America the greatest: Wielki Kanion i Park Narodowy Sekwoi
Pozostałe posty z road tripa po Stanach znajdziecie TUTAJ.
Dzisiaj post na miarę Ameryki. Wszystko będzie tu największe: największy kanion, największe drzewa, największe niewypały. America the greatest.
Zamykamy temat parków narodowych, co nie znaczy, że zamykamy temat road tripa. Od teraz droga prowadzi nas do Meksyku i z powrotem, wzdłuż oceanu, przez Los Angeles do San Francisco.
Takie spięcie narracji to niezła gimnastyka dla umysłu: Wam pewnie nie robi różnicy, że zaraz po Wielkim Kanionie przechodzimy do Parku Narodowego Sekwoi, ale w mojej głowie to spory przeskok: ja wiem, że po drodze były tacos w Tijuanie i zachód słońca nad Los Angeles.
Wszystko w swoim czasie.
Dziś w poradniku cebulaka: jak żyć, gdzie nocować, żeby nie wydać ani centa?
Wiadomo, że w samochodzie.
Z tym niewydawaniem to nie do końca prawda, bo dziennie wynajem auta kosztował więcej niż zazwyczaj wydajemy na nocleg. Więc gdybyśmy mieli do kosztów najmu dorzucić koszty motelowych pokoi, to nie podnieślibyśmy się po tym wyjeździe. Chociaż myślę, że do dziś skończyłabym spłacać chwilówkę.
Nie dla nas gwiazdki, plaza resorty i mountain lodges. Nasz nocleg to wolny kawałek asfaltu pod Walmartem, rozłożone tylne siedzenia i śpiwór.
Słuchajcie, dla nas też spanie na parkingach pod supermarketami nie brzmi jak szczyt godności (nie brzmi też jak szczyt upodlenia), ale 30 dolarów za najtańszy motel piechotą nie chodzi. W USA nikt i nic piechotą nie chodzi, ten mit przy okazji możemy potwierdzić.
A zresztą, jak zobaczycie ceny pokoi w San Francisco to jeszcze tu wrócicie po porady: gdzie w tym najgorszym na świecie do parkowania mieście, można stanąć na noc. Za darmo. I tak jak my, będziecie wklepywać w google where do homeless people shower in San Francisco? (true story).
Inaczej śpi się w plenerze, inaczej – w mieście. Rozpracowałam dla Was oba przypadki.
Przypadek A: w terenie.
Spanie w aucie w Ameryce jest banalne. Wychodziliśmy z założenia, że co nie jest zabronione tabliczką no overnight parking, to dozwolone. I musieliśmy mieć rację, bo ani razu nikt nas nie zaczepił. Każdej nocy spaliśmy snem sprawiedliwych.
Nada się mniej więcej prawie każdy zjazd z autostrady lub zatoczka przy punkcie widokowym.
Polecam zwłaszcza ostatnie rozwiązanie, rano nie musicie nic robić poza otwarciem oczu, żeby załapać się na atrakcyjny widok. Bywa, że punkty widokowe wyposażone są w toalety, a toalety w Stanach zawsze wyposażone są w papier. Win-win.
Przypadek B: w mieście.
Poziom wyżej, zalecam najpierw potrenować spanie na trasie.
Wyszukajcie w okolicy centra handlowe czynne 24 h. Polecamy Walmarta (free wifi!) albo Target Superstore. Im większe, tym lepsze; chociaż jak nas przycisnęła potrzeba, to i w Los Angeles pod drogerią się wyspaliśmy (CVS).
Plusy: łatwy dostęp do łazienki. Minusy: łatwy (za łatwy) dostęp do półtoralitrowych lodów na śniadanie.
Uwaga: może się nie udać, jeśli śpicie w camperze albo kolorowym minivanie. Ale zwykłe auto, jeszcze z przyciemnianymi szybami, ustawione przodem do ściany – zero problemu.
