Pozostałe posty z Japonii znajdziecie TUTAJ.
Co powstanie z połączenia Kaczora Donalda i japońskiej mentalności?
– zabawa ściśle kontrolowana.
W Japonii porządek musi być, nawet w Disneylandzie.
Wyobraźcie sobie, że pierwsze, co widzicie w najbardziej beztroskim miejscu na świecie, to pracownicy trzymający w ręku plansze: *FOR SAFETY PLEASE WALK.*
Rozumiecie? Czekałam dwadzieścia lat, żeby zobaczyć na żywo – nie na puzzlach – zamek księżniczki, a oni zabraniają mi biegać?
Że tak długo? Chruszczow miał 66 lat, jak chciał odwiedzić Disneyland (ale go nie wpuścili), to my możemy w wieku dwudziestu ośmiu.
W życiu nie uwierzę, że Disneyland jest dla dzieci. Nie jestem taka pewna, czy dzisiejszy 7-mio latek zapytany w ankiecie ulicznej wiedziałby, kim jest pies Pluto – ale wiedziałby, kim jest Pieseł.
Disneyland jest dla dorosłych, którzy jako dzieci wychowali się na bajkach Disneya. Jest dla takich jak ja, którzy latami kupowali Kaczora Donalda (ale nie mieli z kim założyć klubu Kaczkofana). Dla takich, którzy do swojej pierwszej miłości (przedszkolnej, spotkanej po latach) pierwsze, co powiedzieli, to: dalej zbierasz “Kaczorki”?
Tych, którzy pierwszy raz w życiu w kinie byli na Królu Lwie.
Urodziłam się w 1989 roku – trochę za późno, żeby pokochać Bolka i Lolka. Kto raz posmakował technikoloru i animacji z zachodu, temu już polskie produkcje z Bielska Białej nie wjadą bez popitki.
Plus, jeśli my po całym dniu w Disneylandzie jesteśmy tak zmęczeni, że ledwo stoimy (a przypominam, że zdarzyło nam się wejść na sześciotysięcznik) – to co dopiero te maluchy?
Disneyland – to nie jest kraj dla zbyt małych ludzi.
Licencja na kopiowanie
W Japonii słowo Disneyland nabiera zupełnie nowego znaczenia. Bo w Tokio jest Disney_land i jest Disney_Sea. A razem tworzą Disney Resort. Jak już kopiować to tak, żeby było bardziej niż w oryginale, jasna sprawa.
Disney Resort to miasto w mieście. Dojedziecie do niego kolejką z oknami w kształcie głowy Myszki Miki. Spać możecie w hotelu – zamku, gdzie Wasze córeczki w ramach specjalnej oferty zostaną ubrane w poliestrowe sukienki i uczesane na księżniczki Disneya. Nawet jeśli miałabym się zastanawiać nad takim noclegiem, przeszłoby mi po tym, jak sprawdziłam ceny: najtańszy pokój dwuosobowy to 500 zł/noc. Wersja value, bo VIP kosztuje dwa razy tyle.
Czy wiesz, że: Disneyland w Japonii powstał nawet przed paryskim? (1983 vs 1992).
Czy wiesz, że: jego właścicielem wcale nie jest Myszka Miki, a japońska spółka?
Wiedzieliśmy, że nie damy rady zobaczyć i jednego i drugiego parku rozrywki. Jak się poczyta w internecie case: Disneyland vs DisneySea to wszyscy mówią, żeby iść do DisneySea, bo to jedyny taki na świecie. Pewnie mówią tak, bo już byli w zwykłym Disneylandzie. No więc my wychowaliśmy się w przeciętnej rodzinie w Polsce, w pierwszej połowie lat 90 XX wieku. Naszym rodzicom nie w głowie były takie rzeczy jak disneylandy – raczej zajmowały ich: denominacja, inflacja, kuroniówka.
Nie było mowy, żebyśmy odpuścili zamek śpiącej królewny na rzecz imitacji Wenecji. W Wenecji już byłam, a w zamku Disneya nie!
PS: być może powinniśmy Disneyland zostawić sobie na Europę, a w Japonii spróbować czegoś unikalnego – parku rozrywki, ale studia animacji Ghibli. I taki był nasz plan, ale nie wytrzymał starcia z rzeczywistością. Nie udało nam się zarezerwować biletów – tydzień przed wyjazdem to za krótko, trzeba było to zrobić przynajmniej na miesiąc przed planowaną wizytą. Smuteczek. I nauczka.
Z kajetu informacji praktycznych:
Dojazd do Tokyo Disney Resort: jest multum opcji. Od bezpośredniego autobusu ze stacji Shinjuku / stacji Tokyo / obu lotnisk, po czerwoną i pomarańczową linię Japan Rails.
Naprawdę ładnie rozpisane schematy znajdziecie tutaj.
