Co u ciebie zimą? 2017
Nikt nie spodziewał się: hiszpańskiej inkwizycji oraz zimowego posta z serii co u ciebie? jeszcze w styczniu. Skąd ten pośpiech?
Stąd, że mi już dzisiaj pisanie o pierniczkach wydaje się niestosowne – a mamy połowę stycznia. To co dopiero, gdybym zabrała się za podsumowanie zimy gdzieś na wiosnę. Nawet pierniki nie mogą tak długo leżeć.
A na wiosnę się zrobi podsumowanie przedwiośnia, proste.
A jesienią – babiego lata.
Zanim polecimy z tym koksem: UWAGA UWAGA UWAGA.
Pamiętacie, jak na dyskotece w szkole didżej czytał pozdrowienia dla Michała z 3C? Więc ja dzisiaj też mam: bardzo specjalne pozdrowienia dla Natalii z 18. piętra poznańskiej Andersii. Natalia, wiem że to czytasz (chociaż jesteś w pracy)! Miłego dnia!
2016
W temacie podsumowania roku piłeczka jest króciutka, bo uchodzę za hejtera takich przedsięwzięć. Niesłusznie, ja jestem tylko hejterem postów, które zawierają dużo linków do starych treści i nic nowego w zamian.
2016. Inni odbijają się od dna, a ja… nie mam się od czego odbijać.
To był tak przełomowy i dobry rok, że teraz się boję, że może być tylko gorzej.
Największa wartość dodana: ludzie. I życie na 3-miesięcznym wyjeździe. I aparat pełnoklatkowy.
Rozliczenie samej z sobą pokazało, że właściwie wszystko co sobie zaplanowałam – zrobiłam.
Jedyne postanowienie, którego znowu nie dotrzymałam (i tak dziesiąty rok pod rząd, od premiery ostatniego Harry’ego Pottera) – i w związku z tym przestaję je postanawiać, to: przeczytam przynajmniej jedną książkę po angielsku. Nie umiem, nie chcę, nie będę czerpać przyjemności z lektury w obcym języku.
Zaczynamy od najbardziej zimowych klimatów (wg pomiarów grubości pokrywy śnieżnej).
Mogłabym zrobić post z flaneryzmu krakowskiego, ale powstałby on ze szkodą dla bloga – jeden krótki styczniowy dzień to za mało na osobny wpis. Ale w sam raz na pokaźną sekcję zimowego co u ciebie.
50 rzeczy, których o mnie nie wiecie: pierwsza moja wizja dorosłego życia zakładała spełnienie dwóch marzeń naraz:
1. Będę aktorką teatralną. 2. Będę mieszkała w Krakowie. Moim Krakowie, od czasu wycieczki szkolnej w piątej klasie. Z tą aktorką to mi przeszło, ale do dzisiaj Kraków to jedyne miasto w Polsce, dla którego mogłabym ewentualnie rozważyć porzucenie Poznania.
City break: snucie się po obcym mieście, zazwyczaj w dzień, w który inni pracują, połączone z piciem kawy i wydawaniem kasy na jedzenie na mieście. Zaprzeczenie wszystkiego, co rozsądne – i dlatego takie przyjemne.
Z zawodu mogłabym być citybreakerem i bywać na szkoleniach w Krakowie. Polecam właściwie wszystko, co zobaczyliśmy i zjedliśmy:
Podgórze i park za parafią św. Józefa.
Wycieczkę śladem krakowskich kopców (nie polecamy jedynie kopczyka Wandzi). Czasami chciałabym, żeby nie wynaleziono google – po powrocie dowiedziałam się, że kopców w Krakowie jest 5, nie 3. Czyli 2 mamy w plecy.
Croissanty od Nad & Greg. Do Krakowa zdecydowanie bliżej niż do Paryża, polecamy.
Tosty francuskie i szakszuka w Zenicie.
Przestrzenie w Forum Przestrzenie.
Zajrzeliśmy do Bunkra Sztuki do wystawę Zmiana ekspozycji.
Zrobiliśmy honorową rundkę po Rynku, Plantach i Wawelu.
