Suchar maltański
Suchar maltański to jak mówisz, że lecisz na Maltę i jako odpowiedź słyszysz: hehe, na tę poznańską, hehe?
Po czym poznać, że społeczeństwu się powodzi? Po tym, że nikt nie opowiada suchara maltańskiego.
Na ogół przyjmowano nas ze zrozumieniem: ok, więc lecicie na Maltę – taką wyspę na Morzu Śródziemnym, 80 km na południe od Sycylii.
Wszystkie riposty obmyślone zawczasu mogłam sobie wsadzić gdzieś.
Żadni z nas poszukiwacze przygód, ale żeby zaraz: my i Malta? Przecież my nie przepadamy za wyspami (wyjątek: Islandia), a plażowanie mamy w pierwszej dziesiątce Top 100 wakacyjnych aktywności – ale od końca.
Gdyby to chodziło o nas, pewnie polecielibyśmy na Maltę nie prędzej niż na starość – ale to nie chodziło o nas. Bo była to pierwsza wycieczka w tak niezwyczajnym (a przecież tak zwyczajnym) składzie: mama, tata, syn i ja – synowa.
Żeby nie było za egzotycznie. Żeby było ciepło, kiedy u nas zimno. Żeby były: i miasta i zabytki, ale: i górki i morze. Żeby dało się wypożyczyć samochód, ale żeby odległości nie były za wielkie. Żeby leciało się na weekend, najlepiej z Poznania.
Już wiecie, czemu Malta?
Była to pierwsza wycieczka zagraniczna rodziców ze wszystkimi konsekwencjami: pierwszy lot samolotem (myśleli, że będzie gorzej; dopiero na końcu przyznali, że w domu na biurku leży testament), pierwsi spotkani nie-Słowianie (ale przynajmniej katolicy), pierwsze morze nie-Bałtyckie. Jak się udał eksperyment?
Spoiler: jeśli chcecie poczuć ducha slow travel – zabierzcie na wyjazd rodziców.
Może i zwiedzilibyśmy więcej, gdybyśmy byli tam sami. Może i poszlibyśmy z Tomkiem na owoce morza. Ale gdy słyszysz jak rodzice mówią: tego nie można opowiedzieć. To trzeba zobaczyć. – to wiesz, że postąpiłeś słusznie. A zwiedzanie odbijesz sobie kiedy indziej.
Czy powtórzymy? Kiedyś na pewno, z naciskiem na kiedyś. Myślę, że każdemu było chwilami ciężko – ja dobrze wiem, że za łatwo się denerwuję, bo ciężko mi udźwignąć odpowiedzialność: 4 osobom tak zaplanować wycieczkę, żeby wszystkim zrobić dobrze. Rodzice z kolei czuli się zależni od nas – bo nie znają języka i nie chcieli się narzucać. Pomogły dwa wieczory spędzone osobno – my z Tomkiem podgoniliśmy ze zwiedzaniem, a rodzice mogli odpocząć w domu. Potem wszyscy piliśmy wino z Lidla w domu i szafa grała.
Trochę odczekam, pójdę na jogę i możemy jechać razem znowu.
Kiedyś na pewno przyjdą takie dni, że przestaniemy wybierać najtańsze noclegi, skoro służą tylko do spania i jako bezpłatna przechowalnia bagaży. Nie wiem jeszcze kiedy, ale wiem że z rodzicami trochę nie wypadało nocować w 10-osobowym dormitorium w hostelu.
Więc Airbnb.
Różne już mieszkania wynajmowaliśmy, ale to było naj pod każdym względem. Najstarsze (XVII w.), najwyższe (5 metrów do sufitu), najkonsekwentniej umeblowane. Na wyposażeniu także kieliszki do każdego rodzaju alkoholu, adapter i mandolina. Kuchnia w loggi. I witraże w oknach.
Widok – na główny placyk Iż Żejtun.