Bardziej jako rzecz do zrobienia jak w filmach niż z rzeczywistej potrzeby, jedną noc zabukowaliśmy w motelu. Nie chcieliśmy być w Ameryce i nie spać w motelowym pokoju, nie odgrzać sobie posiłku w mikrofali i nie obejrzeć czegoś głupiego w telewizji.
Najtańszy nocleg na bookingu znaleźliśmy za $30, ale żadni z nas łowcy promocji.
Nic nie może przecież wiecznie trwać. Po kilku dniach tłustych, przyszły dni chude.
Tak jakby zachodnia Ameryka wystrzelała się już z najlepszych widoków, albo jakby nam się przepaliły bezpieczniki.
Może niewypał to za duże słowo w odniesieniu do krateru po meteorycie albo wodospadu, który wygląda jakby płynęła w nim czekolada. Może odpowiedniejsza byłoby Top 3 miejsc odrobinę mniej widowiskowych jak na Stany Zjednoczone. Żadna z tych rzeczy nie jest nieciekawa per se.
Ale punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i kto raz był w Zionie, temu – z całym szacunkiem – od czerwonych skał w Sedonie nie skoczy ciśnienie. Chyba, że z irytacji.
Z jakiegoś powodu niektóre miejsca zostały objęte instytucją parku narodowego, a niektóre – nie. Wydaje mi się, że mogło mieć to coś wspólnego z poziomem atrakcyjności. Nie namawiam do skreślania parków stanowych, bo można przeoczyć ukryty klejnot, ale na same cuda też bym się nie nastawiała.
1. Canyon Diablo / Meteor Crater (Barrington Crater)
I znów ta książka o cudach natury, którą przeglądałam jak najlepszą bajkę, jako 9-cio latka. A w niej: Canyon Diablo, dziura w ziemi zrobiona przez kamyk z kosmosu.
Na nasze nieszczęście meteoryt spadł na ziemię prywatną. Gdyby Wam spadł na działkę kamień z nieba, to też chcielibyście zadośćuczynienie za połamane pomidorki. Kto nie udostępniałby takiego miejsca do zwiedzania za opłatą, niech pierwszy rzuci kamieniem (rzuci, kamieniem, hehe). Problem w tym, że opłata to 20 dolarów od osoby.
Marzenie z dzieciństwa versus 20 dolarów, co więcej warte?
Powiem Wam, że dobrze, że Tomek nie miał takich marzeń. 20 dolarów za jego bilet w kieszeni.
Nie pomyślałam, że taki kilometrowy krater, głęboki na 170 m, najlepiej byłoby obejrzeć z powietrza. I nawet multimedialne centrum i ciekawostka, że tam właśnie misja Apollo ćwiczyła chodzenie po księżycu, nie wynagrodziło mi faktu, że nie można się tak po ludzku przespacerować wzdłuż krawędzi.
Ciekawostka: nie jest to największy ani jedyny taki krater na świecie, ale w Ameryce wszystko musi być jakieś naj, więc Barrington Crater reklamuje się jako: best preserved meteorite crater on Earth.
2. Chocolate Falls / Grand Falls
Wcale fajny wodospad, pod jednym warunkiem: że płynie w nim woda. Latem możecie nie mieć czego tu szukać. Chętnie zostalibyśmy tam na zachód słońca, ale było południe.
Plus, jedzie się tam szutrową drogą, która wygląda jak wycięta i wklejona z Islandii.
PS: pod żadnym pozorem nie szukajcie znaczenia chocolate falls w urban dictionary.
3. Red Rock State Park, Sedona
Może gdyby pogoda była inna. Może gdyby słońce było niżej. Może gdyby babcia miała wąsy. Na temat Sedony nie chce mi się pisać, bo nie chcę Was zniechęcać. My najmilej z tego dnia wspominamy hamburgera i frytki w Wendy’s. Ale tu macie relację kogoś, komu się podobało, więc najwyraźniej – można, tylko trzeba chcieć.