Ceny biletów wahają się w zależności od ilości dni/godzin spędzonych na miejscu. My za bilety na 1 dzień zapłaciliśmy 250 zł za osobę dorosłą. Chyba trochę taniej niż pod Paryżem, więc opłacało się tyle lecieć, hehe.
Pełna lista cen biletów: tutaj.
Planuj, głupcze!
Ja też lubię tak robić, żeby się nie narobić. Pokażę Wam, jak stać w Disneylandzie w Tokyo, żeby się nie nastać.
Ogólnie jeden pełny dzień, ale tak od pierwszej do ostatniej minuty wystarczył nam, żeby zaliczyć wszystkie główne atrakcje (niektóre po kilka razy), obejrzeć dwie parady, wyjść na miasto coś zjeść i porobić zdjęcia. Najdłużej w kolejce staliśmy może z 20 minut. Do przeżycia.
Czy to dlatego, że w krainie Disneya jest wszystko możliwe? Może to czary, a może to żelazna logika. Przede wszystkim: nie wybraliśmy się tam w weekend, a w zwykły wtorek, zaraz po tym jak skończył się największy sezon urlopowy w Japonii (tzw. Golden Week).
Może nie powiedziałabym, że było mało ludzi, ale na pewno nie było ich też bardzo dużo. W każdym razie: taki obrazek jest nam obcy, ale jestem w stanie go sobie wyobrazić.
Warto przyjść przed otwarciem bramek do najszczęśliwszego miejsca na ziemi. To nie jest biblia, tu ostatni nie będą pierwszymi. I pamiętajcie, im bardziej na prawo od głównego wejścia, tym mniejsza kolejka. Nie pamiętam dlaczego nie kupiliśmy biletów przez internet – ale podobno da się.
Goście hotelowi mają taką możliwość, żeby wejść 15 minut wcześniej. Można się śmiać, że ktoś zapłacił za możliwość niezakłóconego shoppingu albo podziwiania pustego Disneylandu przez _cale_15_minut (OMG), ale prawda jest trochę inna – brutalna dla zwykłego zjadacza onigiri. Ci ludzie będą pierwsi w kolejce po Fastpassy.
Gdyby nie istniały fastpassy, należałoby je wymyślić. Genialny wynalazek i dziwię się, że w każdym miejscu z potencjałem na kolejki nie są ustawowo nakazane.
Fastpass to jest taki myk, który pozwala Wam zapisać się na konkretny przedział czasowy do najbardziej obleganych atrakcji. Żeby było sprawiedliwie, można otrzymać tylko jeden na raz.
Disneyland zaleca się zwiedzać w tempie: sprint po fastpass – zwykła kolejka do mniej popularnej atrakcji.
Sprint – fastpass – zwykła kolejka. Powtarzać do uzyskania satysfakcji.
Bywa, że i z fastpassem się czeka, ale o wiele krócej.
Zakoduj sobie w głowie mapę, żeby nie musieć biegać pomiędzy krainami. Planowanie to podstawa.
PS: Kolejki przerzedzają się też przed i w trakcie parad, a także wieczorami.
Zaraz jak tylko przeszliśmy obok pracowników z tabliczkami prosimy nie biegać, pobiegliśmy po fastpass na zabawę w chowanego z Potworami i Spółką – i stanęliśmy w kolejce do Star Tours: The Adventures Continue.
Jestem z tych, którzy nie odróżniają Gwiezdnych Wojen od Star Treka, więc zupełnie się nie spodziewałam, że pierwsza atrakcja okaże się najlepszą. Wracaliśmy tam 3 lub 4 razy.
W skrócie: symulator lotu, prędkość światła, Darth Vader, niespodziewane zwroty akcji. Podobno jest 50 kombinacji scenariuszy – to może być prawda, bo każdy seans był trochę inny.
Dla mnie idealna alternatywa dla rollercoastera – doznania identyczne, łącznie z przeciążeniami, a jednocześnie wiesz, że siedzisz bezpiecznie w fotelu. 10/10. Wychodziłam spłakana ze śmiechu i z gardłem ochrypniętym od krzyku.
Za mundurkiem panny sznurkiem
Tyle osób w identycznym ubraniu? To nie mógł być przypadek.
Albo jest jakiś deal, że osoby tak samo ubrane wchodzą za pół ceny, albo Japończycy naprawdę nie umieją inaczej. Z mundurka w mundurek, ze szkoły do pracy, z pracy do Disneylandu. Nie to, że jeden element się zgadza. Po całości – nawet w największej grupie zgadzały się: buty sznurówki, koszulki, bluzy, opaski z uszami Myszki Miki.
Koszulki, które już na wieszaku wyglądały na używane nie były w stanie mnie skusić. Dlatego kupiłam sobie kubek z Kubusiem Puchatkiem. Kubka nie da się zmechacić.
