niesmigielska.com | blog, fotografia, podróże, suchary

Słabe żarty, mocne zdjęcia. Blog fotograficzny z podróżniczym zacięciem.

Road trip: Israel edition
Izrael

Road trip: Israel edition

Pozostałe posty z Izraela znajdziecie TUTAJ.

Road trip to: barłóg w aucie, lody na śniadanie, prysznic od przypadku do przypadku. Gluten, cukier, laktoza (w wersji izraelskiej: hummus, pita, chałwa), chodzenie spać bez mycia zębów.
Road trip – to Dzień Dziecka.

Jesteśmy tak przywiązani do wycieczki samochodowej jako formy zwiedzania, że nawet jak jedziemy gdzieś na tydzień – spanie w aucie musi być. No road trip no fun!

W Izraelu nie inaczej, może nawet lepiej niż w USA. Bo widoki jak w Stanach, ale odległości jak w Izraelu (Izrael jest 14 razy mniejszy od Polski).
Wiele biur zabierze Was na jednodniową wycieczkę nad Morze Martwe i z powrotem. Czemu nie. Dla chętnych w pakiecie ze zwiedzaniem twierdzy Masada.
Można pojechać autobusem na południe do Beer Shewy i stamtąd na Pustynię Negew, obejrzeć krater Ramon. Też super pomysł, kibicuję.
Ale można wynająć auto w Jerozolimie na 3 dni, spać w nim na bezpłatnych campingach i zobaczyć wszystko co wyżej, plus wszystko co jeszcze się Wam zamarzy w okolicy – pamiętajcie tylko, żeby zwrócić auto przed szabatem.

Praktyczne info:
Wynajem: na 3 dni w jednej z sieciówek wyniósł nas 280 zł. Nie powiemy w której, bo średnio polecamy ze względu na obsługę.
W praktyce nie było nas 48h, ale bardziej opłacało się dopłacić za jeden dzień i mieć zwiększony dzienny limit kilometrów (wszędzie było po 250 km dziennie) – niż dopłacać za każdy kilometr przekroczony powyżej limitu.
Wacha: trochę droższa niż w Polsce: 6,60-7 zł/l. Dlatego zastanówcie się, czy wolicie mieć więcej miejsca na nogi, czy mniejsze spalanie.
Drogi: o tym, że w zasadzie nie możemy wjeżdżać na teren Autonomii Palestyńskiej uświadomiła nas Natalia w dniu wyjazdu. To znaczy: możesz wjechać, proszę bardzo, ale jeśli ktoś Ci zrobi kuku za izraelskie blachy (albo Ty sobie zrobisz je sam), to żadne ubezpieczenie Ci tego nie pokryje.
Jak na złość, najkrótsza droga nad Morze Martwe prowadzi dokładnie przez Palestynę. Mówią, że jest bezpieczna i nic nie powinno się stać. Ale wystarczyłoby, że strzeliłaby nam opona – ja tam wolałabym jej nie naprawiać po tamtejszych cenach, skoro do dzisiaj – a minęły 3 miesiące – przeżywam cenę małego piwa w knajpie.

Auto musicie zwrócić do piątku do 13:00. Jeśli Wam się nie uda – zostaje niedziela. Gorzej, jeśli samolot do domu macie w sobotę.

PS: Największy wybór samochodów znajdziecie na TUTAJ. Serio.

Cisza na Morzu Martwym

Najbardziej zasolonym zbiornikiem wodnym na świecie jest…?
Don Juan Pond na Antarktydzie. 44% zasolenia.

Morze Martwe zajmuje 7. miejsce, 33%.

Wyjechaliśmy na wakacje od wakacji troszkę, dlatego żeby nie myśleć o polityce.
Fail.
Nie da się nie myśleć o polityce, myśląc o kurczącym się Morzu Martwym. Ze wszystkich państw na świecie, akurat te 3, które mają do niego dostęp, nie mogą się ze sobą dogadać.
Ktoś sobie postawił tamę, ktoś zbudował grodzie żeby łatwiej wydobywać fosfaty, ktoś płacze że lustro wody oddala się od hoteli, a ktoś też chciałby mieć profity z turystyki. A wody ubywa. Podobno będą ją ciągnąć rurociągiem z Morza Czerwonego, true story.
Albo Masada – symbol oporu przeciwko najeźdźcy, której obrońcy mając do wyboru zginąć albo poddać się Rzymianom, woleli wymordować się nawzajem, zaczynając od dzieci.
Jedynie krater Ramon wydaje się neutralny politycznie, gdyby nie zauważać tabliczek o nisko latających pociskach wzdłuż drogi (pustynia Negew służy jako poligon).

