niesmigielska.com | blog, fotografia, podróże, suchary

Słabe żarty, mocne zdjęcia. Blog fotograficzny z podróżniczym zacięciem.

TRYLOGIA CIĄŻOWA: II TRYMESTR. 500+ DO ŻYCIA.
co u ciebie?, Wybrane

TRYLOGIA CIĄŻOWA: II TRYMESTR. 500+ DO ŻYCIA.

A któż to przypadkiem otworzył plik z ciążowymi zapiskami i zamarzyło mu się opublikowanie tekstu dłuższego niż instagramowe 2200 znaków? Prędzej spodziewałabym się, że wybuchnie ogólnoświatowa pandemia, niż że jeszcze kiedykolwiek opublikuję cokolwiek na blogu. A jednak. Pandemię już mamy, teraz moja kolej.

Przed Wami część II Trylogii Ciążowej z komentarzem tak bardzo post scriptum, że moja córka w zeszłym tygodniu zdążyła skończyć półtora roku. Zdjęcia z bombelkiem, bo z brzuchem mam mało.

Przy okazji przypominam, że ten blog jest już martwy, nie ma co liczyć na jego zmartwychwstanie, a pisanie w najlepsze toczy się na instagramie.

II trymestr – ten, na który czekasz jak na zbawienie

Nie dość, że odpuszczają dolegliwości (takie jak codzienne umieranko na kanapie), to jeszcze pozwalają – ba, zalecają! – jeść 300 kcal dziennie więcej. Komu jak komu, ale mi nie trzeba było dwa razy powtarzać – one ciastko a day keeps zły humor away (no chyba, że ktoś choruje na cukrzycę ciążową – wtedy współczuję i ściskam bezcukrowo!)

Kobiety w ciąży, tak z grubsza, można podzielić na dwie grupy:
– te, które “gdyby nie brzuch, nawet nie wiedziałyby, że są w ciąży”
– te, które może i zdecydowałyby się na kolejne dziecko, gdyby nie to, że najpierw trzeba być w ciąży.

I ani to, że ja byłam w pierwszej grupie nie jest moją zasługą, ani to, że ktoś był w drugiej grupie nie jest jego winą.

Tak jak połączenie: I trymestr + zima był dla mnie niszczący, tak II trymestr + wiosna = mogłam wszystko.
Mogłam wyjść z domu i przejechać 30 km na rowerze, mogłam przejść kilka szlaków w górach w Nowej Zelandii (kid-friendly, ale jednak!). Mogłam polecieć do Korei, zwiedzać w upale, na deserek zrobić kolejne przewyższenia i popić je zimną matcha latte. Waga poszła w dół, dając mi zielone światło na pizzę od czasu do czasu, nastrój poszedł w górę, dając mi zielone światło na wyjście z domu na tę pizzę od czasu do czasu i tylko brzuch mój na razie wyglądał jak po pizzy, nie po dziecku.

Poza tym żadnych zgag, obrzęków, bólów, krwawień, zmęczeń.
Tylko wątpliwości.
Bo my nie do końca wierzyliśmy, że uśmiech bombelka faktycznie wszystko wynagradza.

Post scriptum AD 2021:
Po pierwsze: ten akapit jest jak echo zamierzchłej przeszłości czytane w postapokaliptycznej przyszłości. Pizza na mieście i międzykontynentalne podróże? Widać, że pisane w 2019.
Po drugie: hej, uśmiech bombelka jest fajny, ale czy próbowałaś kiedyś przespać całą noc?

O coming oucie

Na początku czwartego miesiąca byliśmy już po rodzinnym coming oucie, chociaż wyobrażałam go sobie inaczej:

(sentimental music playing in the background)

oto ja, z niewielkim, ale widocznie zarysowanym brzuszkiem, z Tomaszem pod rękę, cała na biało, po 24h podróży, wchodzę do domu rodzinnego z okrzykiem niespodzianka!!!1, a łzom szczęścia i życzeniom wszelkiej pomyślności nie ma końca.
Niemniej, 20 dni urlopu Tomasza (rozłożone między Australię, Nową Zelandię, Koreę Południową, Hong Kong, Polskę i jetlag) wybiło nam podobne pomysły z głowy. Był video czat na duo, a mama Tomka chyba do dzisiaj myśli, że robimy sobie z niej jaja z tą ciążą, mimo że nasza córka chodzi już do żłobka.
Niestety to jest właśnie cena, którą przyszło nam zapłacić za emigrację.

