Tel Aviv welcome to
Pozostałe posty z Izraela znajdziecie TUTAJ.
I pomyśleć, że to u nas podkreśla się różnice między Warszawą, a Krakowem.
Wyobraźcie sobie, że gdyby mieszkańcy Warszawy mieli 1,20 cm wzrostu, a Krakowa – trąby, to i tak byliby do siebie bardziej podobni niż Telawiwczyk z Jerozolimczykiem.
Nie zdziwiłabym się, gdyby w Tel Avivie opowiadali dowcipy w stylu: ilu Jerozolimczyków potrzeba, żeby wymienić żarówkę?
Albo gdyby w Jerozolimie tajna organizacja planowała, jak najefektywniej wymazać ten bezbożny Tel Aviv z powierzchni ziemi.
Może to niesprawiedliwe, określać prawie 4-milionową metropolię w opozycji do innego ośrodka, ale stawiam ostatniego szekla na to, że inne wrażenie odniosłaby osoba, która ograniczy się tylko do zwiedzania Tel Avivu, a inne – osoba, która ma porównanie: Tel Aviv, a Jerozolima.
My mamy – w Tel Avivie spędziliśmy pierwszy i ostatni dzień wyjazdu. Gdybyśmy nie byli w międzyczasie w Jerozolimie, pomyślelibyśmy, że Tel Aviv to po prostu fajne, hipsterskie, lekko zaniedbane miasto. Ale mało to fajnych, hipsterskich, lekko zaniedbanych miast na świecie?
Dopiero po powrocie z Jerozolimy zobaczyliśmy Tel Aviv w nowym świetle. Poczułam trochę tak, jakby wszystko, co miało się wydarzyć w Jerozolimie – już się wydarzyło, 2-4 tysiące lat temu; a oni dalej wałkują temat. A Tel Aviv poszedł do przodu. Inna sprawa, że Tel Aviv nie ma się dokąd cofać, bo 100 lat temu go po prostu nie było.
Niby tylko 70 km autostradą od punktu A do punktu B, a trudno o dwa bardziej oddalone od siebie miasta. Dla lepszego efektu, warto uciąć sobie w autobusie drzemkę – nie byłam pewna, czy ta nagła zmiana dekoracji jest prawdziwa, czy to ja śnię.
W Tel Avivie można by kręcić Słoneczny patrol.
W Jerozolimie – film o ortodoksyjnych Żydach. Dokumentalny.
W Tel Avivie ludzie ozdabiają balkony napisami: life’s too short to drink cheap coffee.
W Jerozolimie nie ozdabiają balkonów. W Jerozolimie się modlą.
Cokolwiek robicie w Izraelu, bierzcie poprawkę na szabas. Taka żydowska niedziela, tylko bardziej (i w sobotę). O ile wiem, nawet najbardziej ortodoksyjni katolicy nie mieliby problemu z odebraniem telefonu czy włączeniem telewizora w dzień święty, o tyle najbardziej ortodoksyjni Żydzi nie biorą poprawki na to, że jest XXI wiek i nakaz powstrzymania się od pracy rozumieją _bardzo_ dosłownie. Może nie jest tak, że na 24 godziny cały kraj staje w bezruchu, ale przygotujcie się na utrudnienia.
Myślałam, że czego jak czego, ale Tel Avivu szabat się nie ima.
W końcu to miasto, gdzie po promenadzie chodzą dziewczyny w bikini. Kiedy wyobrażam sobie dziewczynę w bikini na ulicy Jerozolimy, to wyobrażam sobie też kamienie lecące w jej stronę.
Myślicie, że żartuję? W Jerozolimie na marszu równości w 2005 roku ultraortodoksyjny zadźgał nożem 1 osobę (6 ranił). Co my, Polacy, wiemy o podziałach w społeczeństwie.
A jednak – i Tel Aviv można podzielić na szabasowy i zwykły.
Szabasowy od zwykłego różni się tym, że część miejsc, do których chcesz pójść, jest pozamykanych.
