niesmigielska.com | blog, fotografia, podróże, suchary

Słabe żarty, mocne zdjęcia. Blog fotograficzny z podróżniczym zacięciem.

Nowa Zelandia: Ciepło, cieplej, wulkan
Nowa Zelandia

Nowa Zelandia: Ciepło, cieplej, wulkan

Pozostałe posty z Nowej Zelandii znajdziecie tutaj.

Generalnie wykładnia na temat zwiedzania Nowej Zelandii jest taka:
na wyspie północnej nic nie ma, jedźcie od razu na wyspę południową.

Jak coś takiego czytam, to mi się żyłka napina. Wait, what? A cuda geotermalne to pies?
Na wyspie północnej są tylko jakieś czynne wulkany, bliżej nieokreślone gejzery, podobno najlepszy jednodniowy szlak na świecie (ale kto by tam na niego szedł), nowozelandzka replika góry Fuji.
Faktycznie, szkoda czasu i atłasu, lepiej od razu kupować bilety na prom.

Dzisiaj opowiem o tym, co Wyspa Północna ma wspólnego z Islandią.
Chociaż, jak tak zaczynam o tym myśleć… owce, wulkany, rzeki w których płynie ciepła woda, ceny wyższe niż w Polsce – to trudno będzie mi udowodnić, że Wyspa Północna to _nie_ to samo co Islandia. Podobno każdy z nas ma genetycznego bliźniaka, który chodzi gdzieś tam po świecie. Może z wyspami też to działa?

Dzisiaj na tapecie: piekło.

Szatan, siarka i wulkany.
Jeśli według Juliusza Verne’a wejście do wnętrza ziemi znajduje się na islandzkim półwyspie Snaefellsness, to wyjście jest przez sklep z pamiątkami Rotoruę. Diabeł mówi dobranoc na wyspie północnej.

PS: najmłodsze i najbardziej aktywne zjawisko wulkaniczne w pobliżu NZ to White Island. Jest tak aktywne, że można je zwiedzać tylko za gruby hajs z wycieczką. Prawdopodobnie dałabym 10/10, ale niestety – nikomu nie chciało się schylić po nasze pieniądze, więc White Island nadal znam z obrazków w internecie.
Pozwólcie, że zachowam szczegóły na specjalną okazję: największe rozczarowania Nowej Zelandii. Tak, będzie taki post. Poleje się jad.

Zauważyliście, jaki zrobiłam progres? Już nie opisuję wszystkiego chronologicznie jak leci, a rzeczowo.
Jak wulkany, to po całości. Góry (miasta, wybrzeże, nurkowanie z delfinami) odkładam na bok – mam tylko problem, jak zakwalifikować plażę, na którą ludzie przychodzą z łopatami i okopują się w dołku z ciepłą wodą, która wybija spod ziemi. Bo tak, jest taka na wyspie północnej.

Dzisiaj podróżujemy w czasie jak Marty McFly. Spinam ze sobą drugi dzień po przylocie i trzeci dzień przed odlotem.




Rotorua. Coś tu śmierdzi.

Rotorua. Gdybyście mieli katar, nie zgadlibyście skąd tu się wzięło tylu turystów. Ot, miasto.
Market, muzeum. Jezioro, kościół.

Ale jak tylko wydmuchacie nos… jest różnica. Albo podstawowym źródłem pożywienia mieszkańców są zgniłe jajka, albo coś innego tu śmierdzi.

Różnica między Rotorua a zwykłym miasteczkiem? W zwykłym miasteczku po stawie w parku pływają kaczki.
W Rotorua, gdyby nawet nie zabiłyby ich trujące wyziewy, to i tak ugotowałyby się w gorącej wodzie.

Przeciętny Rotoruańczyk nigdy nie wie, czy tam gdzie dzisiaj stoi jego dom, jutro nie będzie zionącej siarką dziury.
Tam gdzie normalnie byłby basen dla dzieci, jest siarkowy basen z ciepłą wodą dla stóp. (Obstawiony w 90% przez backpackerów i jednego lokalesa. Przypadek?

Zanim pomyślicie to obrzydliwe, zastanówcie się, czy bardziej obrzydliwe nie są stopy zamknięte w bucie trekkingowym przez dwa dni.)

Nas Rotorua nie porwała, ale może znajdą się wśród Was chętni na zwiedzenie żywej wioski Maorysów, gdzie gospodarze podejmą Was tradycyjnym posiłkiem pieczonym w matce ziemi, po którym zrobicie sobie selfie z tancerzami haka. #indigenous #maori #maoritattoo

rotorua



rotorua jezioro





Wai-O-Tapu (Thermal Wonderland)

Za każdym razem, kiedy ktoś każe mi zapłacić za wstęp do naturalnej atrakcji:
– robię się podejrzliwa
– unoszę honorem
– i decyduję, że nie ma głupich, nie zapłacę.