Mało? Do mieszkania wchodziło się przez salon fryzjerski. Do tej pory nie wiem, czy to była poważna propozycja, ale w niedzielę mieliśmy do dyspozycji cały dom, z salonem włącznie. Z usług fryzjerskich mamy nie korzystam odkąd obcięła mnie na zaczarowany ołówek, ale i tak – kocham takie smaczki.
To teraz najlepsze: podobną cenę (100 zł/2 os./noc) rodzice płacili w tym roku – w Świnoujściu. I nie wchodziło się do ich mieszkania przez salon fryzjerski. Gdzie Rzym, gdzie Krym?
PS: tu jest zniżka na Twój pierwszy nocleg na Airbnb!
Inne informacje praktyczne:
– Podobno na Malcie najbardziej opłaca się jeździć autobusami, ale jednak ponad wszystko cenimy sobie wiatr we włosach – stąd wynajem auta. Wypożyczenie w jednej z sieciówek kosztowało nas 220 zł/3 dni (i napisz ze pan nas chciał z avisa wyruchać i bez pytania dorzucił ubezpieczenie za 80€). Paliwa spaliliśmy za 20 euro.
– Ceny w sklepach trochę wyższe niż w Polsce i – pamiętajcie! – że w niedzielę nie ma tak jak u nas, że wszystko wszędzie otwarte. Dotyczy także stacji benzynowych. To znaczy są automaty – ale tylko na gotówkę. I nie zawsze działają.
– Malta: mała wyspa, wielkie korki. Zawsze bierzcie poprawkę na duży ruch – to że coś jest 20 km stąd, nie znaczy że dojedziecie tam w 20 minut.
– nie rozglądaliśmy się na tyle uważnie, żeby zauważyć parkometry, więc na własny użytek przyjmujemy, że na Malcie parkingi są darmowe. Pamiętajcie tylko, żeby parkować w białych liniach (nie żółtych) i gitara (mandolina) gra. Chyba.
PS: największy wybór samochodów znajdziecie na TUTAJ.
I proszę, a niby w małych miasteczkach się nic nie dzieje. Nie w Iż-Żejtun.
Na przykład w niedzielę o 21:00, to ja już śpię. W niedzielę o 21 w Iż-Żejtun rozkręca się procesja.
W czasach studenckich nie miałam tak bujnego życia towarzyskiego jak starsi panowie na Malcie:
Godzina 6 rano – siedzą. Godzina 15 popołudniu – siedzą. O 21 siedzą i o 4 rano siedzą! Czasem pod jednym barem, czasem pod drugim. Czasem pierwszy bar jest otwarty, a drugi zamknięty – a oni i tak siedzą pod drugim. Czasem oba bary są otwarte, a oni siedzą na rynku.
Dwie największe zagadki ludzkości: gdzie jest Bursztynowa Komnata? Od czego zależy gdzie i o której siedzą starsi Maltańczycy?
Nie będę kłamać, że Malta nas zauroczyła, bo taka jest cena za częste wyjeżdżanie: coraz mniej miejsc jest nas w stanie zmusić do zrobienia wow. Malta miała być miejscem na łatwy start rodzicow w zagraniczne podróże – i była. Z naszych młodych zblazowanych piersi nie wyrwał się jęk zachwytu – ale też i nie było na co narzekać. Jeszcze nie upadłam na głowę, żeby nie ruszało mnie morze tak niebieskie, że aż granatowe.
Zamiast relacji godzina-po-godzinie zrobiłam relację miejsce-po-miejscu. Więc jeśli jakiejś atrakcji nie ma na zdjęciach – to znaczy, że nie warto o tym wspominać. Selekcja naturalna.
Zabraknie więc Mdiny i Rabatu (Mdina nam się nie podobała i zabrała czas na Rabat), klifów Dingli (meh), Blue Grotto i Melieha (nie byliśmy). Rotunda w Moście robi wrażenie, ale nie zmieściła się na bloga, w końcu to trzecia największa taka na świecie.
Malta National Aquarium. Myślę, że są gdzieś na świecie akwaria, w których warto wydać dużo na bilet. Akwarium na Malcie wyceniłabym na 5 euro, a i to tylko za tunel z rekinem i płaszczką. Reszta średnio – może to lokalny patriotyzm, ale wolę akwarium i herpetarium w ZOO w Płocku. 14 zł vs 14 euro.