Wielki Kanion
Uspokajam: Wielkiego Kanionu nie zaliczam do niewypałów.
Te wszystkie cudowne miejsca w Stanach Zjednoczonych mają jedną wadę: najlepiej wyglądają 2 razy dziennie: w okolicach wschodu i zachodu słońca.
Dotyczy zwłaszcza Wielkiego Kanionu. Największa na świecie dziura w ziemi, głęboka na półtora km, szeroka na 20, a w południe wygląda płasko, jak namalowana.
Ponieważ w Ameryce wszystko musi być największe na świecie, niech będzie, że to jest największy paradoks.
W dzień śpijcie, jeźdźcie do kina, na zakupy, gdziekolwiek – byle przy kanionie stawić się popołudniu ze wskazaniem na zachód słońca, odprawiają się nad nim wtedy czary.
Ciekawostka: w linii prostej między krawędziami Wielkiego Kanionu jest 20 km. Autem z jednego Visitor Centre do drugiego: 5 godzin 2 minuty. Co oznacza, że czasem trzeba wybierać: North Rim czy South Rim?
Albo inaczej: spacer mostem ze szklaną podłogą zawieszonym 1200 m nad ziemią za jedyny milion monet (300 zł) od osoby vs: zwiedzanie bez dodatkowej opłaty w ramach rocznej przepustki do parków narodowych, ale bez skywalku.
Zanim zdążyłam zrobić z tego problem pierwszego świata (szczypiemy się z kasą czy się nie szczypiemy?), dylemat rozwiązał się sam: północna krawędź zimą jest zamknięta. A południowej, w mojej ocenie, niczego nie brakuje.
W Kanionie nie ma zmiłuj – po 1 marca wszyscy muszą zostawić auto na parkingu i przesiąść się do busów. Do dyspozycji macie 50 km dróg wzdłuż krawędzi kanionu, rozłożone na 3 linie autobusowe. Jeśli miałabym wskazać jedną – weźcie czerwoną na Hermit’s Rest, tam punkty widokowe poupychane są najgęściej.
PS: Ci niżej, jak na Amiszów, to całkiem niezłą furą przyjechali. 150 koni. Mechanicznych.
Wam też nie mieści się w głowie, że jedna rzeka mogła tak rozorać ziemię?
Z odpowiedzią przyszła wikipedia i hasło przełom rzeki. Jeśli dobrze zrozumiałam, proces powstawania wielkiego Kanionu biegł dwutorowo: teren się wypiętrzał, a rzeka się wcinała. A im bardziej teren się wypiętrzał, tym bardziej rzeka się wcinała w podłoże.
Czy jest tu ktoś po geografii, kto mógłby potwierdzić lub ośmieszyć moją teorię? (Pytanie retoryczne, wiem że jest Was przynajmniej troje!)
Nie widzieliśmy większego sensu w trekkingu na dno kanionu i z powrotem.
Raz spróbowaliśmy trochę zejść i co? Widoki, zamiast się polepszać, pogarszały się. Taki trekking to ja mam gdzieś.
Nie znaleźliśmy powodu, w imię którego warto byłoby się męczyć drugie tyle na górę. Wielki Kanion najlepiej ogląda się z góry – i basta!
Jest i zachód! Kanion zaczyna wyglądać jak kanion, a ja zaczynam rozumieć, czemu to miejsce jest takie naj.
My zrobiliśmy mały spacer do Mojave Point, ale nie będę się upierać, że moja racja jest najmojsza i jak zachód słońca nad Wielkim Kanionem, to tylko stamtąd. Odległości są na tyle niewielkie, że można przejść pieszo i wybrać samemu.
