Ze wszystkich pomysłów na to, co dzieje się z nami po śmiercią, mam wielką nadzieję, że właśnie reinkarnacja jest ściemą. Bo nie chciałabym przypadkiem urodzić się jako japoński salaryman.
Współczesny samuraj z teczką.
To znaczy – tak salarymani widzą samych siebie.
Ja, rozpieszczona jak dziadowski bicz białaska z zachodu, która zostawała dłużej w pracy tylko wtedy, kiedy brakowało mi wolnego na jakiś wyjazd i musiałam je sobie dorobić – widziałam ich jako smutnych panów w tanich garniturach przysypiających na stojąco w metrze.
Samuraj? Sam smutek.
Dla mnie salaryman to postać tragiczna. Jego miejsce jest w ostatnim sezonie Black Mirror, a nie na ulicach Tokio.
Wyobraźcie sobie takie życie:
– jedziesz do pracy pierwszym pociągiem.
– Wracasz ostatnim pociągiem. (Opłaca się w ogóle? TAK -> wracasz do domu NIE -> śpisz w hotelu kapsułowym)
– Jak zaczynasz weekend? Pijąc sake w barze – ze współpracownikami i szefem.
– Wolne masz wtedy, kiedy wszyscy mają wolne, bo o urlop nie poprosisz – trochę wstyd, tak zawieść firmę i szefa.
– Hurra, dzień wolny od pracy! W ramach odpoczynku stoisz w 3-godzinnym korku pod górą Fuji i wdychasz spaliny. Wszędzie kolejki, jak w Boże Ciało pod Morskim Okiem, tylko bardziej – bo kraj podobnej wielkości, ale ludzi 3 razy więcej.
– Następnego dnia wstajesz i jedziesz do pracy pierwszym pociągiem.
– PS: wspominałam, że zazwyczaj pracujesz 80 godzin tygodniowo?
A na końcu umierasz, tylko jeszcze przed śmiercią zaliczysz terapię u psychoterapeuty, bo po przejściu na emeryturę okazuje się, że nie jesteście do siebie z żoną przyzwyczajeni i albo Ty ją, albo ona Ciebie*.
Jak to mówią (wszędzie, tylko nie w Japonii): YOLO!
*To ostatnie ma oczywiście zastosowanie do osób, które nie zmarły wcześniej z przepracowania (ominous music).
W Japonii człowiek nie jest tym, kim jest, lecz pracą, którą wykonuje.
Tiziano Terzani, W Azji, wyd. WAB 2012, s. 308
Może i nie ma w języku japońskim słowa na work-life balance (oh wait, a w polskim jest?), ale są określenia: kaisha i karoshi.
Kaisha czyli japońskie przedsiębiorstwo.
Karoshi czyli śmierć z przepracowania w tymże.
Ale od początku. A na początku było konfucjanizm.
W skrócie: idealne społeczeństwo jest idealne, bo przestrzega zależności wynikających w hierarchii. Syn zależy od ojca, żona od męża, młodszy brat od starszego, podwładny od panującego. Ergo: pracownik zależy od szefa.
Podporządkowany jest winien bezwzględne posłuszeństwo przełożonemu.
Przełożony jest winny opiekę podporządkowanemu.
Więc jeśli firma to Twoja rodzina, to nic dziwnego, że na Twoim weselu jako pierwszy przemówi Twój szef. A skoro już mowa o weselach, to chyba logiczne że w tradycyjnym japońskim domu ktoś musi ustąpić, żeby pracować mógł ktoś. I że tym kimś była (jest?) zwyczajowo kobieta, duh.
Siedzisz po godzinach w pracy niekoniecznie dlatego że chcesz, ale dlatego że nie ośmielisz się wyjść przed swoim szefem.
Jak z rodziną – jak już do niej wchodzisz, to dożywotnio. Mnie tylko zastanawia co z takimi sytuacjami jak: wypalenie zawodowe, rutyna, nuda? A może to tylko zachodnie myślenie człowieka, któremu w dupie się poprzewracało bo uważa, że warto w pracy robić to, co się chociaż trochę lubi?