Valetta. Z Valettą mam zgryz. Po pierwszym spacerze czułam niedosyt, nie mogłam się napatrzeć na strome ulice i kolorowe balkony. Po drugim spacerze niczego więcej nie znalazłam niż: strome ulice i kolorowe balkony. Nie twierdzę, że nic tam nie ma, twierdzę że za mało dokładnie szukałam. W mieście jest ponad 300 zabytków, stwierdziliśmy, że skoro i tak nie damy rady, to po co się męczyć – po prostu spacerujmy.
Na pewno radę dają: Ogrody Barrakka i prom do Sliemy (i z powrotem).
Pieniędzy starczyło na bilety do Europy, ale zabrakło na fotografa? Szczęście, że akurat przechodzi w pobliżu Nieśmigielska!
Żartuję, chociaż korciło mnie strasznie, to nie podeszłam. Ekspansja na rynek dalekowschodni – tak, ale w 2019.
Wyżywić się na Malcie można tanio, wystarczy jeść pastizzi z groszkiem albo ricottą na śniadanie, obiad i kolację.
Co innego, gdy w grę wchodzi królik. W szampanie.
Nie wejdę przecież do pierwszego lepszego miejsca i nie wyłożę z kieszeni 50 euro – a tyle kosztuje kolacja dla dwojga chcących spróbować lokalnego specjału. Do sprawy podeszliśmy poważnie, najpierw research. Poczytałam i stwierdziłam, że co jak co, ale gorzej niż Jamie Oliver nie będę jadła i poszliśmy do Angelici w Valetcie. Opinie: od dreadful po nice and juicy. One of malta’s best vs tourist trap. Nasza opnia: ani dreadful ani nice. Ale cena nie przełożyła się na jakość.
Bardzo chciałabym móc powiedzieć coś innego, ale co jeśli ten królik naprawdę smakował jak kurczak? Po kościach poznałam, że to jednak był królik (albo: że to na pewno nie był kurczak). Mięso chude, raczej suche. Bardzo słone. Przydałaby się jakaś sałatka, żeby odpocząć od smaku mięsa, ale chyba miałam za dużo oczekiwania od dania za 20 euro.
A czy gdziekolwiek indziej byłby lepszy? Małe szanse, że kiedyś będę miała porównanie, nie stać mnie.
PS: kawa? Pominę milczeniem. Tak blisko do Włoch, a jednak tak daleko.
PS II: napój Kinnie smakuje jak płyn do baniek mydlanych.
Teraz przewrócę Wasz świat do góry nogami. Malta to nie wyspa – to archipelag. Nieźle, nie?
Ciekawe, że wystarczy przeszkoda w postaci promu, którym trzeba się przeprawić (30 minut) i już liczba chętnych na wyspę Gozo spada. Ale to dobrze, bo i Gozo jest o ¾ mniejsze, wszyscy byśmy się tam nie pomieścili.
Po aferze promowej (mamy dwie różne wersje: Tomek twierdzi, że się zgubiłam, ja – że po prostu wysiadłam trochę później i do nich doszłam, o co ten hałas?) gazujemy do top rated atrakcji na Gozo – Azure Window.
Co to ja, łuku skalnego nie widziałam? Ja byłam w Parku Narodowym Arches, tam jest więcej łuków niż psów. A jednak Azure Window robi duże wrażenie, jak i cały ten fragment wybrzeża.
I, hej, czy to nie tam Daenerys straciła wianek w Grze o Tron? (ten serial to moja guilty pleasure, przyznaję).
Na Gozo warto też popatrzeć na solniska na północnym wybrzeżu. I znów – co to ja, solniska nie widziałam? A jednak salt pans na Gozo nam się podobały. Dobrze wiedzieć, że nie jesteśmy jeszcze tak doszczętnie zepsuci.
