Londyn-Zdrój
Pozostałe posty z Wielkiej Brytanii znajdziecie TUTAJ.
Londyn, serio? Dziewczyno, to nie rok 2004, kto Ci będzie czytał o Londynie? To nie jest taka atrakcja, jak Ci się wydaje. Byłaś tam w ogóle ostatnio?
Ostatnio to może nie, ale w czerwcu zeszłego roku – już tak.
Aha! Więc nie dość, że piszesz o miejscu, w którym wszyscy już byli (jeśli mieli farta to jeszcze w gimnazjum na obozie językowym), to jeszcze ten kotlet jest odgrzewany?
Dla mnie samej zaskoczeniem jest ten wpis, całkiem serio myślałam że to będzie jeden z tych wątków, których nie publikuje się tak długo, aż zdjęcia zaczynają być słabe, a treści przestają być aktualne. Mam taką wirtualną półkę rzeczy odłożonych na później, jest na niej ostatni post z Indonezji (skądinąd, całkiem przyzwoity), Lima, wrażenia z filharmonii z 2014 r. I zeszłoroczny Londyn.
Czas i miejsce akcji: Poznań, kwiecień 2016. Miesiąc temu wróciliśmy z 3-miesięcznego wyjazdu.
Dla mnie najwyższy czas, żeby coś zaplanować. Dla Tomka temat tabu. Nie zdążę dokończyć pytania, a już słyszę, że nie.
Trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. Szybko, bo jeszcze się odzwyczai i nie będzie chciał jeździć. Powrót do podróży należy aplikować z zaskoczenia i najlepiej w małych dawkach. Dwa dni na początek, a potem się zobaczy.
Najlepsza metoda: na prezent-niespodziankę. Bo kto by nie chciał dostać na zaległe urodziny wyjazdu na weekend w Londynie? Ja na pewno bym chciała (może być Wiedeń), więc masz jeszcze 3 miesiące, Tomasz.
Udowodnione: nie da się zrobić prezentu niespodzianki, jeśli macie przynajmniej częściowo wspólne rachunki bankowe.
Polecam kredytówkę. Niestety, trzeba ją spłacać.
PS: jakich dobrych czasów doczekałam: mamy rok 2017 i weekend w Londynie to nie jest jakieś wielkie halo – przynajmniej połowa samolotu, która leciała z nami z Poznania w sobotę rano, wracała z Londynu w niedzielę wieczorem.
Żebyście chcieli przynajmniej przeskrolować tekst, pomyślałam, że wplotę wątki autobiograficzne. Londyn to nie jest dla nas kolejny city break destination.
Londyn, to jest miejsce, od którego wszystko się zaczęło (ominous music).
Do Londynu polecieliśmy pierwszy raz za granicę.
Do Londynu polecieliśmy na pierwszą rocznicę ślubu.
Do Londynu pierwszy raz poleciałam sama.
Gdybym miała przywołać 10 najszczęśliwszych momentów życia, to na pewno prędzej czy później przypomnę sobie, jak wysiedliśmy z metra pod parlamentem i stanęliśmy na Moście Westminsterskim. Klasyka gatunku marzenia się spełniają. Polały się łzy.
Czyim jeszcze pierwszym zagranicznym wyjazdem był Londyn, palec pod budkę. Kto nie obiecał sobie że przyjedzie tu do pracy, a najlepiej od razu na resztę życia? Oczywiście w tych marzeniach nigdy nie było etapu zmywaka, a od razu agencja kreatywna w biurze w widokiem na London Eye. I koniecznie mieszkanie w ładnej kamienicy w pierwszej strefie.
My też.
Pierwszy lot samolotem, pierwsze angielskie śniadania, chyba nawet pierwsza jazda metrem w życiu (no co, mam rodzinę w Warszawie, ale na Targówku). Nauczyliśmy się trzech rzeczy:
1. Że chcieć to móc. Na ten wyjazd, a były to czasy studenckie, chcieliśmy jechać tak bardzo, że hajs odkładaliśmy przez 9 miesięcy.
2. Że zorganizowanie takiego wyjazdu to nie jest wiedza tajemna, a jedna z prostszych rzeczy na świecie. Samo wyklikanie biletów i noclegów to kwestia 15 minut.
3. Że chcemy więcej. Że nie godzimy się na jeden dwutygodniowy wyjazd w roku (względnie dwa tygodniowe).
Wiecie co jest najlepsze? Oyster card wyrobiony w 2010 roku nadal działa.
Jako ciekawostkę wrzucam kilka zdjęć, które trafiłyby na pewno na mojego bloga podróżniczego – gdybym go wtedy miała. Jak widać, jest postęp.