Już wiecie, po co są te spotkania firmowe w izakayach – żeby czuć się jeszcze bardziej jak w rodzinie. Z szefem się nie napijesz?
A jeśli naprawdę w pracy dałeś dupy, to w Japonii powinieneś mieć na tyle wstydu, żeby samemu odejść.
Skutek? Czasem ktoś wyskoczy przez okno, czasem ktoś umrze na zawał, od stresu, z wyczerpania.
W samym tylko okresie od marca 2015 do marca 2016 roku stwierdzono 2000 przypadków samobójstwo powiązanych z przepracowaniem.
Nie udało mi się ustalić, do ilu dni płatnego urlopu ma prawo japoński pracownik.
10? 15? 20? Ile by nie mieli, i tak nie wykorzystują całości. Według Guardiana (a Guardian cytuje za japońskim ministerstwem zdrowia) – średnia wynosi 8,8 dnia.
Co robi państwo japońskie?
Po serii artykułów nagłaśniających problem zgonów z przepracowania, państwo japońskie próbuje wyjąć rękę z nocnika.
– Agencja reklamowa, w której pracowała 24-letnia Matsuri Takahashi (zanim wyskoczyła z okna) została postawiona przed sądem.
– Rząd planuje wprowadzić limity nadgodzin. Oraz delikatnie sugeruje, żeby wypuszczać pracowników w piątki o 15:00 (konsumpcja sama się nie nakręci).
– W niektórych firmach ostatni nie musi gasić światła, bo światło samo się wyłącza o 20:00 (!).
– W innych proponuje się nagrody finansowe dla pracowników, którzy wezmą 5 wolnych dni pod rząd (!!!)
– W jeszcze innych – po biurze chodzą koty do głaskania. Bo głaskanie uspokaja i obniża ryzyko chorób serca.
Jeden poranek w tokijskim metrze powie Ci o Japonii więcej niż niejedna książka.
Co innego czytać, że Japończycy zachowują się jak zbiorowy organizm, a co innego zobaczyć to na własne oczy. Każdy zna swoje miejsce w szeregu – dosłownie. Czekając na pociąg w godzinach szczytu, formują kolejki do konkretnych drzwi. Tak jakby każdy miał kafelek na podłodze przypisany do siebie.
Spędziłam kilka poranków fotografując ludzi spieszących się do pracy. Temat fascynujący, zwłaszcza jeśli można pozwolić sobie na luksus patrzenia z boku. Ale nie dawałam rady robić tego zbyt długo – czułam, że przeszkadzam, że jestem piaskiem sypiącym się w tryby maszyny. Zaburzam jakieś odwieczne flow i ktoś przeze mnie, przez to że stoję w tym konkretnym miejscu (a nie, na przykład, metr w lewo) nie zdążył wsiąść do pociągu -> spóźnił się do pracy -> został zrugany przez szefa – > czara się przelała -> popełnił samobójstwo, zostawiając żonę i dwuletnią córeczkę.
Gdzieś przeczytałam, że w tokijskim metrze normą jest zostawianie przez zaspanych ludzi przedmiotów pod ławkami. To by wyjaśniało, jak znaleźliśmy się w posiadaniu akwarium z żywymi rakami (serio, oddaliśmy je pracownikowi najbliższej stacji, przez którego zostały przyjęte bez najmniejszego zdziwienia).
Jeśli przysłowia są mądrością narodu, to zapodam Wam jedno japońskie:
Wystający gwóźdź zostanie uderzony jako pierwszy.
Bóg, honor, ojczyzna? W Japonii raczej: dyscyplina, standaryzacja, konformizm.
Z naszej perspektywy niewesoło zaczyna być już w szkole:
w wieku 6 lat wchodzisz w mundurek i jeśli zostaniesz salarymanem, nie wychodzisz z niego do emerytury.
PS: podobno japońskie mundurki szkolne są wzorowane na mundurach pruskich. Co, dalej sexy?