Ale tak niejednoznacznie pozamykanych – bo na przykład miejsce, w którym chcieliśmy zjeść było otwarte, goście siedzieli, kuchnia działała – i tylko nas nie chcieli przyjąć. I tak 3 razy.
Albo do dzisiaj nie wiem, o której w sobotę otwiera się taras widokowy na ostatnim piętrze w Azrieli Center. Internet swoje, ochrona swoje, a na drzwiach brak informacji.
Cenę taksówki na lotnisko w szabas będziesz wspominał z niesmakiem do tej pory. Taksówka nie dlatego, że chcieliśmy poczuć jak to jest na bogato, ale dlatego że transport publiczny stoi. Jeżdżą jeszcze arabskie busiki, ale bladego pojęcia nie mam, jak je złapać na mieście.
Blog podróżniczy, hehe.
#subiektywnyprzewodnik
Choćby nie wiem jak pudrować rzeczywistość, alternatywnemu turyście tylko się wydaje, że odkrywa nieznane. W rzeczywistości alternatywny turysta robi wszystko z alternatywnego (subiektywnego, nieturystycznego) przewodnika. Słowa klucze: bazar, street art, punkty widokowe, pchli targ, street food, like a local. Słowem, też zwiedzamy od linijki – tyle, że od innej.
To jedziemy: #bazar.
Najbardziej znany: HaCarmel.
Najfajniejszy: Levinsky Market. I od razu zostańcie na dłużej w okolicy, bo w dzielnicy Florentin podobało mi się najbardziej z całego Tel Avivu.
Najbardziej hipsterski: Sarona Market. Takie Koszyki, tylko bardziej.
Nie byliśmy, ale zapowiadało się dobrze: Hatikva market (hardcore shopping for the Israeli market junky!).
Trochę nieswojo się ogląda rzodkiewki, wiedząc że w tym samym miejscu pół roku wcześniej 4 osoby zostały zastrzelone.
Ale gdyby tak na to patrzeć, to trzeba by nie wychodzić z domu. A i w domu może zabić wybuch gazu. Co z tego, że nie mamy gazu – ale sąsiad ma! A jeśli mama sąsiada miałaby Alzheimera i odkręcała wszystkie kurki? To już chyba lepiej pojechać do tego Izraela, i tu ryzyko, i tu ryzyko.
Szekel to trochę więcej niż 1zł. Co oznacza, że kokos zawinięty w folię, który widzicie na zdjęciu powyżej, kosztuje ~20 zł. Co daje Wam wstępne rozeznanie na temat cen w Izraelu. Dla nas po prostu było dosyć drogo.
Co jedliśmy? Wodę z kranu. I kawę z Cofixu.
W Tel Avivie zapamiętajcie tę nazwę: Cofix. Takie wszystko po 5 złotych, tylko z jedzeniem.
Kupicie tam kanapki, nadmuchane drożdżówki, szczotkę do włosów, etui na telefon i wcale dobrą kawę.
W Tel Avivie można by mieć gastroraj, ale trzeba się przygotować psychicznie, że śniadanie na mieście (szakszuka i pancakes, jedzone oczywiście o 21; śniadaniownia Benedict 24/7) dla dwóch osób to wydatek ok. 120 zł.
Pieczony kalafior z Miznon to 30 złotych, ale można sobie wynagrodzić w darmowej tahini.
(Swoją droga, więcej podejść miałam do pieczonego kalafiora w Tel Avivie niż do prawa jazdy, zanim nam się udało – tyle razy odbijaliśmy się od drzwi.)
I tylko hummus jest tani (10 zł w Abu Hasan; Jaffa).
A najgorsze, że wszystko pyszne.
#viewpoint, #likealocal
W centrum Tel Avivu jest parking wielopoziomowy.
Można tam wejść na dach.
Z dachu jest widok.
Takie insiderskie polecenia lubię najbardziej. Gruzenberg Parking, Nahlat Benyamin 26.
