Nowa Zelandia: Maszerują Mikołaje. Zwiedzanie Auckland.
Pozostałe posty z Nowej Zelandii znajdziecie tutaj.
Idę o zakład, że Auckland nie znajduje się na niczyjej liście miast do zobaczenia przed śmiercią.
Do Nowej Zelandii leci się oglądać różne rzeczy: wulkany, hobbity, fiordy, delfiny, papugi wyjadające uszczelki z okien samochodów – ale miasta? Przecież każdy turysta wie, że miasta w Nowej Zelandii są po to, żeby gdzieś wylądować i skądś wystartować.
Aż któregoś dnia tam przylecicie, będziecie zwiedzać przez miesiąc i przed samym wylotem okaże się, że macie do zagospodarowania wolne dzień-dwa. Ustawicie auto pod supermarketem, żeby łapało wifi i zaczniecie wpisywać w google: co zobaczyć w Auckland.
I wtedy wchodzę ja ze swoim wpisem, cała na biało.
Post nie tylko dla osób wybierających się w najbliższym czasie do Nowej Zelandii.
Post także dla osób, które są ciekawe, jak wygląda duże miasto na drugim końcu świata.
A także dla fanów świątecznych klimatów, bo jeśli nawet lokalne autobusy wyświetlają MERRY CHRISTMAS zamiast ZJAZD DO ZAJEZDNI, to wiedz, że coś się dzieje. Może to robota sabotażystów z Wellington, a może wielka parada Mikołajów (o czym nie dowiedzielibyśmy się na czas, gdyby nie Trampki w podróży, pozdro!)
Zakładaj sweter w renifery i chodź!
Bezczelność blogerów podróżniczych, w tym moja własna, nie ma końca.
Przyjeżdżają do Twojego miasta na dzień, może dwa, góra trzy, uzbrojeni w wyniki wyszukiwania hasła things to do in XYZ. Myślą, że pinezkami na mapie przyszpilą ducha miasta. Zobaczą kilkanaście punktów, których Ty sam byś nigdy w życiu nie odwiedził (naprawdę myślicie, że Poznaniacy regularnie oglądają koziołki pod ratuszem?).
Potem idą do kawiarni, zamawiają flat white na sojowym mleku, siadają do klawiatury i piszą Wielki Ilustrowany Przewodnik po Twoim Mieście (ceny, noclegi, przykładowe trasy zwiedzania).
Tymczasem ja sama, ile razy czytam blogerskie wypociny o Poznaniu, kręcę głową z niedowierzaniem. Czyje to miasto zostało opisane, bo chyba nie moje?
Na szczęście nie znajdę tu zbyt wielu obrońców Auckland, więc mogę sobie poszaleć. Oto lista miejsc, które zobaczyliśmy w Auckland – z wyszczególnieniem okazji. Niektóre gorąco polecam, niektóre z zimną krwią odradzam.
Mount Eden Domain i One Tree Hill – na dobre pierwsze wrażenie
Jakie jest Auckland? Na pierwszy rzut oka – dosyć zwyczajne. Kolejne duże miasto Nowego Świata zbudowane na gridzie. Z obowiązkową wieżą widokową.
Auckland, Vancouver. Portland, Seattle. Potato, potahto.
Kiedy przyzwyczai Ci się wzrok, zaczynasz zauważać roślinność, znajomą z wycieczek klasowych w palmiarni. Teraz trochę głupio, że się nie uważało.
Potem jedziesz oglądać panoramę Auckland z krateru wygasłego wulkanu (Mt Eden Summit).
A potem na ścieżce biegowej pod wzgórzem spotykasz stado owiec (One Tree Hill w Cornwall Park).
I już wiesz, czym różni się Auckland od Vancouver, Portland czy Seattle.
Na dylematy estetyczne – Św. Mikołaj na rogu Queen&Victoria Street
Takie rzeczy nie tylko w Auckland, ale nigdzie indziej nie mieliśmy tyle szczęścia.
O tym, że coraz bliżej święta, Aucklandczycy dowiadują się nie z reklam Coca Coli.
O tym, że coraz bliżej święta, Aucklandczycy dowiadują się z korków i objazdów na głównej ulicy w centrum. Ale to nie czerwone ciężarówki tamują ruch.
To człowiek ze stali. Trzeba go jakoś zainstalować.
Waży 5 ton, mierzy 18 metrów wysokości.
Co prawda w 1996 r. sprzedał się za dolara, ale okazał się potem kosmicznie drogi w utrzymaniu. Dopiero zbliża się do sześćdziesiątki, a już na przemian odsyłano go na emeryturę i przywracano do wykonywania czynności służbowych.