Przy okazji Tomasz bardzo prosił, żeby przypomnieć o jego produkcji filmowej. Miał być cały cykl pt. Chamskim okiem, ale zapału wystarczyło na wypuszczenie pilota.
Niemniej, klikajcie! Znajdziecie tu wszystko, co powinno znaleźć się we vlogu: timelapse, podkład muzyczny z Requiem dla snu, slow motion. Czuję w kościach, Chamskim okiem wejdzie do kanonu kina vlogerskiego.
Z każdą wizytą w Londynie zatacza się coraz szersze kręgi od centrum.
Początkujący najpierw trafia do Westminster, City, Soho.
Intermediate: Brick Lane, Greenwich, Camden.
Upper-intermediate: czas pomyśleć o Dalston albo Stratford. My jeszcze nie jesteśmy na tym etapie, ale następnym razem – będziemy, czuję to. A dalej to już najwyższy poziom, advanced czyli like a local. Wszelkie polecanki chętnie przygarnę. Fajne i nieoczywiste miejsca w Londynie – czas start!
Nasz wyjazd składa się z dwóch części: klasycznej soboty (prawie, zabrakło zakupów w Primarku) i hipsterskiej niedzieli. Całość łączy się w modelowy weekend w Londynie. Motyw przewodni: spacer. Polecam, Elżbieta Adamska.
PORTOBELLO ROAD MARKET I NOTTING HILL
Zgaduję, że Portobello Road Market to miejsce, w którym noga szanującego się Londyńczyka nie postanie. Ale skoro minęło 7 lat, a my nie zostaliśmy Londyńczykami, to chyba znaczy, że możemy zajrzeć na kolorowe uliczki Notting Hill i nie musimy się z tym kryć. It’s official: jesteśmy turystyczną szarańczą.
Nie chodzę po pchlich targach po to, żeby coś kupić (chyba, że w strefie gastro) – za bardzo wstydzę się targować. Chodzę po pchlich targach, bo zachwycają mnie spontaniczne kompozycje z rzeczy, układane przez sprzedawców. Niezamierzone absurdy, takie urocze.
Musicie iść tak daleko, żeby sprzedawcy selfie sticków zniknęli Wam z oczu. Wtedy dopiero zaczynają się wystawcy z najlepszymi fantami.
Hugh Grant już dawno tam nie mieszka, a mimo to pod kolorowymi domkami na selfie ludzie ustawiają się w kolejkach. Szacun za cierpliwość dla mieszkańców – tak jak nie rozumiem mody na grodzenie bloków z wielkiej płyty przez wspólnoty, tak grodzenie się przez mieszkańców Notting Hill już bym zrozumiała.
Gdybym miała określić tę okolicę jednym słowem, napisałabym: ładna. Nie dlatego, że mam ubogi zasób słów – tam naprawdę jest ładnie. Jest też uroczo oraz w sam raz na spacer. Idźcie sami, zobaczycie, że nie kłamię.
Jeść śniadanie przed angielskim śniadaniem? Bez sensu. Specjalnie w Notting Hill mało jedliśmy, bo radar ustawiłam na Regency Cafe. Doczytałam, że mają best full english breakfast in Westminster. Nie doczytałam, że sobotę czynne jest do 12:00.
Klasyk. Kto przynajmniej raz nie pocałował klamki na wyjeździe, ten może iść puścić totka, szanse są podobne.
Westminster to nie jest SoHo, że knajpa na knajpie i dojesz z food trucka. Wybrzydzanie mogłoby się skończyć śmiercią głodową. Poszliśmy do pierwszego lepszego pubu, gdzie mimo wczesnej pory nie wypadało nie pić piwa, i cóż. Doszliśmy do momentu, w którym zjem lepsze angielskie śniadanie w Polsce niż angielskie śniadanie w Anglii.
WESTMINSTER I DOWNING STREET
Nie znam się – to w sam raz, akurat się wypowiem. Najwyżej mnie poprawicie, ale gdybym mała wskazać, gdzie Londyn najbardziej wygląda jak Londyn, to byłoby to w Westminster. Ceglane domy, Big Ben w tle – no, Londyn.
Ładnie, uroczo, w sam raz na spacer.
Do tej pory tylko czytałam, że przed siedzibą premiera na Downing Street stosuje się cały arsenał obywatelskich środków nacisku: manify, protesty, petycje. Ale o jednorożcach też czytałam. To nie znaczy, że istnieją.
Teraz rozbiliśmy bank, bo imprezy były dwie, można było wybierać:
– po jednej stronie ulicy niekończący się przemarsz Oranżystów.