Niemniej widoki ładne.

Od zachodu nad Morze Martwe zjeżdża się z góry (trudno zjechać z dołu, skoro lustro wody leży na 423 m.p.p.m.), więc na dzień dobry dostajecie panoramę. Woda tak paruje, że ledwo widać, co jest po drugiej stronie. Podobno jakaś Jordania.



Zasadniczo miejscowości turystyczne po Izraelskiej stronie są dwie: Ein Gedi i Ein Bokek. Przy czym publiczna, legalna i bezpłatna plaża tylko jedna (ten mit obalimy, czytaj dalej).
Ein Gedi – to wtedy dowiedzieliśmy się, że do kibucu nie można sobie wejść ot, tak. Nie mieliśmy zaproszenia ani rezerwacji, więc nas nie wpuszczono, proste.
Więc Ein Bokek. Wielkie hotele pośrodku pustyni? Skojarzenia z Las Vegas nieodparte i mimowolne.
Ein Bokek to jedna z tych miejscowości, po których ludzie nie wstydzą się chodzić w klapkach i hotelowych szlafrokach. Jedna z tych miejscowości, w których żałujesz, że nie zaopatrzyłeś się w jedzenie i stajesz przed wyborem: wstrętny Big Mac za 25 zł, albo głód.

Ale! Jest prysznic na plaży, jest camping, jest wifi w McDonaldzie i tylko po zakupy trzeba by jeździć do Beer Shewy. Więc gdybyście chcieli przedłużyć wycieczkę z dwóch dni do dwóch miesięcy, to spokojnie można mieszkać nad Morzem Martwym.







Stop!
Co zrobił Tomek na ostatnim zdjęciu? Zamoczył włosy.
Co robi woda z zamoczonych włosów? Spływa.
Dokąd spływa woda? Prosto do Twojego oka.
Nie chcecie mieć wody z Morza Martwego w swoim oku.

Nie możecie pojechać nieprzygotowani, tu chodzi o Wasze bezpieczeństwo. Przygotowałam poradnik:

ABC kąpieli w Morzu Martwym

1. Wchodź do wody powoli: po pierwsze nie chlapiesz, po drugie możesz poczuć, jak woda wypycha Twoje nogi do góry. Zabawne uczucie.
2. Żadnych gwałtownych ruchów.
3. Nie nurkujcie, tam nie ma rafy koralowej.
4. Trzeba mieć nasrane w główce, żeby tam skakać na główkę.
5. Wychodzi na to, że nic nie wolno, ale to nieprawda – wolno unosić się na wodzie i czytać gazetkę. Czy nie takie rzeczy robi się na wakacjach?
6. Osoba, która utopiłaby się w Morzu Martwym zasługuje na Nagrodę Darwina.
7. Będą Was piekły wszystkie otwory ciała. A osobom bardziej wrażliwym na ból odradzam nawet depilację nóg.
8. Jeśli chodzi o smak – spróbowaliśmy, żebyście Wy nie musieli próbować. Ta woda jest tak słona, że aż gorzka. Nie polecamy.
9. Konsystencja: oleista i wysuszająca jednocześnie. Więc jeśli należycie do dziewczyn, które zabierają ze sobą odżywki, balsamy, suszarki i prostownice – normalnie darłabym z Was łaszka (ale tylko do momentu, w którym musiałabym od Was pożyczyć krem), ale nad Morzem Martwym wygrałyście życie.
10. Błoto z Morza Martwego odmłodzi Was o 20 lat, wyleczy raka i hemoroidy. Niestety na plaży w Ein Bokek nie występuje naturalnie (ale zawsze można kupić od konika).

Mit: jedyna bezpłatna plaża nad Morzem Martwym znajduje się w Ein Bokek. Trochę prawda, trochę fałsz.
Fałsz, bo nie jedyna, ale prawda – bo w Ein Bokek. Plaża znajdująca się najbardziej na południe też przyjmowała obcych.
Fakt: ta plaża była bardziej wypasiona niż publiczna.
Fakt: schodzili do niej ludzie ubrani w hotelowe szlafroki.
Fakt: nie było budki z biletami.
Fakt: nie widzieliśmy żadnej tabliczki, która zabraniałaby nam wstępu. Nie zostaliśmy też przepędzeni.
Wniosek: chyba można!



















