Słowenia w pigułce. Jak zrobić to dobrze?
To mogła być miłość przez wielkie M.
Niestety, planując majówkę w Słowenii, zrobiliśmy kilka rzeczy źle.
Na przykład pojechaliśmy w maju do Słowenii.
Czy warto spędzić majówkę na Słowenii? Odpowiedź brzmi: to zależy. To zależy, czy chcecie chodzić po górach.
A jeśli chcecie chodzić po górach – to zależy, po jak wysokich.
Tak do 2000 m.n.p.m. będzie ok.
A wystarczyłoby pojechać miesiąc później. Na czerwcówkę. Lipcówkę, sierpniówkę.
Spokojnie, to nie jest hejterski post. Przed atrakcjami Słowenii chylę czoła bardzo nisko. Tak nisko, że zamiatałabym włosami podłogę nawet gdybym była łysa. Cały ten kraj to obrazek gotowy do powieszenia na ścianę.
Nasz pierwsze wrażenie? Tomasz, tu jest jakby luksusowo.
Luksus polega na tym, że gdzie nie spojrzysz – jest ładnie, a wszystkie te cuda słoweńskiej natury znajdują się w zasięgu godziny jazdy autem. I tylko z Polski jedzie się godzin trzynaście.
Wszędzie blisko. Z górskich szczytów prosto w doliny. Z dolin nad czyste jeziora. Znad jezior do ogromnych jaskiń. Woda, góry, las. A w przerwie można wyskoczyć na obiad do Włoch.
Są ludzie, którym wystarczają jaskinie, doliny i jezioro z wyspą. Czyli jakieś 98% populacji. My (tj. Bieguni i my) przyjechaliśmy zwarci i gotowi na chodzenie po górach. I ze wszystkich okoliczności akurat na tę Słowenia zgłosiła nieprzygotowanie.
Nasz wyjazd w pigułce? Trochę tak, jakbyśmy poszli na burgera i przy zamówieniu dostali info: przepraszamy, mięso się skończyło. Ale mamy bułki!
Na szczęście jest spora część atrakcji Słowenii położonych niżej niż na 2000 m n.p.m.
Ale po kolei.
Przed Wami historia jednej, mimo wszystko udanej, majówki.
8 dni, 6 krajów, 5000 kcal dziennie.
Tak jak Tour de France dzieli się na etapy,
tak i my, w trosce o kondycję psychofizyczną naszego kierowcy, podzieliliśmy podróż do Słowenii.
Etap I. Poznań (PL) – Mikulov (CZ)
(+ pit stop we Wrocławiu)
Nikt nie zrozumie blogera, jak drugi bloger. Bartek, znany Wam jako Praktyczny Podróżnik po otrzymaniu wiadomości o treści mniej więcej: ELO CZY MOŻEMY ZA PARĘ DNI PRZYJECHAĆ W SRODKU NOCY I SPAĆ U CIEBIE NA CHACIE nie tylko nie kazał nam spadać na szczaw, ale jeszcze zostawił klucze, a zszedłszy z nocnej zmiany usmażył jajeczniczkę na boczusiu. Polecam tego couchsurfingowicza.
Etap II. Pilzno (CZ) – Kranjska Gora (SLO)
Sielaneczka. Jedliśmy sobie z dziubków, karmiliśmy się truskawkami, narzekaliśmy na upał (bo żar lał się z nieba, a pakowanie tematyczne “góry w maju” nie obejmowało letnich ubrań).
Kto by pomyślał, że tak popsuje się pogoda i nastroje w grupie. No kto?
Praca zdalna ma swoje plusy.
Można pracować na przykład ze Słowenii.
O 16:00 zamykasz laptopa i w góry jedziesz 20 minut. Nie 12 godzin.
Praca zdalna ma też swoje minusy.
Jak wtedy, kiedy w realu, minuta po minucie, śledzisz pogorszenie pogody z takiej w miarę do takiej nie za bardzo. Wystarczy oderwać oczy od komputera i skierować je na okno. A tam najwyższy szczyt Słowenii.