Mimo że przeszedł kilka operacji plastycznych, nadal jest brzydki jak noc.
Tak, tak, historia Św. Mikołaja z Auckland mogłaby zainspirować twórców niejednego serialu na Netflixie.
Haters back off: Auckland’s giant Santa is awesome
Creepy, dodgy, but we love Auckland’s Santa.
Christmas tragedy: Is Auckland’s iconic giant Santa in jeopardy?
Krótki przegląd lokalnej prasy nie pozostawia złudzeń: mieszkańcy Auckland kochają go chorą miłością, tak jak kocha się oglądać Szklaną Pułapkę. Wiesz, że to zły film. Wiesz, że już nigdy nie spojrzysz na Alana Rickmana z szacunkiem. Ale nie odrywasz wzroku do ostatniej minuty i w głębi duszy nawet się cieszysz na powtórkę za rok.
Cute czy creepy? Dla mnie niektóre rzeczy, im bardziej są creepy, tym bardziej są cute.
I taki jest też Mikołaj z Auckland. Must see!
Gigantyczny Św. Mikołaj | budynek DH Farmers, Róg Queen&Victoria St
Podróże uczą.
Nas nauczyły, żeby zawsze iść w stronę muzyki – pinezki na mapie poczekają. Ile lokalnych (czasem bardzo lokalnych) uroczystości udało nam się w ten sposób zobaczyć, to wiedzą tylko moja migawka i karty pamięci.
Czasami źródło dźwięku i pinezki na mapie to jedno i to samo – na przykład wtedy, kiedy na głównym placu miasta próbę generalną odbywa świąteczna orkiestra.
Próbę przed czym?
Przed coroczną Paradą Mikołajów. Od tej pory było już tylko dziwniej. Czyli lepiej.
Badum-tss!
Parada Mikołajów to nie Dia de Los Muertos w Meksyku,
ani wielki tydzień w Sewilli (ani nawet karnawał w La Paz).
Ale tylko w Auckland masz szansę, zobaczyć jak księżniczki Disneya (w 3, 4, a czasem nawet 5D) oderwane od garów pozują do zdjęcia z Batmanem, poklepać po plecach Spidermana z plecakiem Hello Kitty i wciągnąć odrobinę złotego proszku, podrzuconego przez Dzwoneczka. Kopie!

Dla mnie osobiście mało ważne, czy oglądamy paradę Mikołajów, czy paradę Kiszonego Ogórka.
Parady są zawsze nie od parady. Szansa na uścisk ręki Elzy z Krainy lodu, gwarancja dobrego widowiska.
Strzeż się, miejsc do rozłożenia kocyka wzdłuż trasy przemarszu jest więcej niż chętnych!
Farmers Santa Parade | co roku pod koniec listopada w centrum Auckland
TYPO – na wieczną pamiątkę z Nowej Zelandii
Spędzicie tam więcej czasu niż w Luwrze i kupicie tam więcej niepotrzebnych rzeczy niż w Tigerze.
To Typo wina, że nie znaleźliśmy dobrego miejsca na oglądanie świątecznej parady, wysoki sądzie.
Niczego nie żałuję, bo kubek wystany tam w kolejce był moim ulubionym (w kategorii: kubki na wodę). Przynajmniej dopóki się nie zbił. Żył krótko, umarł młodo, nie załapał się na ani jedno zdjęcie.
Typo | 175 Queen St, Auckland
BESTIE – Na najlepsze śniadanie, jakie zjesz od miesiąca
Są sytuacje w życiu, kiedy nawet suchy chleb dla konia zasługuje na gwiazdkę Michelin. Klient wygłodzony, klient zadowolony.
Tak było z nami w Nowej Zelandii, gdzie jedynym posiłkiem na mieście, na jaki sobie regularnie pozwalaliśmy, było cappuccino. Na wynos.
Przez 4 tygodnie jedyne posiłki, jakie do nas nadchodziły, nadchodziły z puszek, więc wyobraźcie sobie to uczucie, kiedy kelner stawia na stole coconut & cardamom rice pudding with mango and ginger puree, toasted coconut and kaffir lime . I wyjątkowo tym razem nie patrzycie, jak ktoś inny się zajada tym szczęściem w misce – Wy możecie to wszystko zjeść i jeszcze wrzucić na insta stories. Niech Was zobaczą!
My akurat jedliśmy coś innego, bo menu się zmienia, ale cokolwiek to było, brzmiało i smakowało tak samo dobrze.
