Nowa Zelandia: Historie Wyklęte
Żałuję, że nie pamiętam, która z czytelniczek podrzuciła mi pomysł opublikowania tzw. Historii Wyklętych z Nowej Zelandii (listopad 2017) – wątków zbyt błahych, aby zasłużyły na osobne wydanie i jednocześnie zbyt heheszkowych, aby pominąć je milczeniem.
Niektóre spisałam ku pamięci, inne – ku przestrodze, a jeszcze inne – dla czystej beki. Wszystkie publikuję dziś i nie ukrywam, że liczę, że zastąpią w kanonie lektur Baśnie Braci Grimm.
Przed Wami 7 opowiastek. Niektóre śmieszne, inne straszne. Każda z morałem. Po co popełniać błędy, skoro można się uczyć na naszych?
Pozostałe wpisy z naszego miesięcznego road tripu po Nowej Zelandii znajdziesz tutaj.
#1 O ślepcu pozbawionym rozumu.
Już wiem, po co mi było prawo jazdy.
Po to, żebym mogła zawieźć nas do lekarza jeśli dzień wcześniej wyjdziemy na kilkugodzinny trekking po śniegu bez okularów z filtrem UV i Tomasz prawie oślepnie.
Różne myśli przelatują człowiekowi przez głowę, kiedy tak budzi się w środku nocy i pośrodku niczego, obok męża, który mówi, że nie jest w stanie otworzyć oczu. A kiedy już je otwiera, palcami (bo nie da rady inaczej), widzisz dwa niezidentyfikowane obiekty ropiejące:
– myśl #1: żeby zawsze parkować na noc tam, gdzie jest zasięg sieci – bo jak inaczej zadzwonilibyśmy do ubezpieczalni po pomoc?
– myśl #2: że ubezpieczenie podróżne na miesięczny wyjazd to był bardzo dobry pomysł!
– myśl #3: że jak to dobrze, że zmieniłam pracę na lepiej płatną, skoro od tej pory mój mąż będzie rencistą.
– myśl #4: czy można być ślepym i programować jednocześnie? (jak się później okazało, nas oboje to zastanawiało, tylko baliśmy się tę myśl wypowiedzieć na głos).
A wystarczyło najpierw założyć okulary przeciwsłoneczne, a dopiero potem wyjść z samochodu na słońce i śnieg.
Wtedy było mi szkoda chłopaka, jedyne pocieszenie, że na jeden dzień miał szansę zostać ikoną stylu homeless chic.
Ale kiedy rok później zrobił to samo w Andaluzji, to znaczy, że jednak głupi.
Morał: gdzie słońce łączy się ze śniegiem, okulary z filtrem UV załóż migiem! (ludowa mądrość z II dekady XXI wieku)
#2 O zimie, który zaskoczyła kierowców (późną wiosną)
Ta historia ma podwójne dno ironii. Bo wydarzyła się późną wiosną, a tymczasem półtora roku później (w środku zimy), kiedy znudzeni słońcem Australii wyskoczyliśmy na weekend po nowozelandzki śnieg, nie zastaliśmy ani grama.
Taka sytuacja: na noc parkujecie półlegalnie nad jednym z popularniejszych jezior w Nowej Zelandii, ale żeby było trudniej Was wykryć, zaszywacie się w bocznej „uliczce” mało uczęszczanej drogi. Cisza, spokój, odcinek Stranger Things do kolacji. Rano pod kołdrą jest Wam jakby zimno. Po odsunięciu szyby okazuje się, że jakby miało prawo: przez noc wszystko zasypało.
I fajnie. Jak z bajki.
Problem w tym, że auto jakby nie odpala.
Jeśli za chwilę nie przyjedzie ekipa filmowa kręcić remake’u “Last Christmas”, to nikt Was nie uratuje. Co robisz?
a) lamentujesz
b) panikujesz
c) denerwujesz się, ale nie dajesz po sobie poznać. Liczysz na wyjątek od powiedzenia o definicji szaleństwa i przekręcasz naście razy kluczyk w stacyjce, za każdym razem spodziewając się innych rezultatów. Naciskasz po kolei wszystkie dźwignie. Wreszcie okazuje się, że to nie auto jest głupie, tylko Ty – kierownica zablokowała dźwignię skrzyni biegów.
Mgła się rozwiewa, ale śnieg jeszcze nie topnieje, więc jest przepięknie, a Ty bez dalszych przeszkód kontynuujesz dzień.
˙Ↄ ʇsǝɾ ąızpǝıʍodpo ąʍołpıʍɐɹԀ
Morał: tylko spokój Was uratuje. Oraz: po burzy zawsze wychodzi słońce. W wersji podróżniczej: dzień, który chujowo się zaczął, jeszcze może okazać się najpiękniejszym na wyjeździe, nie spisuj go na straty.
#3 O wulkanie, na który nie weszliśmy
Wygodnie zrzucać winę na chorobę Tomka (patrz przypowieść o Ślepcu pozbawionym rozumu), ale prawda jest taka, że po miesiącu w drodze, kiedy na niejedną górę się weszło i niejeden sos ze słoika się jadło, 5-cio godzinna wspinaczka po żwirze to ostatnia rzecz, na jaką się ma ochotę. Daleko, daleko za sconem z grubą warstwą masełka.
Można powiedzieć, że wulkan Taranaki polizaliśmy przez papierek (od masła). Ale widoki z dołu (a że to kawał wulkanu, to widać go z całkiem wielu miejsc) są na tyle korzystne, że nie warto Taranaki skreślać całkowicie z Wasze nowozelandzkiej wishlisty.
Morał: im dalej w podróż, tym mniej się chce.