Trochę poczytałam o japońskim szkolnictwie i jedyne, co na tym zyskałam, to mały mindfuck:
– z jednej strony krytykowane, że nauka pamięciowa i że szkoła óczy tylko jednego sposobu rozwiązania problemu (a potem do pracy ściągają ludzi z zachodu, bo są bardziej kreatywni – ale nie za bardzo pozwalają im dzałać)
– z drugiej strony chwalone: BBC podaje, że japońscy piętnastolatkowie umieją w nauki ścisłe bardzo dobrze (4. miejsce na świecie).
To: piątka, brawo czy: pała, siadaj?
Wiem dużo za mało, żeby się wypowiedzieć na temat jakości, ale co do ilości – źródła były zgodne:
ciężko jest być japońskim nastolatkiem.
Wyobraźcie sobie takie życie:
Jedziesz do szkoły pierwszym pociągiem.
Po szkole – szkoła, tzw. juku, dodatkowe lekcje. Żeby zdać egzaminy. Żeby zostać salarymanem. Żeby zostać ustawionym do końca życia, chociaż według naszego postrzegania – cóż to za życie?
Wracasz ostatnim pociągiem. Coś Wam to przypomina?
PS: W odmętach internetu (no dobra, na pierwszej stronie google) trafiłam na wspomnienia po latach z takiej szkoły. Autorka opisywała m.in. specjalne eventy dla uczniów, jak maraton nauki w sylwestra. Skoro i tak nie śpimy do rana, to równie dobrze możemy się pouczyć, yay!
Szok i niedowierzanie, ale autorka wcale nie wspominała tego źle. Raczej: ok, było trochę ciężko, ale ostatecznie wszyscy byliśmy z siebie dumni, nauczyliśmy się dyscypliny, a nasze noworoczne postanowienie to: uczyć się jeszcze pilniej (!).
To jest dopiero szok kulturowy, a nie jakieś jedzenie fermentującego mięsa rekina.
You got kanchoed!
Gdybym wiedziała to co wiem teraz, na widok grupki małych japońskich dzieci nosiłabym gaz pieprzowy w kieszeni. Tak niewinnie wyglądają, a tak brutalnie potrafią zaatakować.
Zanim zgaśnie w nich ostatnia iskierka spontanu, dzieci w Japonii przechodzą fazę kanchowania wszystkiego, co się rusza.
Łatwiej tańczyć o architekturze, niż opisać słowami kancho (złącz palce obu dłoni, wystaw palce wskazujące i szturchnij nimi kogoś prosto w dupę). Jak dobrze, że człowiek wymyślił gify!
Gdyby nie ten kontrast, nie pisałabym o kancho, ale pomyślcie: w wieku 6-lat wolno Ci włożyć palce w tyłek dorosłemu.
10 (20, 30, 40) lat później witasz swojego szefa specjalnym ukłonem i boisz się wyjść z pracy wcześniej niż on.
Co się dzieje w międzyczasie, tego nie umiem zrozumieć.
Gigi la trottola
Pamiętacie Gigiego Sullivana?
Pewnie nie.
A pamiętacie anime o niziutkim koszykarzu zafiksowanym na punkcie białych majteczek swoich koleżanek ze szkoły?
Pewnie bardziej, co?
Abstrahując od tego, jak bardzo creepy wydaje mi się dzisiaj obsesja na punkcie majtek licealistek zaprojektowana jako oś, wokół której kręci się fabuła bajki dla dzieci – jest coś jeszcze. I nie chodzi mi o fakt, że pies głównej bohaterki (za wikipedią): potrafi mówić ludzkim głosem oraz chodzić na dwóch łapach. Często marzy o ślubie ze swoją panią.
Jeśli wierzyć temu, co czytałam u Terzaniego, regulaminy szkolne mogły (mogą?) nakazać noszenie dziewczynom białych majteczek. Właściwie tzw. burusera trudno było nazwać majteczkami – to były majtasy, jak się patrzy. (A Gigi lubił patrzeć!)
Teraz dopiero macie pojęcie, jak głęboko (hehe) w Japonii sięga regulaminizacja życia. Mogą Ci zajrzeć w majtki i co im zrobisz.
Prawda czasu, prawda ekranu dla dzieci.