Experience the Sunrise at Masada

Nas starożytne ruiny interesują o tyle, o ile da się z nich obejrzeć wschód słońca. Już z tym nie walczę i się nie kryję: na Masadę weszliśmy tylko po widoki. Szkoda tylko, że złą ścieżką. Do dzisiaj nie wiem, jak się idzie na tzw. snake path, bo zeszliśmy jeszcze inaczej.
Na Masadę można też podjechać autem od drugiej strony, jeśli bardziej niż robić objazd 70 km nie chce Wam się wstawać o 4 rano i iść półtorej godziny pod górę.











Niby takie z nas chamy, a jednak dobre dusze. Zazwyczaj bierzemy ludzi na stopa, żołnierzy i żołnierki z karabinem też. Bardziej bali się nas, niż my ich.
Myślałam, że trochę sobie pogadam o pogodzie i polityce, ale jak tu pogadać z kimś, kto ledwo mówi po angielsku? Przecież nie zapytam na migi o Holocaust. Bardzo nas zaskoczyło, że młodzież w Izraelu po angielsku ledwo duka. Z drugiej strony: w wieku 20 lat sama nie byłam zbyt rozmawiająca w obcym języku, mimo że gramatykę umiałam lepiej niż teraz.

Zresztą, nawet gdyby się dało ukręcić jakiś small talk – czułam, że nie mam prawa na dzień dobry wyjeżdżać z pytaniami: jestem Ela, to mój mąż Tomek, czy zabiłeś już jakichś Arabów? Zazwyczaj rozmowa dochodziła do hasła: Polska, a na hasło Polska każdy Izraelczyk powie: oh, I’ve been to Auschwitz and Cracow, it was nice. A potem było skrzyżowanie i dziatwa wysiadała, taszcząc swój ciężki karabin.


Maktesz Ramon – izraelska odpowiedź na Wielki Kanion

Uwaga, pojawiło się nowe słowo, którego nie znajdziecie w słowniku – chyba, że hebrajskiego. Maktesz, czyli co?
Najprościej odpowiedzieć, że maktesz to jest maktesz. Tak jak kanion jest kanion, a krater jest krater. Więc Maktesz Ramon wygląda jak kanion, a po angielsku nazywa się Ramon Crater, ale nie jest ani jednym, ani drugim.

Dla nas atrakcja #1 w Izraelu. Miejsce nawet w połowie nie tak znane, jak Morze Martwe, a tymczasem Morze Martwe nie jest w połowie tak fajne, jak Maktesz Ramon.
Najładniejsze widoki są z Visitor Center i tam też kupicie mapkę z zaznaczonymi szlakami i punktami widokowymi, z której jasno wyniknie, że w Maktesz Ramon jest co robić przez kilka dni.

My tam radykalni nie jesteśmy, starczyło nam pokręcić się przy pd-zach. krańcu (Mt Ramon i Arod lookout), ale prawda jest taka, że im dalej na wschód, tym widoki lepsze. A oglądając zachód słońca z wierzchołka Harut Hill myślisz sobie, że nie tak super ten Wielki Kanion i że może nie warto lecieć do Ameryki, skoro coś podobnego mają w Izraelu.

Informacje praktyczne: wstęp do Parku i rezerwatu jest bezpłatny. Jedyna miejscowość w okolicy to Mitzpe Ramon, tam właśnie jest informacja turystyczna.
Na dnie kanionu są dwa campingi – jeden płatny, ale z udogodnieniami. Jeden bezpłatny, ale nie ma tam nawet toi toia. Zgadnijcie, w którym spaliśmy.












Ja wiem, że nie można generalizować, ale jeśli któraś z kolei osoba na ulicy do mnie burczy albo sprzedawca znowu rzuca mi resztę z miną masz i spierdalaj, to trudno mi wyrobić sobie inne zdanie na temat ludzi w Izraelu niż: raczej szorstcy.
I faktycznie – nie można generalizować. Do dzisiaj nie wiem, czy mi się nie śniło: mgła wylewająca się z krateru, koziorożce i rozmowa z kobietą, która od 6-ciu lat fotografuje wschody słońca w tym samym miejscu, a która po minucie rozmowy proponuje mi okrycie swoim kocem, a na koniec ściskamy się serdecznie i rozpływamy we mgle.
A potem znowu wszyscy do nas burczeli.

Ale o tym, w następnym odcinku. Został jeszcze Tel Awiw: codzienny i szabasowy. Ale zawsze: bardzo drogi.













