Granada, Tiki Taki i Kasztanki: dlaczego Granada jest lepsza od Sewilli?
Wierzę, że jest nas wielu. Wielbicieli włoskich klimatów, którzy na Hiszpanię patrzą spod byka.
Niby kraj tak samo południowy (a może nawet bardziej?). Język też jakby podobny (por. Un cafe por favor i Un caffè per favore).
I tu, i tu mają (i dają) dobre wino.
A jednak, gdy przychodzi co do czego (to jest, do zabukowania biletów na urlop), porządek zwiedzania zawsze przedstawia się następująco: Italy first, Spain second. Na Hiszpanię zawsze znajdzie się czas, na niejechanie do Włoch zawsze czasu szkoda.
My po prostu nie wierzymy, że życie jak w Hiszpanii będzie co najmniej tak samo słodkie jak we Włoszech.
Dla takich jak my wymyślono Andaluzję. I churros con chocolate.
Warto było wyjść ze strefy włoskiego komfortu na rzecz roadtripu po Andaluzji. A jak Andaluzja, to koniecznie Granada (Tiki Taki i Kasztanki).
Czy Granada = Alhambra?
Owszem, Granada i Alhambra to jedno – ale nie jedyne, co można zwiedzić w najfajniejszym mieście Andaluzji.
Mam wrażenie, że Granada zgarnia mniejszą ilość fejmu niż powinna przysługiwać, zwłaszcza że z tej resztki turystów, która tu skapnie po Maladze, wszyscy posłusznie drepczą zwiedzać Alhambrę, a potem są już tak zmęczeni, że jadą prosto do Sewilli.
Tylko, że w Sewilli nie dostaniecie darmowych tapas. W Granadzie tak.
Z Sewilli nie widać na horyzoncie ośnieżonych trzytysięczników Sierra Nevada.
Sewilla jest wychuchana. Granada jest wyluzowana. Co nie znaczy, że Granada jest Neapolem Hiszpanii.
Uwaga, wpis jest sponsorowany (przez moją szczerą sympatię do Granady) oraz zawiera lokowanie produktu (zdradzę, gdzie wypijecie małe piwo za 0,80 €!).
Jest też stronniczy, bo w lidze andaluzyjskiej otwarcie kibicuję FC Granadzie (i odrobinę Realowi Ronda, ale o tym w innym odcinku).
Krótko mówiąc, dzisiejszy wpis odpowiada na pytanie:

Dlaczego Granada? Ponieważ tapas są za darmo
To powinno ucinać wszelką dyskusję, ale jeśli z jakichś powodów nie ucina, chętnie rozwinę wątek.
Mówię tu o darmowym jedzeniu. Do taniego piwa. Bez uciekania się do sztuczek typu chowanie garści orzeszków do kieszeni.
(W tym miejscu każdy szanujący się bloger podróżniczy powinien przytoczyć historię tapas skopiowaną z wikipedii, a następnie podać listę najlepszych tapas barów w Granadzie, bazującą na jego bogatym dwudniowym doświadczeniu.)
Tak jest, w wielu miejscach w Granadzie, zamawiając alkohol, dostaniecie do niego zakąski – tak po prostu. Za kilka euro możecie też zamówić dowolne tapas z menu.
Dla zmaksymalizowania zysku należy pamiętać o zamówieniu jak najmniejszej (najtańszej) porcji alkoholu – w tym przypadku wystarczy szepnąć kelnerowi una caña por favor, a on już będzie wiedział, co z tym zrobić.
Trzy małe piwka, jedną sangrię później i jedną tortillę de patatas domówioną bezpośrednio z menu, byliśmy ubożsi o całe 6,80 €. Czuliśmy się oszukani, ale nie w tę stronę, co zawsze. Jak to możliwe, że za tyle dobra zapłaciliśmy tak mało i jeszcze właściciele lokalu wyszli na swoje?
Takie rzeczy pewnie nie tylko, ale na pewno w Bodegas Castañeda przy Calle Almirecer.
Oczywiście gastrofaza dopiero się zaczęła, więc zgodnie z zasadą najlepszy bar to ten na rogu Twojej ulicy, poszliśmy w tango do Baru Tango (Calle del Soll 22)
Tym razem zapłaciliśmy 12 euro (za 4 kieliszki wina + 2x minipizze + 2x burrito), a do naszego Airbnb mieliśmy 22 kroki.