W Nowej Hucie wypiliśmy kawę z Pauliną i Leonem. To znaczy, Leon mógł wypić co najwyżej kaszę. I albo to ja znalazłam sposób jak dotrzeć do dzieci, albo to Leon znalazł sposób na mnie.
Jedynie na Kazimierzu mi zgrzytało, bo z anielsko-galicyjskich klimatów wyrosłam 10 lat temu.
A wszystkich, z którymi się nie spotkaliśmy przepraszamy, ale nasz dzień miał tylko 8 godzin. O 16:00 pruliśmy 40 km/h zakopianką na Murzasichle.
Reszta jest bogato ilustrowaną historią, dostępną zresztą pod tym linkiem.
Najbardziej oklepany żart tej zimy w Krakowie.
Narnia? Skutki globalnego ocieplenia w San Escobar? Nie, to Tatry – zdjęcia, które się nie zmieściły w ostatnim poście, elegancko zwane suplementem.
Zapamiętajcie tę datę: 14 stycznia 2017. A star was born.
Nie żebym od razu była nadzieją polskiego narciarstwa, ale sama siebie zaskoczyłam, bo generalnie jeśli chodzi o sporty, to ja jestem noga. Ja nawet na rowerze bez kółek z boku nauczyłam się jeździć jak miałam 9 lat (żebym mogła dostać rower na komunię).
Rolki? 27 lat na karku i poziom A1. Już się nie wywracam, ale jeszcze nie umiem hamować.
Po nartach nie spodziewałam się więcej – spróbuję, nie ogarnę, nic nowego pod słońcem. Już raz na zimowiskach dali nam narty na zasadzie: macie parę na dwie osoby, jeździjcie. I nie jeździłam.
Dwa filmiki na youtube i 15 lat później: wzięłam narty – i zjechałam. Po kilkunastu zjazdach uznałam, że jazda pługiem jest dla luzerów, a po kilku godzinach zostałam zabrana na czerwoną trasę (– boisz się? – nie. – to dobrze, a powinnaś.), zalodzoną i zamuldzoną (?). Nie bez wywrotek, i ze śmiercią w oczach, ale zjechałam.
Oczywiście nie byłoby tych sukcesów, gdyby nie prywatne lekcje w szkółce narciarskiej Macieja i Dagmary.
Żeby nie było za różowo: za pierwszym razem myślałam, że na orczyku się siada; i nadal nie umiem zjechać z kanapy bez wywrotki, jeśli nie siedzę od brzegu. I powinniście byli mnie zobaczyć, jak zabeczana dzwoniłam do Tomka, że nie chcę już nart, bo nie mogłam się wpiąć jednym butem (po upadku z kanapy oczywiście).
To jest miejsce na Wasze polecanki: dokąd na długie i zróżnicowane technicznie trasy? Żeby nie było ogromu ludzi i żeby osoby niejeżdżące nie były skazane na siedzenie w zimnym barze przy podgrzanym piwie (nie mylić z grzanym piwem) przez cały dzień? Bo niestety z Tomasza narciarza nie będzie, aczkolwiek czuję, że jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Jeszcze zrobimy z Ciebie drugiego Żyłę, hehehe.
Pewnie nie uwierzycie, ale jeszcze miesiąc temu żył George Michael i śpiewał Last Christmas, a wszyscy dopiero czekaliśmy na święta.
A jak święta, to cała masa zdjęć okolicznościowych: w sweterkach w renifery, z czapką Mikołaja, z pieczenia pierników. Nawet nie próbowałam z tym walczyć: kto raz upiekł pierniczki, ten już zawsze będzie piekł pierniczki na święta.
Motyw przewodni zdobienia: plaża.
Pixar feat. niesmigielska.com present: KEJTER. ŚWIĄT NIE BĘDZIE.
Premiera: grudzień 2017.
Klasyczna opowieść: święta w domu. Ryba po grecku, pierogi z kapustą i cała gama absurdów, oczywiście sfotografowanych.
Kto jeszcze lubi jeść opłatek, palec pod budkę!