#4 O najdziwniejszym miejscu na świecie
Nie uwierzycie, ale najdziwniejsze miejsce w Nowej Zelandii zostało stworzone przez człowieka.
Konkretnie przez parę ludzi. On przez lata prowadził firmę zajmującą się rozbiórkami, ona wszystko, co on przywiózł z pracy aranżowała, układała, komponowała w większą całość.
I tak powstał Demolition World. I chociaż nie pojeździcie tam na karuzeli (a kto wie, może i dzisiaj już pojeździcie?) to nie mogę miejscu, w którym posikałam się w majtki ze śmiechu na samym wejściu, odmówić miana parku rozrywki.
Napisałam 260 wpisów na tym blogu, a nie wiem jak opisać Demolition World.
Może jako usystematyzowany pchli targ o powierzchni małego (i bardzo wesołego) miasteczka?
Może jako dowód teorii, że w przyrodzie nic nie ginie, pod warunkiem że trafi w ręce Davida i Lee?
Może jako największe na świecie skupisko wyposażenia planów filmowych wszystkich filmów, jakie kiedykolwiek nakręcono?
Może jako wszystko powyżej + pawie na wolnym wybiegu. Zdjęcia poniżej nie są do scrollowania. Są do studiowania.
Demolition World | 290 Bain Street Clifton Invercargill 9812 NZ | wstęp za donacją
Morał: Może i nie wszystko złoto, co się świeci – ale zawsze może się do czegoś przydać.
#5 O magicznym drzewie, które obrodziło w mandaty
Legenda głosi, że magiczne drzewo w Wanace każdemu człowiekowi daje to, na co ten zasługuje. Dla wielu jest to źródło największej ilości polubień na instagramie, jakie kiedykolwiek udało im się zebrać, dla innych – źródło frustracji i cierpienia, głównie o wymiarze finansowym.
Kto i kiedy jako pierwszy zorientował się, że niepozorna wierzba, na wpół zatopiona w wodach jeziora Wanaka, obdarzona jest mocą spełniania życzeń? Tego źródła nie podają, ale pierwsze pielgrzymki odnotowane są w czasach, kiedy instagram zyskiwał na popularności.
Nasza historia jest nietypowa i jak każdy dramat, składa się z aktów. Dwóch aktów.
W akcie pierwszym podjechaliśmy na miejsce przed 6:00 rano, zdjęcia zajęły mi 5 minut, więc stwierdziliśmy że te dwie zarwane godziny dośpimy na parkingu. Jak powiedzieliśmy, tak zrobiliśmy.
W akcie drugim (tego samego dnia wieczorem) uznaliśmy, że
– skoro za drzemkę rano nie dostaliśmy mandatu
– i nigdzie nie ma tabliczek informujących o zakazie tzw. overnight stay
to nie ma przeciwwskazań, żeby spędzić noc pod magicznym drzewem.
10 godzin później obudziliśmy się z karteczką za wycieraczką – i nie była to reklama agencji towarzyskiej. Ubożsi o 500 złotych polskich czyli 200 dolarów nowozelandzkich.
Morał: Jak się okazało, w Queenstown Lakes District całkowity zakaz campingu obowiązuje w miastach i terenach zamieszkanych, więc tabliczek z zakazem nie tyle nie było, ile były w domyśle.
#6 O piaskach gorących bardziej niż ustawa o cenach energii elektrycznej przewiduje
🎵Kuba wyspa jak wulkan gorąca
O ela (o ela), eja (eja)
Palm wachlarze rozkłada do słońca 🎵
Wiecie, co jest nie tak ze słowami tej piosenki? Po pierwsze: nie Kuba, tylko Nowa Zelandia, po drugie: nie Nowa Zelandia, tylko wyspa północna Nowej Zelandii. A konkretnie: plaża Hot Water Beach na półwyspie Coromandel.
Tu każdy może wykopać sobie swoje własne spa. Wystarczy łopata (do wypożyczenia na parkingu) lub dwie ręce (manicure niewskazany).
Na pierwszy rzut oka – plaża jak plaża. Ani piękna, ani brzydka.
Na drugi rzut oka – tylko czemu wszyscy mają przy sobie łopaty? Gorączka złota?
Nie, po prostu gorączka.
Wystarczy pogrzebać chwilę w piasku, by dokopać się do cudownie ciepłej wody. Wystarczy pogrzebać dłuższą chwilę, by wykopać sobie własny basen z jacuzzi. W wersji dla sprytnych, ale leniwych: poczekać aż inni wczasowicze sobie pójdą i zająć osieroconą przez nich konstrukcję.
Jeszcze nigdy aktywność wulkaniczna, choć na ogół tak groźna, nie była tak przyjemna.
Morał: Uwaga, miejscami parzy!
#7 O krowie, zeschniętej na wiór
Wyobraź sobie, że w komentarzach do szlaku, który właśnie zamierzacie zrobić, napotykacie na taką informację: koniecznie zajrzyjcie do na wpół rozwalonej szopy na początku szlaku, w środku jest zmumifikowana krowa!
Wyobraź sobie, że zaglądasz… i faktycznie, jest.
Morał: Abstrahując od cierpienia krowy (ale burgera, to byście zjedli, co?), Campermate to najlepsza aplikacja do wyszukiwania (czasami bardzo nietypowych) atrakcji na trasie road tripu po Nowej Zelandii.
Oraz: warto czekać na kolejne wpisy z Nowej Zelandii na niesmigielska.com. Bo jeśli wiosną dzieją się takie rzeczy, to co dopiero odjaniepawla się tam zimą?
[SPOILER]
Lecimy helikopterem i lądujemy na lodowcu.
[/SPOILER]