Ramla Bay – plaża z twistem. Po pierwsze, bo piaszczysta – co nie jest takie oczywiste na Gozo. Po drugie, bo pomarańczowa. Złote piaski nabierają tu całkiem dosłownego znaczenia. A najlepszy widok na plażę jest jednocześnie jaskinią. 2-in-1 feature!
Plaża. Te ciała powykręcane, jak w konwulsjach, jakby przeszła tędy zaraza i nie było komu grzebać zmarłych. Niby błogi relaks, ale po dwóch godzinach ci ludzie obudzą się z kapciem w ustach i poparzonym karkiem. W czym tkwi klucz do czerpania przyjemności z plażowania? Czy starczy mi życia, żeby go odnaleźć?
Niedzielny targ w Marsakloxx zaprasza wszystkich chętnych. Jest część z badziewiem dla turystów (magnesy, koszulki, pocztówki), jest część z badziewiem dla lokalsów (majtki, garnki, torebki damskie), pośrodku, tam gdzie sprzedają ryby, strefy wpływów się zazębiają. Jedni kupują, drudzy – fotografują.
Gdybym wiedziała co wiem teraz, to poprzestałabym na spacerze po porcie. Problem w tym, że wypadało coś zjeść. Gdzie na świeżą rybke, jak nie w Marsakloxx? Otóż – wszędzie indziej. Zjedliśmy tam chyba najgorszy posiłek w życiu. Człowiek sam jest sobie winien, idzie prosto w paszczę pułapki turystycznej ale łudzi się, że akurat jemu uda się zjeść coś smacznego i wartego swojej ceny.
St Peters Pool – ma mój głos w plebiscycie na najładniejsze miejsce na Malcie AD 2016.
Dziwna plaża, bo bez piasku – ale na co komu piasek, jak może rozłożyć kocyk na białym wapiennym klifie? A im ten klif wydaje się bielszy, tym bardziej turkusowa wydaje się woda.
I teraz najlepsze: w tę wodę się skacze. To znaczy, nie żeby my, chociaż każdy się zarzekał, że gdyby tylko miał kąpielówki… Dziwnym zbiegiem okoliczności, nikt kąpielówek nie wziął.
Na Blue Lagoon można albo wieszać psy (bo na pocztówkach nie jest tak zatłoczona), albo się zachwycić, bo niezależnie od tego ile osób przypada na plaży na metr kwadratowy, widok jest niesamowity. Plaża tam malutka, właściwie mówimy o piaszczystym skrawku, więc albo bądźcie tam z samego rana i trzymajcie się twardo swojego leżaka, albo nastawcie się na plażowanie wyżej, na skałach. Albo przypłyńcie własnym jachtem, problem z miejscem odpada.
Blue Lagoon dos and donts:
Do:
– popłynąć tam i wrócić – tak po prostu. Zawsze atrakcja dla kogoś, to nie wychował się nad morzem (ja!) i nie pływał za często łódką. Bonus: w drodze powrotnej podpływa się do jaskiń.
– wejść na Wieżę Św. Marii
– przejść wyspę wzdłuż i wszerz – do zrobienia w godzinę (co daje wyobrażenie jak duża jest wyspa Comino). To było doświadczenie najbardziej zbliżone do trekkingu (bardzo krótkiego trekkingu), a widoki naprawdę mocne. No dobra, może nawet zrobiłam cichutkie wow.
Don’t:
– iść na plażę położoną po drugiej stronie wyspy. W porównaniu z Blue Lagoon jest bezludna, ale ujmę to dyplomatycznie: nie bez przyczyny. To ja już bym wolała kisić się w tłumie, ale z widokiem na turkusową wodę. W końcu, gdybym chciała zobaczyć zwykłą plażę, to bym pojechała nad Bałtyk, zawsze parę złotych taniej.
Z Malty to już wszystko – chyba, że chcecie zobaczyć pamiątkową fotę pod palmą. Rodzina Adamsów pozdrawia!
A ja w przyszłym tygodniu zapraszam znowu na Stany. Tak długo odwlekałam, że teraz zaspamuję cały internet.