Written by Nieśmigielska - 31/01/2017
  • O JA! Maktesz fajny i nie znałam! Ja myślę, że wiele takich miejsc na Bliskim Wschodzie, właśnie takich makteszy i kanionów i kraterów i wąwozów itd. Ten teren po prostu aż sam się prosi o to. Jarałam się tak jak znalazłam np „ustyurt plateau” w Kazachstanie i pustynię Dash e-Lut w Iranie (W KTÓREJ NIE BYŁAM – ale już mi mówiono że to takie większe Stars Valley, więc muszę wrócić – tak samo jak na jezioro Urmia, które jest SŁONE I RÓZOWE – so AWESOME! <3 Wracając do Makteszu (Maktesza?) Szczególnie urzekła mnie wlewająca się mgła, chmura – a może smog jak w Polsce? :-D No i oczywiście kot przemycony razem z kozicami. Ale to już wiadomo – pejzaż ze sztafażem i jestem kupiona.
    W ogóle szacun za to że dałaś radę z postem sprzed 3 miechów (ten i nie tylko ten), ja ostatnio ledwo mogę się wziąć za cokolwiek grudniowego, a o listopadzie czy październiku nie wspomnę :(
    Na ile dni cały trip po Izraelu polecasz?
    PS obstawiam, że spaliście na tym bez toi-toia :3

    • właśnie o to chodzi, że o makteszu mało kto słyszał. w ogóle to nie jest jedyny, podobno jest tego na pustyni negew więcej, ale już tyle czasu żeby jeździć i je oglądać, to nie było.
      nie nie, to była mgła, smog nie miałby się skąd wziąc (chyba że przyfrunąć z polski).
      dzięki za zauważenie kota! :D

      wiesz co, jak sobie zaplanuję, to co zrobię. zazwyczaj wiem co będzie na tydzień naprzód i już sobie coś tam w głowie piszę. ale wiesz, cały czas londyn wisi ;)

      nam starczył tydzień: tel awiw, jerozolima no i to co tutaj. ale wiedząc że będziemy tydzień, to dokładnie tyle rzeczy wzięłam pod uwagę, nawet się nie interesowałam ‚co więcej?’. pewnie można to przedłużyć do 10 dni i skoczyć do jordanii :)

      tak, spaliśmy bez toi toia. od toalety są stacje benzynowe!

  • Na poczatek dostajesz wielkiego plusa, bo ja kocham slowo ‚barłóg’ najbardziej na swiecie!
    Ciesze sie, ze w koncu sama zalapalas sie na jakies zdjecie, nie zeby nie podobaly mi sie te z Tomkiem, ale wiem jak to jest kiedy twoj facet ma milion ladnych, a ty moze 3.
    Robcie filmiki z podrozy, roobcie! Nie ogladam praktycznie niczego, ale wasze bym ogladala!

    • Teraz mam zamiar nakrecic film, pozdrawiamy z lotniska :) wielkiej wartosci artystycznej nie bedzie mial, ale jako heheszkowa pamiątka mysle ze sie sprawdzi.

  • Jadę tam. Kanion (nie-kanion) mnie przekonał.

  • Zdjęciem odcinka zostaje pan palący szluga na tle osób pływających w Morzu Martwym (perełka!).
    A ja chyba znalazłam sobie nowy cel na bucket list, sfotografować koziorożca :O

    • Bo ten pan to chyba nawet pali cygaro, co mi sie juz w ogole skojarzylo z takim nowobogactwem :d

  • Gdzie nie spojrzę, to road tripy. :D a ja dopiero we wrześniu poprzedniego roku byłam na pierwszym road tripie i mam mieszane uczucia. tzn, fajnie, bo swoboda i można dużo miejsc zobaczyć, ale męczy mnie siedzenie w aucie i ograniczona przestrzeń. (ale oczywiscie i tak spróbuję, tylko pierw: prawko!)

    co do morza i polityki, czytałaś „Może morze wróci”? o uzbekistanie, polecam. :)

    ps. a mówiłaś, że Ci wiatr włosów nie zawiewa. a ja tu widzę, że jednak zawiewa i to bardzo fantazyjnie. :D

    • czytałam może morze wróci, bardzo mi się podobało. urzeklo mnie samo wydanie!

      raz na rok mi się zdarzy :)

      a to ciekawe, bo wiesz że nigdy nie pojmowalam wycieczki samochodowej jako ograniczenie przestrzeni i nie mialam poczucia bycia zamkniętym? dla mnie to był taki naturalny stan :d