– po drugiej stronie ulicy rodziny w kombinezonach Kubusia Puchatka zbierały na wycieczkę dla chorych dzieci do Disneylandu.
Do starć, przynajmniej podczas naszej obecności, nie doszło. Waham się pomiędzy: to dobrze a: szkoda. World Press photo pod blokiem się nie zrobi.
Powiedziałabym, że mają wesoło, ale u nas pod sejmem ostatnio też nie wieje nudą.
Proszę, powiedzcie że to szedł Rupert Graves!
Metro londyńskie to dla mnie wzorzec metra w ogóle. Żadno potem, nawet nowojorskie, nie zrobiło na mnie takiego wrażenia.
Nie wiem, co ja mam ze środkami komunikacji, ale tak jak w Poznaniu na studiach umiałam jeździć tramwajami od pętli do pętli dla rozrywki, tak uwielbiam metro londyńskie: nonszalanckie przytykanie oystera do czytnika, bieg do pociągu bez zastanawiania się: eastbound czy westbound, duma, że wiem skąd która linia jedzie (chociaż ta wiedza płynęła ze studiowania mapki w internecie a nie z wieloletniego doświadczenia).
Na słowa mind the gap się wzruszam i do dzisiaj lubię ten zapach.
Dla osoby nieprzyzwyczajonej do tego środka transportu, metro nie przestaje być niesamowite. Działa prawie jak teleport. Znikasz w ziemi w jednym miejscu, wynurzasz się w innym.
PS: mieliście kiedyś okazję użyć hamulca awaryjnego? A Tomek tak, właśnie w Londynie. Byliśmy zaskoczeni, jak od razu zjawili się policjanci w cywilu, więc na drugi raz uważajcie, zanim złamiecie prawo pod ziemią.
SOUTHBANK
4 wizyty w Londynie i 4 spacery po Southbank.
Podobno w Londynie południowa strona Tamizy, to jak Praga i Targówek w Warszawie. Z jednego brzegu Tamizy na drugi po prostu się nie jeździ, równie dobrze można od razu się wybrać na koniec świata, co za różnica.
Szczęście, że nas, turystów nie trzymają się takie uprzedzenia. Nasz spacer zaczyna się zawsze przy Moście Westminsterskim, a kończy w zależności od tego jak bardzo bolą nas nogi.
Na Southbank nigdy nie jest tak samo. Za każdym razem jest coraz lepiej.
To ja może wymienię, co można tam zobaczyć. W kolejności mijania:
– widok na parlament
– Ratusz (chyba że County Hall to nie ratusz) i akwarium miejskie
– London Eye
– stoiska bukinistów (Tomek kiedy skończysz Kinga kupionego 7 lat temu?)
– skate park
– plaża
– National Theatre / Southbank Centre i ogrody na dachu Queen Elizabeth Hall (patrz niżej)
– knajpy knajpy knajpy
– OXO Tower (jak sie przezwycięży wstyd, że nie jest się niewystarczająco elegancko ubranym, można wjechać na taras widokowy na ostatnim piętrze, tam gdzie restauracja).
– widok na katedrę św. Pawła
– Tate Modern i kładka Millennium Bridge.
Trochę dużo jak na miejsce, gdzie nie warto przyjeżdżać.
Próbowaliście kiedyś dostać się do Sky Garden, a unique public space that spans three storeys and offers 360 degree uninterrupted views across the City of London?
Bo ja tak. W skrócie: kilka tygodni czatowania i dupa. Tak, zawsze mogę zarezerwować stolik w restauracji, ale nie zanosi się, żeby było mnie stać na kolację w miejscu, gdzie korkowe kosztuje 30 funtów.
Ale! Jest jeszcze jedno miejsce, gdzie można wejść na dach z panoramicznym widokiem i to bez proszenia się. Na dachu Queen Elizabeth Hall posadzono ogród. Widok może nie jak milion dolarów, ale wycenę na sto tysięcy bym dała. Warto, warto, warto!
Queen Elizabeth Hall Roof Garden, Southbank Centre | czynne wiosną i latem (ale uwaga, raz w połowie marca się nacięłam)
Nie wygląda, jakbyśmy się jakoś niemożliwie złazili, ale wierzcie, że po takim dniu będziecie płakać z bólu nóg i nawet przez krótką chwilę rozważać niedorzeczną sytuację: a gdyby tak wziąć taksówkę? Ostatecznie tego nie zrobicie tego, bo zarabiacie w złotówkach, ale pomarzyć wolno, szybciej mija jazda metrem.
Odtrąbiam koniec klasycznej soboty w Londynie. Hipsterska niedziela może nawet szybciej niż za 9 miesięcy.