Jeść, nie umierać.
Dlaczego Granada? Ponieważ Alhambra
Jak Granada, to Alhambra. Głupio pojechać i nie pójść.
Przyznam, że z Alhambrą miałam trochę problem – bo trudno mi było sobie wyobrazić, że po medresach w Maroku i meczetach w Stambule, nawet najbardziej wypasiony pałac-twierdza zrobi na mnie wrażenie. Stempel od Unesco nie zawsze gwarancją opadu szczęki.
No to: warto czy nie warto?
Nie trzymam Was dłużej w niepewności: warto. Alhambra wygrywa przede wszystkim skalą: tyle godzin zwiedzania w cenie jednego biletu? Znowu czułam się oszukana in plus. Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak nie przy zadzieraniu głowy do arabesek na sufitach ani nawet na Dziedzińcu Lwów, tylko po wyjściu na zewnątrz.
Wieże i mury to jeden wielki punkt widokowy na miasto i góry, a im dalej w ogród, tym więcej drzew, kwiatów i krzewów.
Alhambra chyba nie może nie zrobić wrażenia. A nawet gdyby jakimś cudem, to łaszący się do Was lokalni rezydenci załatwią resztę. Głasków było co niemiara.
Pamiętajcie, żeby:
– zjeść porządne śniadanie, które starczy Wam na kilka godzin zwiedzania (i wtedy wchodzą churros, całe na czekoladowo. Nie żałujcie sobie!)
– zabukować bilety wcześniej, bo inaczej będzie płacz, a nie pałac. My byliśmy w grudniu i wystarczyło to zrobić tydzień naprzód, ale w sezonie kilka tygodni to minimum. Przezorny zawsze do Alhambry wpuszczony.






















Ponieważ z Granady widać góry
Nie byle biedagóry. Ośnieżone trzytysięczniki macie w Granadzie na wyciągnięcie selfie sticka (i pół godziny jazdy autem).
[spoiler] kojarzycie szczyt Pico de Veleta (3,398 m n.p.m.)? Bardzo charakterystyczny, bardzo widoczny z miasta. Weszliśmy tam. Na nóżkach, nie na nartach. Kiedyś o tym opowiem. [/spoiler]
Z górami na horyzoncie każde miasto smakuje lepiej, a że w Granadzie łatwiej o punkt widokowy niż o hummus na Jeżycach, rachunek jest prosty: jechać!
Ponieważ fani uliczek znaleźli swój raj na ziemi: w Albayzin
Im bardziej sceptyczna byłam przed, tym bardziej zachwycona byłam w trakcie.
Zwiedzanie dawnej arabskiej dzielnicy na wzgórzu, zapisałam sobie jako rzecz do zrobienia, tak samo jak w Poznaniu odbębnia się koziołki. Żeby nie było głupio, jak mama zapyta: a ładnie się trykały?
A ładnie było w Albayzin?
Do Albayzin podchodziłam jak do jeża głównie dlatego, że prawdziwe arabskie dzielnice to ja widziałam (więcej: ja się w nich gubiłam) w Maroku, więc żadna hiszpańska wersja wygładzona pod turystę nie będzie mi mówić, gdzie są najlepsze wąskie uliczki do łażenia. Przecież wiadomo, że w Neapolu.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy Albayzin okazało się zwykłą dzielnicą mieszkalną, nieprzesadnie ukierunkowaną na zadowolenie naszpana-turysty, który woli się kręcić raczej w okolicach punktów widokowych polecanych w Lonely Planet.
Szybko zgubiłam ogon chińskiej wycieczki i zostałam tylko ja, południowe grudniowe słońce (wystarczająco wysoko, żeby przyjemnie grzać, wystarczająco nisko, żeby być o krok od złotej godziny), błękitne niebo i białe domy.
Albayzin przeszłam wzdłuż i wszerz, ale głównie w górę. Im ciężej, tym ciekawiej, a najciekawiej zrobiło się na samej górze. To był czarny koń (dosłownie, oglądajcie uważnie zdjęcia) zestawienia.