A potem czasem zmieniam zdanie. I nie żałuję.

Tak było z Wai-O-Tapu. Kolorowe baseny płatne 80 zł od dorosłej osoby nie brzmią tak atrakcyjnie jeśli się widziało (3 razy, za darmo) błotne kociołki na Islandii.
Wszędzie, na każdym folderze reklamowym powtarzało się jedno zdjęcie – musującej na niebiesko wody z Champagne Pool, co kazało mi podejrzewać, że mamy do czynienia z 1 częścią atrakcji na 10 części ściemy. A wodę gazowaną tryskającą z dziury w ziemi już piłam (za darmo, 1 raz). Nie smakowała mi. Ale skoro nie chcieli nas na White Island, to może tutaj weźmiecie nasze dolary? Tak bardzo prosimy!

Naprawdę się cieszę, że mogę odszczekać swoje słowa, bo Waiotapu to były dobre dwie godziny chodzenia pomiędzy większymi i mniejszymi wrotami do piekieł, kolorowymi jeziorami (zdecydowanie mieli więcej niż jedno) i przystawania na panoramicznych punktach widokowych.

Co do zapachu – tak do niego przywykliśmy na Islandii, że jeśli mam być szczera, to robiliśmy się od niego głodni.

Waiotapu wg Nieśmigielska Tourist Rating: 7/10.

waiotapu nowa zelandia














Nie potrafię myśleć o Kerosene Creek inaczej niż ciepło.

Myślę też: Hveragerði pomszczone.
Hveragerði to miasteczko na Islandii – gdzieżby indziej – które też na tripadvisorze jako atrakcję #1 ma wpisane: ciepła rzeka. Nie basen, nie dół wykopany przez człowieka – prawdziwa rzeka.
I w tej rzece, wyobraźcie sobie, płynie idealnie ciepła woda.
Różnica polega na tym, że ciepłą rzekę w Hveragerði znamy tylko z youtube’a (czasu starczyło nam na… wizytę na miejskim basenie), a w Kerosene Creek zamoczyłam się po szyję.

Toż to jak Księga dżungli, Tarzan i Mała Syrenka w jednym. Żeby było piękniej, rysownik dorzucił kłęby pary i wodospad. Ja, która się nie kąpię w zbiornikach wodnych innych niż chlorowany basen (a i to raz na dwa lata) – stanęłam, popatrzyłam – i zawróciłam po kostium kąpielowy i klapki.

Pamiętajcie, że za spełnianie marzeń trzeba zapłacić. Tak jak wszyscy wiedzą, że w Poznaniu zielono-czerwony szalik to śmierć, tak oczywiste jest, że w Kerosene Creek Cię okradną.
Nieźle się zdziwiłam, czytając ostrzeżenia – to w Nowej Zelandii jest przestępczość? W najbezpieczniejszym kraju świata?

A jednak, nie raz na parkingach widzieliśmy tabliczki “UWAGA, KROJĄ” (ang. lock it or lose it).

Znamy gorzki smak wybitej szyby w wypożyczonym samochodzie. I wolałabym jeść codziennie kuskus bez soli i jajecznicę z deszczówką (jak nam się, nota bene, zdarzyło na parkingu w Rotorua) niż jeszcze raz stracić plecak z zawartością.
Przez cały miesiąc w Nowej Zelandii ani razu – nieważne, czy wychodziłam do toi toia, po bułki czy na całodniowy trekking – nie zostawiłam sprzętu w aucie. Wolę mieć na plecach garba od dodatkowych 4 kilo niż stracić zdjęcia. Blogowanie uber alles.

Czyżbym znalazła sposób na złodzieja? Czy to znaczy, że wystarczy pilnować swoich rzeczy?






Pozostając w tematach okołoapokaliptycznych, co jeszcze można zobaczyć na Wyspie Północnej?

Jest oczywiście szlak Tongariro, do którego trzeba nam było dwóch podejść. To opowieść nawet nie na osobny post, ale na dramat w 3 aktach.
Dzielni bohaterowie pokonują piętrzące się przed nimi przeszkody, aby osiągnąć cel. Widzowie przeżyją katharsis.
This winter. Exclusive on niesmigielska.com.

Jest turkusowy wodospad Huka Falls. Patrz niżej.

Jest jezioro Taupo. Całkiem zwykłe, dopóki sobie człowiek nie uświadomi, że ta woda wypełnia nie zwykłą dziurę w ziemi, ale wielki krater. Trochę wstyd, ale z jeziora Taupo pamiętam tylko tyle, że położyliśmy się popołudniu na drzemkę, a potem było już rano. Klasyczny jetlag.
Następnego dnia nie lepiej – zamiast objeżdżać megajezioro w gigakraterze, objeżdżaliśmy mechaników samochodowych, próbując znaleźć odpowiedź na pytanie – dlaczego nasza kontrolka oleju świeci, chociaż nie powinna? Dlaczego po wjeździe na każde wzniesienie wdychamy zapach świeżo palonego oleju?