A potem sprawdzasz prognozę długoterminową i okazuje się, że dokładnie w momencie, w którym zaczynasz właściwy urlop, ma zacząć padać i nie przestać aż do końca. W promieniu 300 km.
Na razie jednak chwytamy dzień. Ok google: navigate to Alpy Julijskie.
Kijki trekkingowe z bagażnika czas wyciągnąć!
Czego spodziewać się w Słowenii w maju?
a) Śniegu w górach
To było nasze pierwsze zderzenie z majową rzeczywistością. Może się tak zdarzyć, że jedyny szczyt jaki zdobędziecie w maju w Słowenii, to będzie szczyt skoczni narciarskiej w Planicy.
W psychologii taki mechanizm opisany jest jako wyparcie.
Przecież byłam już kiedyś w górach, może nawet kilka razy, i jeśli powinnam się czegoś spodziewać, to tego, że w maju będzie na szczytach zalegał śnieg.
I spodziewałam się tego. Śledziłam webcamy. Mierzyłam siły na zamiary.
Dlatego nie planowaliśmy wejść na najwyższy szczyt Słowenii (Trygław, 2 864 m n.p.m.m.).
Ale dojechać autem na przełęcz _pod_ trzeci najwyższy – i stamtąd pooglądać widoki – już tak. To chyba nie są wygórowane (hehe) marzenia.
Pierwszego dnia okazało się, że pojechać w góry do Słowenii w maju bez raków, to jak mieć katar i lizać lizaka przez papierek jednocześnie. Możliwości były dwie: albo nie wejdziemy nigdzie, albo dojdziemy do połowy drogi, zjemy kiełbasę w schronisku i wrócimy do auta.
Gdyby nakręcić film o naszej wielkiej słoweńskiej majówce, nosiłby tytuł Uziemieni.
A chwilami nawet Podziemieni.
Widoki na Alpy Julijskie zasponsorowało nam tych kilka miejsc, w które jakoś dało się dojść lub dojechać. O tej porze roku raczej wyjątki niż reguły. Uwaga, podaję szczęśliwe nazwy, może się komuś przydadzą:
– Przełęcz Vršič!
– Jezioro Predil!
– Jezioro Bohinj i kolejka linowa na Vogel!
– szlak na Dobrča!
– jezioro Bled!
Nic nie poradzę, że dla mnie różnica między patrzeniem na góry z dolin jest jak różnica między oglądaniem koncertu Franza Ferdinanda na youtubie, a tym uczuciem, kiedy Alex Kapranos patrzy Ci w oczy i pyta do you feel the love tonight? na żywo.
Ale jeśli spuścimy trochę z tonu i zejdziemy na niższe rejestry, to o Słowenii możemy zacząć się wypowiadać bardzo ciepło.
A już osoby niskopienne, które góry lubią, ale tylko oglądać (i tylko z bezpiecznej odległości), będą Słowenią zachwycone.
Bleed, bled, Bled
Pora na największą gwiazdę Słowenii.
Wyobraźcie sobie szmaragdowe jezioro, otoczone górami. Wydawałoby się, taki obrazek już wystarczy, żeby się zachwycić – ale nie, Słowenia robi to lepiej.
Bo wyobraźcie sobie, że z tego jeziora wystaje wyspa.
Mało? Mało. Bo na tym jeziorze stoi kościół. Z dzwonnicą. A wszystko to możesz podziwiać z kilku punktów widokowych.
Jedyne, co bym zmieniła, to orientację względem stron świata. Bo w tej chwili z najpopularniejszego punktu widokowego nad Bledem – Ojstricy – nie widać zachodu słońca. Bledziutko to wygląda.
Po ciasto do cukierni to nam się chciało specjalnie autem jechać, ale żeby wstać na poranne mgiełki o wschodzie słońca, to już za trudno. Challenge not accepted.
A tak w ogóle bardziej niż Bled podobało nam się…
Jezioro Bohinj
Nie wiem czemu spodziewałam się, że Bled jest kameralny, zaciszny, dziki.