PS: zanim pogratulujecie mi rozsądku, wiedzcie, że ja nawet nie lubię Kubusia Puchatka.
Niby nie można mieć własnego jedzenia i znając Japończyków musieliśmy uważać, jedząc w krzakach nasze onigiri, żeby nie narazić się na bardzo grzeczne upomnienie, ale alternatywa dla własnych kanapek jest taka: drogi popcorn (takie pudełko kosztuje 70 zł), słaba kawa, niedobre churros.
Niedaleko, w prawdziwym świecie, jest centrum handlowe. W sam raz żeby się przewietrzyć, odpocząć, najeść za połowę ceny jednego posiłku z Disneylandu.
Czy wiesz, że…
W chwilach, kiedy nie podróżowałam do krainy baśni, zajmowałam się się szukaniem dziury w całym. Jakiejś szczeliny przez którą do Disneylandu wlewałaby się skrzecząca rzeczywistość. Dużo tego nie było – oni naprawdę umieją w iluzję, chapeau bas.
Zamiast tego, poszukałam trochę ciekawostek i wypadków. Niektórych mogłam nie czytać. Zawsze mogę się pocieszać, że nie mam szansy ich zweryfikować, więc nie muszą być prawdziwe.
– podobno Main Street jest tak zbudowana, żeby wydawała się dłuższa przy wychodzeniu z parku, a krótsza przy wchodzeniu do niego. Po to, żeby nie chciało nam się z parku wychodzić.
– podobno jabłko w Przygodach Królewny Śnieżki (jedna z kolejek) na początku nie było rekwizytem (było… jabłkiem, czyżby jedna z niewielu rzeczy, które w Disneylandzie były tym, czym się wydawały?). Podobno notorycznie było kradzione, więc zastąpiono je hologramem.
– podobno parostatek jeździ na szynie założonej pod wodą. Ta wiadomość złamała mi serce, naprawdę myślałam że płynę parowcem.
– podobno w każdym Disneylandzie jest jedno jedyne miejsce, gdzie można kupić alkohol. Ekskluzywny Klub 33 na Main Street. Seksistowskie, ale nie mogę nie zapytać: czy Myszka Minnie robi tam lapdance?
– podobno w Disneylandzie w Tokio pary (także jednopłciowe) mogą wziąć ślub na zamku Śpiącej Królewny. I mieć Myszkę Miki i Minnie za świadka?
Wypadki: nie ma tego jakoś wiele, ale fakt, zdarzyło się, że ktoś zginął na Big Thunder Mountain – ale w Kalifornii.
Czytałam też o przypadkach, kiedy ludzie przebrani za postacie z bajek mieli molestować kobiety albo policzkować dzieci. Wyobrażacie sobie? Kubuś Puchatek strzelający z liścia 5-cio latka? Albo nie chcący przytulić dziewczynki, bo jest czarna?
Z ciekawostek są jeszcze samobójstwa w najszczęśliwszym miejscu na ziemi. Też się zdarzają.
Autodyskryminacja
Na dłuższą metę japoński ordnung doprowadziłby mnie do szału, ale docenia się go w chwilach, w których warto, żeby nikt nikomu nie zasłaniał – np. na paradach w Disneylandzie.
Parady są w sumie 3 i polegają na tym, że przez cały teren przechodzi/przejeżdża/przetańcza w takt jednej piosenki korowód postaci z bajek. Takie połączenie karnawału w Rio z filmami Disneya.
Po 20 minutach piosenka zostaje w Twojej głowie na zawsze, ale jeśli chcesz przybić piątkę z Goofym – to może być Twój moment!
Zdissować samego siebie? Czemu nie: żeby nie psuć magii książęta i księżniczki grani są przez przedstawicieli rasy kaukaskiej. Oglądając parady odniosłam wrażenie, że Japończycy nadają się do ról drugoplanowych: tańczących kominiarczyków, elfów, postaci zamaskowanych od stóp do głów.
Zainteresował mnie dobór bajek: już pomijam fakt, że nie było śladu po Królu Lwie, Pocahontas i Mulan (przypadek?), ale jak to jest, że na paradzie jechali na przykład ArysKOTraci? Czy ktoś z Wam umie powiedzieć, o czym była ta bajka? Odpowiedź: o kotach się nie liczy.
Parady to jest też dobry moment, żeby zamiast oglądać, jak przeskalowana Myszka Miki macha do dzieci – stanąć w kolejce do bardziej popularnych atrakcji. My woleliśmy Myszkę Miki, jak chłonąć dzień w Disneylandzie, to ze wszystkim, co fabryka daje – i z kolejkami, i z paradami.
Wyobrażam sobie, że gdybym musiała w pracy cały czas udawać, że żyję w bajce i codziennie są czyjeś urodziny – właściwie to wszystkich, tylko nie moje – to po godzinach uprawiałabym MMA albo chodziła z bronią po ulicy.