Last but not least, jest wulkan Ruapehu. 2797 m n.p.m.




Burczenie w brzuchu ziemi.

Przenosimy się w czasie. Jest koniec wyjazdu, zostały nam 3 dni w Nowej Zelandii i jedna góra do obejrzenia z bliska: Ruapehu.

Po 4 tygodniach łażenia po górach Twoja motywacja do wchodzenia na następny szczyt jest odwrotnie proporcjonalna do Twojej kondycji. Co z tego, że masz uda jak Arnold, skoro czujesz, że już swoje w życiu przeszedłeś? Myślisz sobie: jeszcze jedna górka i się zrzygam.
A tak się składa, że ta ostatnia ma 2700 m n.p.m.

Problem w tym, że kto raz pokochał chodzenie w góry, ten już zawsze będzie chodził w góry. Ponadto, mieliśmy trochę honoru do uratowania.

Po pierwsze, ze wszystkich szlaków prowadzących grubo powyżej granicy śniegu, rezygnowaliśmy przed szczytem (te historie przeczytaj tutaj). Lawiny, brak raków, śnieżyca, bla bla bla.

Po drugie, gdy my zaczynaliśmy, ona kończyła. Dziarska staruszka. Skąd pani wraca? Jak to skąd, ze szczytu. (Była 9 rano.)
Nie będzie starość pluć nam w twarz, ciśniemy!

Po trzecie i najważniejsze: książka Cuda Natury. To z niej wiedziałam, że na szczycie czeka na nas turkusowe jezioro (pół prawdy, jak się okazało. Więcej nie zaufam tej autorce.).

Było. Ciężko.
Było tak ciężko, jak może być ciężko komuś, kto idzie stromo pod górę, bez raków, zapadając się w śniegu.
Tak ciężko, że nie jestem pewna, czy widok spod szczytu mi to wynagrodził.
Gdyby ostatnia przełęcz nie okazała się jednak ostatnią, zawrócilibyśmy. I niech mijają nas wszystkie staruszki świata i ich siedmioletnie wnuki, mamy to gdzieś.

Ale doszliśmy, jesteśmy na szczycie. To znaczy pod szczytem (punkt widokowy The Dome, ale nie czepiajmy się o tych kilkadziesiąt metrów).
To nadal najwyższa góra na Wyspie Północnej, ten sam szczyt który widać z promu pomiędzy wyspami, a pewnie i z kosmosu. A na nim (pod nim) my.

Za pierwszym razem wydawało nam się, że nam się wydawało.
Za drugim, spojrzeliśmy po sobie z minami: czy Ty słyszałeś to, co ja słyszałam?
Za trzecim razem jak usłyszeliśmy burczenie z głębi ziemi, rzuciłam się do ucieczki. Tomasz jeszcze znalazł czas, żeby to wszystko nagrywać, podśmiechując się pod nosem. Jego argumentacja: naprawdę myślisz, że gdyby wybuchnął, to lepiej byłoby znaleźć się na dole?
Odbijam piłeczkę: Tomasz, naprawdę myślisz, że gdyby wybuchnął to ktoś obejrzałby Twoje insta stories?

Żeby potwierdzić, że miałam prawo się spocić ze strachu – proszę bardzo, wchodzę na wikipedię i co widzę? Pierwsze zdanie: Ruapehu – czynny wulkan na Wyspie Północnej w Nowej Zelandii, wysokość 2 797 m n.p.m.
Wulkan. Czynny. Czyli mógł na nas zaburczeć!


















Weszliśmy w trzy i pół godziny, zjechaliśmy w godzinę + 15 minut na odzyskiwanie czucia w stopach. Na gwiazdkę poprosiliśmy Mikołaja o stuptuty.

PS: Jaka jest różnica pomiędzy szkołą polską a nowozelandzką? Ja na wycieczki szkolne jeździłam na happymeala i do kina 3d w Warszawie. Uczniów w NZ nauczyciele zabierają na aktywny wulkan, któremu burczy w brzuszku (a może to jednak było u mnie?). Minęliśmy dwie takie wycieczki.

To po tym dniu bard Tomasz napisał balladę Jak zostałem ślepcem. Bardziej przewidujący z Was już wiedzą:

śnieg tak biały, że chmury przy nim wydają się brudne + słońce – okulary przeciwsłoneczne = ślepota śnieżna.

Tę smakowitą historię zostawmy na deser. Ahoj!

Written by Nieśmigielska - 21/12/2017