Co robić, żeby się nie powiesić na własnym krawacie?
Poradnik w jednym kroku.
1. Proste – odreagować.
Nie trzeba być socjologiem, żeby się domyślić, skąd taka popularność salonów pachinko, mangi, kawiarni tematycznych, miękkiej lub ostrej pornografii.
Wpadł na to Tiziano Terzani w roku 1980, wpadłam na to w 2017 roku i ja. Niezależnie. Great minds think alike.
Sukcesu sekretu ekonomicznego, który tak zdumiewa i przeraża resztę świata, należy może szukać w fakcie, że fundament systemu – przeciętny Japończyk – pracuje z takim zapałem i z takim poświęceniem, ponieważ na wyciągnięcie ręki ma zawsze iluzję ucieczki.
Sailor Moon a sprawa kobieca
Przypomnijcie sobie, czym zajmowała się mama czarodziejki z księżyca:
a) karierą w biurze
czy
b) uśmiechaniem się / przygotowywaniem posiłków / podsuwaniem ich pod nos córce i mężowi
Podpowiedź (mama to ta prawej):
Ikuke Tsukino. Mama Usagi i Shingo. Żona Kenji’ego Tsukino. Najczęściej widzimy ją zajmującą się domem. Pomimo, że z wykształcenia jest ekonomistką, wolała oddać się w całości rodzinie.
Tak jest, Mama Muminka była bardziej wyemancypowana niż mama Czarodziejki z Księżyca.
Być może pani Tsukino też chciałaby zostać samurajem (z torebką), ale w Japonii: albo robisz karierę (dopóki nie uderzysz głową w szklany sufit), albo robisz onigiri.
I z tego co czytałam, nie ma nic pomiędzy.
Co więcej, kobieta która zdecyduje się spędzać czas w biurze zamiast w domu, postrzegana jest przez społeczeństwo jako samolubna.
Co więcej, pracodawca przewidując, że i tak odejdziesz z pracy po urodzeniu pierwszego dziecka, nie przydzieli Ci odpowiedzialnej pracy. Skończysz raczej na stanowisku nużącym i łatwo zastępowalnym kolejną kobietą, która jeszcze nie rodziła.
Więc ostatecznie i tak masz w dupie taką robotę, nie po to kończyłaś studia z wyróżnieniem.
Czy to się zmienia, to wie tylko @Karolina Bednarz, która na dniach opublikuje książkę o kobietach w Japonii (ale najpierw musi wymyślić tytuł). Accio, Karolina!
Pierwotnie post miał być podzielony na pół: połowa o pracy, połowa o paraodpoczynku, czyli jak to jest mieć ten dzień wolny i pojechać pod górę Fuji w tym samym czasie co ćwierć populacji Japonii (spoiler: więcej czasu spędza się w korkach niż z widokiem).
Ale pierwotnie nie planowałam pisać o kancho, czarodziejce z księżyca i głaskaniu kotów. Tak wyszło. O odpoczynku po japońsku opowiem innym razem.
Jedna rzecz mnie męczyła podczas pisania.
W czasie kiedy my zastanawiamy się nad kupnem automatycznego odkurzacza, żeby mieć więcej czasu na nie-obowiązki (typu scrollowanie fejsa) – prawdopodobnie jeden salaryman w Tokio jednak wiesza się na swoim krawacie.
Rachunek wydaje się prosty: lepiej nie być pracującym w biurze Japończykiem płci męskiej w średnim wieku niż być.
Ale co jeśli oni naprawdę czują się w pracy jak w domu – bardziej niż we własnym domu?
A co jeśli oni naprawdę chcą być samurajami i wymachiwać teczką przeciwko tabelkom w excelu?
A co jeśli uczniowie w szkołach wieczorowych lubią tam jeździć, bo mają dzięki temu więcej kolegów i koleżanek?
Co jeśli nic nam do tego?
Co myślicie?
Pst!
Zapisz się na najlepszy newsletter na świecie.
Kliknij w obrazek i czekaj na swój pierwszy numer. NÓWKA SZTUKA Nieśmigielska. SOON.