
Tymczasem Tomek próbuje mi tłumaczyć, że jego skromnym zdaniem być może powinnam rozważyć gapienie się w inny punkt, bo teraz Kazbek mamy za plecami.
ŻE CO?
Pamiętam nawet, że powiedziałam do niego gadaj z dupą, to Cię obsra. W domyśle – chyba wiem lepiej, nie? Chyba to ja się przygotowuję do wyjazdów i dużo czytam, nie? Więc jak mówię, że specjalność Kazbegi to prawosławny klasztor Cminda Sameba z XIV w., nad którym góruje Kazbeg (5033,8 m n.p.m.) to znaczy, ze tak jest.
Byłam bardzo z siebie zadowolona, że chociaż jedną rzecz wiem na 100% i żaden Adamski nie będzie mi mówił, że jest inaczej.
50 faktów, które już o mnie wiecie: bardzo wolno orientuję się w terenie.
Więc Tomek cierpliwie czekał, aż połączę klocki i zrozumiem, że on ma rację, a nie ja. I że Kazbek faktycznie mamy gdzieś z tyłu, nie przed sobą.
Więc cały czas wypatrywałam góry, która nie miała prawa się tam pojawić. Gadaj z dupą, to cię obsra.
Fajnie, że możliwość znalezienia się na górze mają także dzieci, niepełnosprawni i starcy (chociaż to w większości dorośli, zdrowi i młodzi korzystają z wjazdu samochodem), ale na widok tak rozoranego wzgórza robi się przykro. I tu naprawdę nie chodzi o moje delikatne oczy i doskonały gust.
Uwaga, post zawiera lokowanie produktu.
Gdyby Tomasz miał sobie kiedykolwiek zrobić tatuaż, wytatuowałby sobie Decathlon w serduszku z płomieniami. Gdyby Tomek miał bloga, recenzowałby na nim produkty Decathlona.
Niektórzy są uzależnieni od kupowania na allegro, niektórzy od porno w internecie. Jak Tomek minimalizuje okienko przeglądarki, gdy zajdzie się go od tyłu – to może oznaczać tylko jedno. Znowu przeglądał stronę Decathlona.
I jego koszyk nigdy nie jest pusty.
Cena/jakość + polityka zwrotów. Decathlon – poleca Tomasz Adamski.
Tym milej mi napisać, że marka Quechua jako jedyna wyciągnęła do nas pomocną dłoń, kiedy nie uśmiechało nam się wydawać kolejnych hajsów na plecak, bo ubezpieczalnia mieli już czwarty miesiąc nasz wniosek o odszkodowanie za skradzione w Stanach rzeczy.
My tylko mieliśmy wybrać plecak, oni zajęli się resztą.
Wybraliśmy model Symbium Acces 50 + 10 l – i na trekking go można wziąć i jako bagaż podręczny się nadaje (oczywiście nie w Wizzairze). I cóż mogę powiedzieć, żebyście mi uwierzyli, że nie lukruję. Plecak jest spoko.
Tomek jest geekiem, kocha bajery. A nasz plecak ma więcej bajerów niż konkurencyjne W*******gi. Wiemy, bo mamy. Bo ukradli nam jeden, ale drugi został.
Od siebie dodam, że jest zwyczajnie ładny. Nie wstyd nosić.
Słońce zeszło trochę niżej i można było zacząć rozmowę.
Czuję jednak, że wróciłam na tarczy – Kazbegi w pierwszej połowie września, to nie to samo co w końcu października (jesienne rudości) albo zimą (ośnieżone szczyty). I nawet pogodę mieliśmy doskonale przeciętną, żadnego tam magicznego słońca albo malowniczej mgły. A i tak nam się podobało, dobra jakość sama się obroni.
Rzadko ludziom zazdroszczę, ale oddałabym wszystkie chaczapuri świata (zwłaszcza, że i tak nie jedliśmy kolacji) za namiot. Nie ma mowy, więcej w góry bez namiotu nie jedziemy.
Schodziliśmy krótszą, ale bardziej stromą, drogą przez las. W lesie pasły się krowy, jak to w Gruzji. I nagle te krowy przestały się paść, a zaczęły na siebie nacierać galopem. Widok Tomka chowającego się za drzewo był dla mnie tak zabawny (ja widziałam, że go ominą…), jak dla niego widok pędzącego stada krów straszny. Gdybym kręciła filmik, byłby viral. Dramatic Tomek. Nie uwierzycie, co się stało.
W nocy ustawiłam kilka budzików, żeby na bieżąco sprawdzać, czy chmury znad Kazbeku się podniosły.
Udało się przed świtem. Jest! O Jezu, jaki wielki. Dobrze, że się z nikim nie zakładałam gdzie będzie widać szczyt – bo bym przegrała. Jest o wiele wyżej.
Kazbek jest wielki, ale łagodny. Taki do pogłaskania. Z daleka.
I tak jak Tomek nienawidzi wstawać rano, a na rozmowie kwalifikacyjnej na pytanie jakim byłbyś zwierzęciem, odpowiedziałby, że leniwcem – tak on też zerwał na równe nogi do okna. A potem poszedł spać dalej (a ja – na spacer. Jakim byłabyś zwierzęciem? Surykatką.).
Może i kusiłby nas taki Kazbek, ale wiecie, jak to jest. Jak się było na sześciotysięczniku, to pięciotysięcznik już tak nie ciągnie. Hehe.
W następnym odcinku Żryj Gruzję konfrontujemy mit Swanetii z rzeczywistością. Poleje się krew.