Nad brzegami spacerują zakochane pary, na ławkach zamyśleni blogerzy podróżniczy skrobią notatki z wyjazdu do Słowenii, a jedyny komercyjny ukłon w stronę instagramerów to pomost z sercem do selfie.
Taka stara, a taka naiwna. To, że ze zdjęć z punktów widokowych nie widać hosteli i restauracji, to nie znaczy że rzeczywistość nie skrzeczy. Bo troszkę skrzeczy.
Pewnie dlatego bardziej podobało nam się jezioro Bohinj. W maju było tam mniej ludzi niż kot napłakał.
Bohinj ma też coś, na co zawsze się łapię – kolejkę linową (16 euro powrotny). I chociaż mało jest smutniejszych widoków niż puste wyciągi i brudny śnieg schodzący z tras narciarskich po sezonie, to wystarczyło spojrzeć w kierunku jeziora i masywu Trygława, żeby humor się poprawił.
Ja tam polecam.
A już najbardziej polecam piesze wędrówki po górach, wiadomo.
Dorośli z zapałkami czyli majówka po słoweńsku
Co kraj, to obyczaj.
Polacy na majówkę wyciągają grille, węgiel i podpałkę. Słoweńcy się nie pierdolą. Jak podpalać, to konkretnie. Najlepiej kilkumetrowe ogniska.
30 kwietnia w całej Słowenii płoną stosy.
To, co z daleka wygląda jak zgromadzenie neonazistów, z bliska okazuje się lokalnym festynem.
30 kwietnia w całej Słowenii chłodzą się browary.
Nikt nie piecze tortu ze swastyką z wafelków.
Ogniska w Słowenii w nocy przed 1 maja to stara tradycja. Kiedyś miały pomóc słońcu świecić mocniej latem. Potem ostrzegać przed Turkami. Jeszcze później upamiętniać prawa robotnicze.
Teraz Kresovanje to głównie piwkovanje. Ale fajnje!
Czego spodziewać się w Słowenii na majówce?
b) mnóstwa Polaków
Są przynajmniej dwa narody, które mają dużo urlopu na początku maja: Japończycy i Polacy. Jak się domyślacie, zbyt wielu Japończyków nie widzieliśmy.
Słowenia na początku maja jest całkowicie zdominowana przez naszych.
Gdzie się nie obejrzysz – polskie rejestracje. Zgodnie z zasadą pokaż mi swoją rejestrację, a powiem Ci za jakim klubem jesteś zdarzyło nam się nasmarować CRACOVIA palcem na samochodzie z rejestracją KR.
DWA RAZY. I po co było zmazywać za pierwszym razem?
Dla Słoweńców jest jeszcze za wcześnie na zwiedzanie, o czym zaświadczył bardzo boleśnie zagrodzony wstęp na widowiskową (podobno) drogę pod Mangart i przepiękny (podobno) wąwóz Vintgar
Słoweńskie wieczory upływały nam głównie na szukaniu szlaków w okolicy, które nie wymagają wyciągania raków z bagażnika. Teoretycznie były 4 osoby i 4 raki = po 1 na głowę, ale w praktyce taki układ mógłby się nie sprawdzić.
Dogrzebaliśmy się do samego dna internetu i postawiliśmy wszystko na jedną, mało znaną, kartę:
Szlak na szczyt Dobrča, pomiędzy miejscowościami Tržič, a Begunje na Gorenjskem. Brzmi zachęcająco… NOT.
A to był czarny koń słoweńskiego zestawienia. Zobaczcie zdjęcia.
Czas: 3 godziny tam i z powrotem, zależy czy Wasz kierowca ma nerwy ze stali i jak wysoko podjedziecie autem po nieutwardzonej leśnej serpentynie.
Start: stąd, teoretycznie da się dojechać autem aż pod samo schronisko Koca na Dobrči, ale w praktyce trzeba sobie znaleźć miejsce gdzieś po drodze.
Ratio wysiłek/widokowość: 2:5 (moje ulubione!)
Najlepsza pora dnia: popołudnie.