Dla osiągnięcia większego efektu zazdro dołóżcie wnętrze w stylizowanym na wiktoriański pasażu handlowym + widok na Sky Tower (lepszy niż widok ze Sky Tower, czytaj dalej) i mamy śniadaniowe bingo.
Bestie – nazwa zobowiązuje.
Bestie Cafe | 179/183 Karangahape Rd
Sky Tower – na gorzki smak rozczarowania i mocne postanowienie poprawy
Jeśli macie wynieść z tego posta jedną rzecz wartą zapamiętania, zapamiętajcie właśnie tę:
– Elżbieta Nieśmigielska
Jedyna możliwa okoliczność łagodząca to widowiskowy zachód słońca.
4 prawdy o wieżach widokowych, których nikt Wam nie zdradzi:
1. Bywają drogie.
2. Trzeba stać do nich w kolejce.
3. Nie widać z nich samych siebie.
4. Nie każde miasto widziane z góry wygląda ciekawie.
Sky Tower w Auckland odhaczyła wszystkie powyższe checkboxy i tym samym skutecznie oduczyła nas rzucania się na każdy taras widokowy, tylko dlatego, że jest.
Dziękujemy, Sky Tower, mamy u Ciebie dług wdzięczności ($64) za odpuszczenie sobie Space Needle w Seattle!
Donację wpłacimy na konto fundacji na rzecz zburzenia wieży w Auckland.
Symonds Street Cemetery – na mały mindfuck
Dojście do niego zajmie Wam 15 minut z centrum, a jego zwiedzanie – kolejnych 5.
Jeśli chodzi o okazałość, to przyznaję, że cmentarz na Symonds Street koło Père Lachaise nawet nie leżał (see what i did there?).
Nawet nie chodzi o to, że pierwsze nagrobki powstały w połowie XIX w. i że pod kamieniami nagrobnymi leżą osoby, których decyzje były z kolei kamieniami milowymi w historii Nowej Zelandii, bo akurat historia nauczana u nas w szkołach jest do bólu europocentryczna (co piszę zresztą jako absolwentka historii) i ich nazwiska nic by nam nie mówiły.
Chodzi o to uczucie wody z mózgu, które towarzyszy podczas zwiedzania.
Niby wszystko znajome (nagrobki), a jednak egzotyczne (palmy). To trochę jakby podsumować jednym zdaniem Nową Zelandię.
Silo Park – na zwiedzanie betonowych silosów bez konieczności włamywania się do nich
Silo Park jest dobry również na:
– seans letniego kina plenerowego
– udawanie, że rozumiesz o co chodzi w aktualnej wystawie, podczas gdy tak naprawdę zawsze chciałeś zobaczyć, co ma silos w środku
– udawanie, że jest się jedną z tych osób, które w garażu zamiast/oprócz auta, trzymają także superjacht (i właśnie się po niego przyszło)
– zebranie w terenie materiałów na pracę magisterską: Nietypowe przestrzenie publiczne a zagęszczenie populacji hipsterów w ościennych dzielnicach.
Osoby, które nie potrzebują specjalnej okazji, mogą udać się tam po prostu na przyjemny popołudniowy spacer. A że niedaleko kusi kraftowe piwo w dobrym towarzystwie, popołudnie nie skończy się aż do późnego wieczora. Lepiej ustawcie sobie przypomnienie na lot powrotny.
Dowolny supermarket – na najlepsze lody lukrecjowe na południowej półkuli
Normalnie nigdy nie jem lodów czekoladowych, jeśli nie występuje w nich żaden udziwniacz typu: bekon, łosoś czy smalec.
Jest tyle smaków lodów, a ja miałabym jeść czekoladowe? Czy ja jestem w Nowym Jorku?
Bez sensu.
Ale jak stewardessa częstuje, to nie zapytasz, czy mogłaby zrobić wymiankę na New York Super Fudge Chunk, tylko weźmiesz, co dają i jeszcze w mankiet pocałujesz. A dali czekoladowe z Deep South.
I były pyszne.
To teraz pomyślcie, jak smakowały lukrecjowe.
Na grzyby – Mount Victoria Summit
Opcja dla zmotoryzowanych, bo żeby zobaczyć panoramę Auckland, czasami trzeba z Auckland wyjechać.
Ale zakładam, że skoro zwiedzacie Nową Zelandię, zmotoryzowani to Wasze drugie imię.
Według miejskiej legendy, muchomory służą jako wywietrzniki dla przepompowni umieszczonej wewnątrz wzgórza, ale kto by tam wierzył w bajki.
Pozostałe wpisy na niesmigielska.com – na podsycenie reisefieber
Nie tylko do Nowej Zelandii. Co powiecie na zorzę polarną w przyszłym tygodniu?