W Disneylandzie ma być jak w teatrze.
Odwiedzający to goście, a pracownicy to członkowie obsady – i każdy ma do odegrania jakąś rolę.
Najczęściej jest to po prostu rola szeroko uśmiechającego się człowieka, ale nigdy nie wiesz, czy pani, która przechodzi ze szczotką do zamiatania, nie zacznie nagle malować wodą na chodniku postaci z kreskówki. Albo czy pracownicy sklepiku z pamiątkami nie zaczną nagle dmuchać w Twoim kierunku baniek mydlanych.
Poza tym, są strasznie biedni. Nie mogą żuć gumy, trzymać rąk w kieszeniach nawet jak jest zimno, nie mogą się pojawiać w nieswoich krainach ani oglądać przedstawień, jeśli nie dostaną 3 dni wcześniej pisemnej zgody od kierownictwa. Tak czytałam, ale biorąc pod uwagę, że mówimy o Japonii – wierzę.
Thrill 5/10
Czuję, że trzeba to jasno powiedzieć. Jeśli liczysz na przypływ adrenaliny w Disneylandzie, to noś ze sobą strzykawkę i ampułkę.
Nawet najbardziej hardkorowy rollercoaster w mojej skali, a żaden ze mnie wyjadacz, to jakieś 5/10.
Niemniej, każda, nawet najbardziej rodzinna z atrakcji była czystą przyjemnością – uwielbiam otwierać buzię ze zdumienia i zachwycać się jakością wykonania iluzji.
Z tego co czytałam, wszystkie parki Disneya są do siebie raczej podobne. Wszędzie obowiązuje podział na tematyczne krainy:
Fantasyland – pol. Księżniczkowo, zamek Disneya, karuzela z kucykami itd.
Westernland – Dziki Zachód.
Tomorrowland – Gwiezdne Wojny, kosmici, Buzz Astral.
Toontown – dla najmniejszych dzieci, ale nie powiem, przejechaliśmy się kolejką.
Adventureland – dżungla, piraci z Karaibów, parowóz.
Critter Country – spływ canoe i Splash Mountain – klasyczny wodny rollercoaster.
Z rzeczy, których nie spotkacie w żadnym innym Disneylandzie jest Chatka Puchatka (Pooh’s Hunny Hut). Robi wodę z mózgu na tyle, że zaczęłam lubić Kubusia Puchatka, chociaż miałam go za najgłupszego bohatera Disneya ever. Zdania nie zmieniłam, ale teraz przynajmniej uważam, że jest uroczy.
Ten moment, kiedy w Peter Pan’s Flight lecimy przez rozgwieżdżone niebo i nie wiemy, gdzie jest góra, gdzie dół.
Duchy w Haunted Mansion. Perfekcja!
Widok z góry na Big Thunder Mountain. Sceneria jak z Arizony albo Utah, a za nią bloki z wielkiej płyty. Abstrakcja.
Ludzie wyciągający ręce do Kaczora Donalda na pokazie 4D PhilharMagic. Okrutni jesteśmy, ale bardzo nas to bawiło.
Tomek siedzący na tronie w zamku Królewny Śnieżki.
Zapachy popcornu, na który szkoda nam było pieniędzy (słusznie).
Na ostatek zostawiłam sobie zamek. Ten zamek.
Wzorowany na zamku Neuschwanstein – co ciekawe, oryginał nigdy nie był na mojej liście – za to zamek Disneya już tak. Nie żeby w środku było coś ciekawego.
Jedno mnie tylko rozczarowało – że nie był cały różowy, jak na moich ukochany puzzlach z dzieciństwa. To znaczy był, ale tylko chwilami, podczas 3D mappingu na zakończenie dnia.
Ten słynny pokaz fajerwerków, to jak oglądać dobranockę na żywo. Mają rozmach.
Mam znowu 7 lat, jest niedziela wieczór. Szkoda tylko, że zamiast odgłosu wody puszczanej do wanny czeka mnie długa droga do domu. To nieprawda, że Tokyo Disneyland jest w Tokyo. Tokyo Disneyland jest pod Tokio, w innej prefekturze.
Bardziej mnie zastanawiało: co robili z nami w pociągu o 22:00 panowie w garniturach i z teczkami? Wracali do domu, żeby spać 5 godzin i znowu wstawać do pracy?
To był męczący, ale piękny dzień.
Uważam, że powinien być utworzony jakiś światowy fundusz na rzecz wizyty w Disneylandzie. Żeby każde dziecko przynajmniej raz w życiu mogło tam pojechać. I tylko trochę żartuję, kiedy piszę że świat byłby wtedy trochę lepszym miejscem i być może uniknęlibyśmy kilku wojen.
Za tydzień może trochę widoków z Lofotów?