Pr0 tip: nie poprzestawajcie na pierwszym wierzchołku. Na drugi szczyt idzie się 10 minut dłużej, a widoki są 100 razy lepsze.
Caves of Slovenia: bitwa na jaskinie
Są takie miejsca w Słowenii, gdzie śnieg ani deszcz nie dosięgną Was na pewno – co najwyżej klaustrofobia.
Pora zejść pod ziemię.
Tylko gdzie konkretnie? Bo jaskiń w tym kraju więcej niż goli nam wlepionych na Mundialu (a jesteśmy przed meczem z Japonią).
Odwieczne pytanie osób szykujących się do wyjazdu na Słowenię: Postojna czy Szkocjańskie? Którą jaskinię wybrać?
Odpowiedź naszej gospodyni na Airbnb niczego nie ułatwiła: jedna jest największa, a druga najpiękniejsza.
Niestety dla naszego portfela, odpowiedź brzmi: obie.
Ja do dzisiaj nie zdecydowałam. Ale zazwyczaj odrobinkę bardziej podobają się Szkocjańskie.
Te najpiękniejsze
Coś w tym jest.
Szkocjańskie są bardziej kameralne, mniej skomercjalizowane. Trzeba zwiedzać na nóżkach, zamiast zjechać wypasioną kolejką pod ziemię – ale w zamian dostajesz to uczucie, kiedy otwiera się przed Tobą widok na kanion podziemnej rzeki. No wow. Takie zupełnie _nie_ sarkastyczne wow.
Najbardziej zbulwersował mnie zakaz robienia zdjęć. Pies trącał foteczki na blogaska, ale nie lubię być traktowana jak dziecko.
Nieśmigielska. Born to rebel.
Jaskinia Postojna
Ta największa
Wiecie, co jeszcze jest piękne w Słowenii? To, że na obiad możecie zjeść pizzę we Włoszech i wrócić do zwiedzania.
Na deser zostawiliśmy sobie Jaskinię Postojną. Tę największą.
Różnica między Postojną a Skocjańskimi jest trochę jak różnica między rozkraczoną gołą babą a subtelną rusałką. Przyjemnie popatrzeć, ale co za dużo, to może być niezdrowo.
Postojna jest urządzona na wypasie. 5 gwiazdek.
Najpierw jedziesz przez 2km podziemną kolejką. Potem zwiedzasz ogromne podziemne hale. Oczy Ci latają na wszystkie strony, bo tyle stalaktytów, stalagmitów i stalagnatów widzisz pierwszy raz w życiu. Potem próbujesz dojrzeć w akwarium blade ciałko odmieńca jaskiniowego (dla większego efektu zwanego ludzką rybą, human fish), kupujesz pamiątki w sklepiku położonym pod ziemią, a na końcu ta sama kolejka wywozi Cię na powierzchnię.
Brakuje tylko laserów. I jakiegoś elementu zaskoczenia, bo w Postojnej dostajesz całą kawę na ławę. Od razu. Jest pięknie, ale może zemdlić od nadmiaru.
Szczęśliwej drogi już czas
W zastanej sytuacji geo-meteorologicznej wiedzieliśmy, że więcej słońca nie ugramy.
Czas było powiedzieć Słowenii nie tyle: żegnaj ile: do zobaczenia w bardziej sprzyjających okolicznościach.
Tyle, że żeby wyjechać, trzeba jeszcze mieć dokąd.
Dolomity? Mniej śniegu nie będzie, za to deszczu tyle samo.
Alpy Karnickie? Ciągle pada.
Stanęło na Austrii. Przez Chorwację i Włochy, żeby było ciekawiej.
A co jeśli cała ta majówka, to była moja intryga żeby pojechać do Austrii, o której myślę od stycznia?
Nigdy się nie dowiecie. Tę tajemnicę zbiorę do grobu.
A o tym jak było w Austrii (i we Włoszech, i w Chorwacji) opowiem innym razem. Bo nasza majówka miała się skończyć kilka dni później.
Mały spoiler poniżej.