Jedno mi nie gra. Jeśli Mikołaj wyglądał jak mój teść, a czas jego pobytu w pokoju pokrywa się dokładnie z pobytem mojego teścia w łazience, to czy znaczy że wszystko jest ściemą? Chcecie powiedzieć, że te kijki trekkingowe zamówił dla nas Tomek? I co, że może sama je sobie spakowałam i położyłam pod choinkę?
Niektóre rzeczy są tak brzydkie, że aż mi się podobają. Jak ten krawat:
Gry i zabawy na stałe weszły do programu świątecznego u mnie w domu. I dobrze – z jednym zastrzeżeniem.
Rodzino! Naprawdę granie w gry ma sens tylko wtedy, kiedy zawodnicy nie ściągają od siebie nawzajem, a nie-zawodnicy nie podpowiadają.
W państwa-miasta w tym roku może nie wygrałam, ale przynajmniej jestem w stanie rozliczyć się uczciwie z każdego punkta w tabeli.
Tegoroczne smaczki: choroba na f – fszawica (nie przeszło), zawód na c – cezer (zecer, ale czy to ważne? Nie przeszło). Ja ze swojej strony przyznam, że miałam problem z chorobą na r, chociaż w rubryce zwierzę wpisałam: rak.
Kronika towarzyska:
To nie są zdjęcia, które wysyła się na konkursy fotograficzne. To są zdjęcia, które dają mi frajdę z patrzenia na nie i wspominania miłych chwil.
Na miłe chwile składają się: wyciąganie z łóżka Kingi w sobotę bladym świtem, spacery po lasach i innych chaszczach, jeden mały urbex w opuszczonym kościele, trochę zdjęć i dużo gadania. A gadanie Kingi robi wrażenie – jeśli ktoś umie nie jeść słodyczy od marca, to na pewno osiągnie wszystko co zaplanuje. Trzymam kciuki. Ten link czeka na Twoje portfolio, Kinga!
PS: z nikim nie jeździ się tak dobrze, jak z osobą, która nie ma prawa jazdy. Kinga chwaliła nawet za to, że ogarniam biegi – a ja czułam, że rosnę. Dla odmiany, jeżdżąc z Tomkiem, karleję.
Lubicie blogi dobrze napisane? Search no more: oto Bieguni. Poprawią fotki na większe i mogą podbijać blogosferę.
Gdzieś tam czułam, że to swoi ludzie, ale jak się okazało, że Ania i Artur mieszkają w Poznaniu, było jasne, że prędzej czy później przeznaczenie – lub świąteczny Market w Starej Rzeźni – zetknie nas ze sobą.
Minus jest taki, że Bieguni górują nad nami o głowę (oboje), musieliśmy usiąść żeby nie czuć dyskomfortu. I tak przesiedzieliśmy w sumie 8 godzin.
Plus jest taki, że wreszcie będę miała z kim pójść na mecz Lecha.
I nie tylko. I nie tylko z nimi.
Dowiecie się punkt za dwa tygodnie.
Witamina D. Normalnie jej najważniejszym źródłem jest światło słoneczne. Już byłam o krok od doświetlania lampą kwarcową, ale doczytałam, że D rozpuszcza się w tłuszczach, więc na wszystkich spotkaniach okołowigilijnych nie żałowałam sobie niczego, co mogłoby się potem zamienić w tłuszcz: makowe ciasto-gwiazda z przepisu Kwestii smaku (Dominika zrobiła to! Ona naprawdę to zrobiła.), pizza u Macieja i Agaty, deska serów i kabanosów na Mikołajkach Rowerowego Poznania, pierogi jedzone pokątnie w pracy i stół ciężki od jedzenia na wigilii Poznańskich Blogerów Podróżniczych (we’re hiring!) – i to mimo, że gospodarze mają małe dziecko. O zdrowie trzeba dbać.