  • gosia

    Cześć,
    byliśmy teraz w styczniu w Izraelu też na dobrym, klasycznym road tripie. Wylot mieliśmy w sobotę i bez problemu mogliśmy zwrócić samochód tego dnia (czyżby spotkało nas jakieś niesamowite szczęście?). No i tą najkrótszą drogę nad Morze Martwe spokojnie da się zrobić przez Autonomię Palestyńską (są to dwie drogi eksterytorialne i można po nich śmigać wypożyczonym autem, upewnialiśmy się przynajmniej milion razy).
    Dla mnie najfajniejszy był trakking w dół makteszu („w dół” to słowo klucz) i dalej po pustyni… no i koziorożce! byłam pewna, że to jakieś tam banalne, pustynne kozice, ale nie! to są na serio koziorożce. wow :D

    • ej, serio nie mieliście problemu z szabatem? a w jakim mieście, w tel avivie? przecież my nawet mielismy wielki problem żeby w sobotę dojechac tam na lotnisko, musieliśmy bulić za taksówkę jak za zboże… no i w wypożyczalni wyraźnie kazali nam być do 13 maks.

      właśnie z tą eksterytorialnościa drogi to miałam problem i wydaje mi się że nawet pytalismy w wypozyczalni i w końcu dalej nie wiem jak to jest, ale ryzykować nie chcieliśmy ;)

      z tymi koziorożcami to w ogóle ja dla żartu najpierw napisałam, że to ‚koziorożce’ i myslalam że to są tak mityczne stworzenia jak jednorożce ;) po czym sprawdzilam i okazało się, że one faktycznie są koziorożcami. strollowałam sama siebie!

      • gosia

        mistrzyni trollingu! :D my na nie mówiliśmy ibexy (jak wszędzie było napisane), po powrocie sprawdziłam i byłam zachwycona. myślałam dokładnie tak samo! że gwiazdozbiór, zwrotnik, znak zodiaku, legendy, czary, magia… a nie taka zwykła koza! a jak się okaże, że i jednorożce istnieją..?

        z szabatem nie mieliśmy żadnych problemów. nawet byliśmy tym trochę rozczarowani. przygotowaliśmy się na wymarłe miasto, hardcore, prawdziwą walkę o przetrwanie (tj. narobiliśmy zapasów z pity i hummusu, a jakże!), a tu i sklep da się znaleźć, i pieniądze wymienić… jedynie do tankowania doliczyli nam ok 5zł ekstra opłaty szabatowej. a o problemach z dojazdem naczytałam się na jakiś blogach i, własnie żeby tego uniknąć, wypożyczyliśmy samochód na lotnisku w tel avivie. i wyszło :)

        • auto braliśmy w jerozolimie, więc pewnie stąd to. tel aviv faktycznie nie był w sobotę aż tak wymarły, ale i tak nieźle nam to pokrzyżowało plany parę razy. i to tak bardzo, że aż się zraziłam – najpierw się cieszyłam że wracamy do tel avivwu i że w porównaniu z jerozolimą to jednak więcej się tam dzieje. a potem odbiliśmy się od wielu drzwi i się przestało mi podobać ;)

  • Jak to jak to Ein Gedi na zaproszenie, przecież to ogród botaniczny, po którym normalnie można chodzić. Tzn. tak było sto lat temu, jak spałam tam u Hindusa na Couchsurfingu i nikt o nic nie pytał. Było pięknie, tylko w lokalnym kibucowym sklepiku wszystko dla obcych było droższe, kibuc otoczony płotem, bo ponoć pantery atakują, więc na skróty trzeba było przez płot przechodzić do Morza Martwego. I błoto normalnie plumkało z dziury przy plaży – pamiętam jak mi pryszcze poznikały 10 minut po kuracji :D

    • no nas zatkalo: przy wjeździe szlaban i pan z budki się nas pyta czy mam rezerwacje, albo zaproszenie. a jak nie mamy to mozemy sobie zawrócić na rondzie i do widzenia!

  • wiktoria

    Widzialność tak średnia, że mam wrażenie, że musiało się tam strasznie ciężko oddychać. Widoki rzeczywiście amerykańskie, pierwsze zdjęcie drogi to już w ogóle nie powiedziałabym, że zrobione w Izraelu. To mi przypomina grę geoguessr, krajobraz wydaje ci się tak charakterystyczny, że nie do pomylenia, klikasz, a potem okazuje się, że to zupełnie inny kontynent :D