W tym czasie Tomasz, który nie jest amatorem łażenia bez celu, zdobywał punkty w wyścigu o order Virtuti Cebulari: siedział przed komputerem przez dwie godziny w Starbucksie nie zamawiając kawy.
Można? Niestety, jak widać, można.


















Bo zachody słońca
To samo Albayzin, które w dzień przysparza tyle instaradości, późnym popołudniem punktuje jeszcze bardziej. W zależności od tego, ile macie pary w nogach, złotą godziną możecie delektować się od punktu widokowego do punktu widokowego, albo po prostu osiąść w miejscu i czekać na cud.
Najpopularniejsze punkty widokowe w Granadzie to:
– Mirador de San Nicolas
– Mirador de San Cristóbal (polecany przez autorkę)
– dzielnica Sacromonte
Ale szczerze, to wszystkie pinezki wyrzućcie do kosza, bo wszędzie na wzgórzu po stronie Albayzin od pewnego pułapu wysokości jest jednakowo 10/10.









Ponieważ koty kamikadze
Za każdym razem, jak Tomek woła: Ela, chodź coś zobaczysz, wiem że czeka mnie wyśmienita fotogratka: a to krowy pasące się na wysokości 2000 m, a to ilości pająków przekraczające możliwości ludzkiej percepcji, która potrafi w tym wypadku liczyć maksymalnie do 15-stu (true story z Sydney), a to koty Granady wylegujące się na murku dosyć starannie pokrytym tłuczonym szkłem.
Sprzedam Wam suchara, kto zna ten dowcip z instagrama, niech nie podpowiada:
Jaki jest ulubiony kwiat kotów z Granady?
.
.
.
– Tulipan.
Badum-tss!
Ponieważ Sacromonte
Podobno Sacromonte to najbardziej autentyczne miejsce w Granadzie, ale jeśli tak podaje oficjalna strona promująca miejską turystykę, na którą wchodzi pewnie kilka tysięcy ludzi dziennie, mam swoje powody, żeby jej nie wierzyć.
Podobno w domach wykutych w tutejszych skałach niegdyś zamieszkiwali Cyganie.
Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma, ale podobno możecie tu trafić na najlepsze występy tancerzy flamenco.
Mi było szkoda czasu na plotki, za to jedno o Sacromonte mogę powiedzieć na pewno:
nie wiem, co jest bardziej malownicze: czy widok na tę dzielnicę, czy widok z tej dzielnicy.
Zabłądźcie tam późnym popołudniem, nawet jeśli poprzednie 10 godzin były dla Was bardziej niż męczące. Ten kilometr od Mirador de San Cristobal nie zrobi Waszym nogom różnicy, ale Waszym zmysłom estetycznym i – jeśli je prowadzicie – blogom podróżniczym, już tak.
ZWIEDZANIE GRANADY – FAQ
To tyle?
Ano, tyle. Wychodzę z założenia, że każdy kto tu trafił, potrafi też wpisać w google katedra w Granadzie, odnaleźć główny deptak, przejść się wzdłuż rzeki Darro, a w biurze informacji turystycznej chwycić ulotkę o arabskich łaźniach.
Jakieś informacje praktyczne?
Zaskoczę Wam: wyjątkowo posiadam! Jedną, ale jaką. Na wagę złota (o równowartości min. 15 euro).
A co w końcu z tą Sewillą?
Z Sewillą i Granadą jest dla mnie jak ze starówką w (tu wpisz nazwę dowolnego europejskiego miasta), a dzielnicą (tu wpisz nazwę dowolnej klimatycznej dzielnicy tego samego miasta).
Wiem, że Sewilla jest na bogato, że w tamtejszej katedrze leży (podobno potwierdzone info) Krzysztof Kolumb, a Plaza de España znajduje się w TOP10 głównych placów miejskich w Europie.
Ale to w Granadzie znalazłam koty śpiące na poduszce z tłuczonego szkła.
Po Sewilli się stąpa, a nie chodzi. Po Granadzie się łazi, do upadłego.
I to jest ta różnica. I dlatego Granada jest ciekawsza niż Sewilla.
Hejt od kibiców Legii Sevilla przyjmuję w komentarzach od poniedziałku do piątku, w godzinach 7:30-7:45.