Nie widzicie tego, ale w czasie kiedy Wy robicie zdjęcia w czasie blue hour, za Waszymi plecami ustawia się długa kolejka do ciepłego autobusu. Im dłuższa, tym mniejsza szansa, że się do niego zmieścicie. Dlatego nie od rzeczy byłoby, gdyby osoba mniej zainteresowana zdjęciami stanęła w ogonku. Wierzcie mi, po zachodzie słońca nad Wielkim Kanionem robi się bardzo szybko bardzo zimno, a osób oczekujących jest więcej niż miejsc w autobusie.
Tomku. Dziękuję Ci za to, że jesteś i że zająłeś wtedy kolejkę do autobusu.
Pamiętacie co pisałam o spaniu na parkingach pod punktami widokowymi? Teraz w praktyce: z samochodu na wschód słońca pod Desert View Watchtower mieliśmy jakieś 45 sekund.
Przez tamę Hoovera zjechaliśmy do Las Vegas i tym samym zakończyliśmy objazd Grand Circle. Oklaski!
Park Narodowy Sekwoi
Wielkie pomysły rodzą się z nadmiaru czasu. Wcale nie mieliśmy zamiaru oglądać najwyższych i najstarszych drzew na świecie – aż zjechaliśmy wszystko, co było do zjechania w okolicy i zostały nam 2 dni. Nagle sekwoje wydały nam się ciekawe. To przecież najwyższe i najstarsze drzewa na świecie, jak możemy odpuścić taką atrakcję?
Ocenę podnosił fakt, że dzień wcześniej na wybrzeżu mogłabym biegać w bikini (gdybym tylko kiedykolwiek biegała w bikini), a w Sequoia National Park trwała regularna zima, rzucaliśmy się śnieżkami. Wjeżdżając zimą bez łańcuchów na teren parku, ryzykujesz mandacik. Jeśli nie na oponach, to przynajmniej w bagażniku. Jeśli nie kupić, to wypożyczyć.
Drzewa mutanty to pół prawdy. Drugie pół jest takie, że sekwoje rosną na zboczu pięknych gór. I że przyjeżdżając oglądać drzewa, przyjeżdżasz oglądać góry. Nigdy nie byłam w Kanadzie, ale tak sobie wyobrażam Kanadę.
I tylko czasami jest jak w tym dowcipie:
Jasiu, jak ci się podobało w lesie?
Ładnie, tylko drzewa wszystko zasłaniają.
Sekwoje wieczniezielone to też produkt natury na miarę Ameryki.
Są tak duże, że pieniek mógł służyć jako parkiet na dansingu.
Tak wysokie, że zwykłe drzewa wyglądają przy nich jak niedożywione.
Tak ciężkie, że łatwiej wydrążyć w nich tunel niż je usunąć z drogi.
Tak stare, że Jezusa jeszcze nie było, a one już były.
Tak mocne, że pożary im służą, zamiast niszczyć.
Dziko występują tylko na zachodnich stokach gór Sierra Nevada. W Europie zasadzone pierwszy raz w drugiej połowie XIX wieku (bardzo modne, must-have w angielskich arboretach), więc jeszcze 2 tysiące lat i dorównamy Ameryce!
Na terenie SNP rośnie największe drzewo świata: General Sherman.
Miąższość drewna tego drzewa (1487 m³) odpowiada mniej więcej masie drewna ze świerków rosnących na powierzchni hektara (najbardziej zasobny w Polsce drzewostan świerka istebniańskiego ok. 1200 m³ na hektar).
Tyle w temacie. Czekam na odpowiedź baobaów.
PS: w Polsce też mamy swoją sekwojkę (120 lat, 27 m wysokości) w gminie Chojnów.
Moro Rock
Sekwoje sekwojami, ale choćby miały 200 metrów wysokości, to nie pobiją widoku z Moro Rock. Człowiekowi, który wpadł na pomysł wybudowania schodów na szczyt należy się medal za zasługi ludzkości.
Nic już nie mówię, zapraszam na zachód słońca. I na kolejne posty na niesmigielska.com, rzecz jasna!