Cieszę się, że tradycja przyjęć przedświątecznych została zachowana. Zasady są twarde i nie ma odwołań: albo masz ze sobą własnoręcznie zrobiony prezent od wartości do pięciu złotych, albo ochrona zatrzymuje Cię na bramce. Ochronie przydałby się pomocniczy oddział grammar nazi, żeby sprawdzać prezenty pod kątem poprawności ortograficznej. Mikołaju, pisze się peeling, a nie pilyng. Chyba, że jest tak drobny, aż pyli – wtedy zwracam honor.
PS: tegoroczny hit – słoik z pytaniami (Alexandra Franzen via Styledigger). Na święta, na prywatkę, na 4-godzinną podróż autem.
Czy ten pan i ta pani…? Tak, to oni! Udało im się namówić nas na udział w filmie.
Na blogu Agnieszki ostatnio ucichło, ale nawet rozumiem – trudno jednocześnie pisać bloga i działać aktywnie (bardzo aktywnie!) na rzecz Rowerowego Poznania.
Na załączonym obrazku Tomasz wychodzi ze strefy komfortu najdalej jak się da i wygłasza – w 100% publicznie – prezentację. Gratulujemy.
Chcecie obejrzeć jak Tomasz opowiada o automatycznej detekcji anomalii z Kapacitorem? Gwarantuję, że nie zrozumiecie ani słowa, ale nie zapomnijcie zostawić łapki w górę!
Kronika lokalna:
Hip hop, race i świece dymne to nie moje klimaty – do teraz. Wystarczyło, że tradycyjnego sylwestra na skwerze zorganizował Łazarz – Otwarta Strefa Kultury.
Trochę historii: normalnie na hasło sylwester na skwerze policji i strażakom w Poznaniu przyspiesza tętno, taka tradycja. Skwerek znajduje się w tej części Łazarza, gdzie na usprejowanych ścianach przeczytacie raczej pamiętajcie o braciach za murami niż Łysy kocha Olę.
Wystarczyło trochę popracować i porozmawiać z mieszkańcami, i zamiast prawdziwej kanapy zapłonął grill kształcie kanapy i zatrzymano tylko jedną osobę. Moszna?
Ja się kilka razy naprawdę wzruszyłam. Było pięknie. Peace!
It’s official: mamy w Poznaniu legalny i jawny punkt widokowy, pierwszy taki. Nadal jestem przeciwnikiem odtwarzania w XXI w. zamku, o którym nie wiadomo jak wyglądał, ale przynajmniej widok z tarasu na stary rynek jest ładny. Pst, we wtorki – za darmo.
Ostatnie zdjęcie to zagadka dla chętnych. Niestety, żeby tam wejść, trzeba znać kogoś, kto ma w kieszeni magiczną kartę magnetyczną. Chcecie, to Was zapoznam.
W Ogrodzie Wilda wernisaż muralu i zakończenie sezonu. Powiem Wam, że jak usłyszałam pomysł, to jedną połową mózgu się zachwyciłam, a drugą wzruszyłam. Na ścianie Dorota namalowała twarze osób, które są związane z Ogrodem. Twist polega na tym, że przez 3/4 roku mural będzie zasłonięty liśćmi. A gdy liście opadną i sezon się skończy – ci, których chwilowo nie ma, będą tam nadal. Aww.
Zdjęcie muralu pożyczyłam od Marty Adamskiej.
Na koniec dwie premiery na rynku prasy:
nowym Przekrojem jarają się wszyscy, łącznie z Tomaszem – a wiecie, że Tomasz jest programistą. Mam nadzieję, że już kupiliście swój numer z dodruku, a jeśli nie, to polecam Żabki w mniejszym miejscowościach. Ja swój dostałam w Płocku na osiedlu. Zapytałam dla żartu, a był na serio.
Ile czytania! Nie od razu zrozumiałam, że Przekrój to nie Kaczor Donald, nikt mi nie każe przeczytać całego numeru za jednym posiedzeniem (pozdro dla czytających na kiblu!). Z jakiegoś powodu wychodzi jako kwartalnik.
Drugie wydarzenie to premiera Poznanianki. Pisma dla kobiet, ale bez jednej strony o modzie i urodzie, a w dodatku lokalne (co nie znaczy, że nie możecie zamówić prenumeraty na całą Polskę).