Z poziomu ulicy tego nie widać, ale w Izraelu, zamiast na pawlacz, stare sprzęty wyrzuca się na dach. Stara kanapa, wytarty dywan, stolik z ikei – i miejsce to chillowania i grillowania, jak ta lala. Spróbujcie zrobić to samo na pawlaczu.
Ustalmy coś, bo będzie płacz: w Tel Avivie nie jest ładnie. Przebieram w głowie różne określenia, ale wśród nich, nie ma słowa ładny. Jest zaniedbany, wyluzowany. Ale ja wiem, czy to zarzut? Ładnie to jest w Poznaniu na starówce, ale to nie znaczy, że bywam tam często i z własnej woli.
Pamiętacie, jak kilka lat temu wybuchła moda na ponowne odkrywanie modernizmu w architekturze i projektowaniu? Ja pamiętam, wszyscy się zachwycali międzywojenną Gdynią. Czy w Izraelu wszyscy zachwycali się międzywojennym Tel Avivem? Chyba tak, skoro wpisano je na listę UNESCO.
Jak uprzejmie donosi wikipedia, w centrum Tel Avivu stoi ponad 5 tysięcy białych budynków zbudowanych wg wzorów Bauhausu. White city.
Od początku przewidziane jako nowe miasto dla nowych ludzi – czyste, dobrze zaplanowane, nowoczesne. Taka jest oficjalna wykładnia, klepnięta przez UNESCO.
To ja może dla porządku dodam, że podobno białe miasto to mit stworzony w latach ’80, żeby – nomen omen – wybielić ciemne plamy na historii osadnictwa żydowskiego.
Akurat ze wszystkich kolorów, biały ma to do siebie, że łatwo się brudzi. Mam białe ściany w domu, to wiem. Więc białe miasto 70 lat później przypomina żółtawe miasto z posypką z pleśni (odrestaurowane budynki są jeszcze w mniejszości) – ale hej, przynajmniej u nich nikt nie maluje bloków na kolor wymiocin i biegunki (dla niepoznaki figurują we wzorniku jako pastele: łososiowy i karmelowy – nie dajcie się oszukać). W Izraelu odnowione białe domy są białe. W Polsce mamy całe osiedla w kolorze sraczki. Mieszkam w takim bloku, to wiem.
#lifeisabeach #visittelaviv
Może ja szybko obalę dwa mity na temat Tel Avivu:
1. W Tel Avivie nic nie ma, tylko plaże mają spoko.
2. Tel Aviv ma skyline jak Manhattan.
Plaże faktyczne mają spoko (do tematu wrócimy), ale z tym Manhattanem to ktoś mocno przeszarżował.
Z plaży mamy widok na Jaffę, z Jaffy widok na skyline Tel Avivu. Pełna symbioza.
#fleamarket #vegan
Jaffa, mówi Wam to coś?
Już nie mówię, że Jonasz czy najstarszy port na świecie, ale powinniście przynajmniej kojarzyć pomarańcze z naklejką Jaffa. Albo jaffa cakes? Po naszemu: delicje? (Nie czytaj, jeśli nie chcesz, żeby Twój świat się zawalił: delicje pochodzą z wielkiej Brytanii…, nie z Wedla.)
Tel Aviv AD 1910. Kilka żydowskich osiedli założonych na piasku pod Jaffą, nad Morzem Śródziemnym.
Jaffa AD 2016 – osiedle Tel Avivu.
Jak to się wszystko zmienia.
Z punktu widzenia turysty Jaffa to: promenada, brukowane uliczki, pchli targ, wieża zegarowa i najlepszy hummus na świecie (potwierdzone info).
Role po 1949 roku się odwróciły. Tel Aviv zaczynał jako kilka żydowskich osiedli, a skończył jako metropolia, wchłaniając starą Jaffę.
Alternatywny turysta nie ma tu czego szukać, z jednym wyjątkiem: na pchlim targu jest sklep. Nawet nie wiem, jak nazwać to, co tam sprzedają. Plastikowe rzeźby? Konie na karuzelę? W schronisku na Śnieżce stoi taki wielki hot dog z tworzywa – już wiem, skąd się tam wziął.
PS: chyba nie można robić zdjęć tym przeskalowanym cudom (a może to sprzedawca mnie głośno witał w kraju po hebrajsku).
Być może Jaffa nie wyglądałaby jak skansen, gdyby nie została odcięta od reszty kraju, a potem nie wysiedlono by mieszkańców, wyburzając przy okazji sporo budynków i zostawiając te, które nadają się na dofinansowanie jako dziedzictwo kulturowe – ale co ja tam wiem. Nie znam się, to się wypowiem.
(serio przez chwilę miałam nadzieję, że tam będzie napisane hamas boy)
#streetart #hiddengem #cityscape
Dworzec autobusowy w Tel Avivie to miasto w mieście. Kopalnia skarbów. Labirynt handlu. Filipiński ośrodek. Galeria street artu. Punkt widokowy.
Z ręką na sercu, żadnego z tych określeń nie zmyśliłam. O ile koszernego McDonadla i centrum handlowego z tanimi ciuchami można się jeszcze w okolicach dworca spodziewać, o tyle centrum mniejszości filipińskiej – już mniej. Z jakiegoś powodu, całe 4 piętro zajmują pośrednicy wizowi, ubezpieczalnie, salony pedicure, bistro.
Dla nas pierwsza okazja, żeby spróbować filipińskiego jedzenia – szkoda, że w izraelskich cenach.
Z kolei ostatnie piętro pokryte jest dokładnie street artem.
Jakby tego było mało, autobusy odjeżdżają z dachu. Czyli mamy kolejny punkt widokowy. Tel Aviv, miasto pełne niespodzianek.
Jest jeszcze jeden punkt widokowy, prawdopodobnie najfajniejszy ze wszystkich, które wymieniłam (6-te piętro vs 49-te). Ale, że do Azrieli Center nie dotarliśmy (tzn. my dotarliśmy, ale to ono było zamknięte). To info musi pozostać niepotwierdzone.
#sunsetpoint
Plaży i półnagich ciał Ci w Tel Avivie dostatek. Ledwo zejdziesz z tej dla miłośników psów, a już wkraczasz na terytorium gejów. Kawałek dalej powinni opalać się naturyści. Jeśli zapędzisz się za daleko i uderzysz głową w mur, to znaczy, że trafiłeś na plażę dla ortodoksyjnych Żydów (kąpanie w parach dozwolone tylko w sobotę).
Ale albo te podziały już się rozmyły, albo nasz spacer był za krótki, bo wyraźnych granic nie dostrzegliśmy. Dla nas każdy odcinek plaży wyglądał tak samo: po prostu w Tel Avivie wszyscy są wyluzowani i grają w rakietki (ale za murem nie byliśmy, więc nie wiemy, w co grają chasydzi).
Na plaży objawiła nam się największa różnica między Tel Avivem a Jerozolimą, czyli: brak dupościsku i nie wtykanie nosa w nieswoje sprawy. Nie można by tego przeszczepić na cały świat? I jeszcze chciałabym, żeby tahini była u nas tak samo dostępna, jak na przykład serek wiejski.
#traveldiary #homesweethome
I tym sposobem, pierwsze zdjęcie, które zrobiłam w Izraelu jest ostatnim.
Czy nam się podobało? Tak, ale. I teraz nie wiem, czy to ale leży w oku patrzącego, czy to Izraelowi czegoś faktycznie brakuje. Jedno wiem: nie zaszkodziłoby, gdyby ludzie byli chociaż odrobinkę milsi. I jeśli kiedyś wrócę, to dla krajobrazów, hummusu i do Palestyny.
A za tydzień o tej porze będziemy podziwiać przekwitłe wiśnie i czerpać ramen u źródła. Stay tuned for more info.