Post scriptum AD 2021:
Zdanie podtrzymuję – najtrudniejszy w życiu za granicą jest fakt, że my jesteśmy tu, a dziadkowie są tam, tj. na ekranie telefonu. Dopóki nie przylecieliśmy na pół roku do Polski, nawet nie wiedziałam, że miało prawo być nam ciężko. Dopiero w Polsce, gdzie jeden nosił, drugi miział, trzeci pokazywał pieska, czwarty objaśniał świat – dopiero wtedy zrozumiałam, o co chodzi z tą wioską, której potrzeba do wychowania dziecka.



TW: aborcja

Powiem Wam, że co innego usunąć dwie komórki na krzyż (na pierwszym USG w 8. tygodniu równie dobrze ktoś mógł napluć na monitor i powiedzieć, że ta plama to nasze dziecko, a my byśmy pomyśleli “jakie śliczne”), a co innego zobaczyć rękę, nogę, mózg na ścianie (macicy) w tygodniu 13-tym. Z tygodnia na tydzień angażowałam się coraz mocniej. Gdyby coś było nie w porządku, zdecydować się na ewentualną aborcję byłoby coraz trudniej.
DW: Kaja Godek – nawet dla takich lewaczek jak ja usunięcie ciąży nie jest tym samym, co dłubanie w nosie. Niemniej, każdy powinien mieć prawo do dłubania w swoim nosie jak chce, czym chce i kiedy chce.

Bardzo się cieszę, że nie musieliśmy podejmować ostatecznych decyzji, bo badania genetyczne wyszły pozytywnie*. To znaczy negatywnie, ale w tym przypadku to znaczy pozytywnie – no wiecie, jak w teście na koronawirusa. Przy okazji okazało się, że moja intuicja jest śmiechu warta – stawiałam dolary australijskie przeciwko orzechom, że będzie chłopak. Tak, musiałam przeżyć małą żałobę po swoich oczekiwaniach. Tak, to jest normalne!

*takie rzeczy, tak wcześnie powiedzą Wam w nieinwazyjnych badaniach prenatalnych (NIPT).
Ani w Polsce, ani w Australii nie są refundowane i w dodatku dość drogie (chociaż tanieją z roku na rok), ale za to dokładne i dadzą Wam coś, czego nie da tabliczka czekolady ani wycieczka na Bali: spokój ducha na kolejnych kilka miesięcy. Gdyby wyniki były złe, dopiero wtedy zaleca się bardziej inwazyjną amniopuncję.

O ojcu

Gdzie w tym wszystkim Tomasz? Zapewniam, że był nie mniej przejęty niż ja, głównie faktem, że (cytuję): przy dziecku nie będzie można się opierdalać.

Cali my. Nie tyle bezdzietni z wyboru, ile wygodni z wyboru.

Tomasz zajmował rolę wspierająco-kpiącą, to znaczy głaskał, kiedy smarki leciały mi nawet uszami i był głosem rozsądku, kiedy oznajmiałam mu, że jak chusta do noszenia, to tylko 10-cio splotowa, bo inaczej dziecko się popsuje (tak przeczytałam w internecie, więc to musi być prawda).
Tomasz wiedział też, że każdemu z nas czas tylko dla siebie będzie się należał jak psu zupa i że opieka nad dzieckiem to spółka akcyjna, a nie jednoosobowa działalność gospodarcza.

Gdy trzeba było iść po chipsy, poszedł. Gdy trzeba było zadzwonić do lekarza, zadzwonił. Gdy trzeba było ojojać, ojojał. Raz tylko, kiedy wyjeżdżaliśmy na wakacje, całkiem serio zapytał, czy nie mogłam wziąć na siebie łącznie dwóch plecaków, a w nich 17 kg bagażu. WTF?
Nie, nie mogłam (od tej pory już nie pytał).

Co więcej, podejrzewałam że ze względu na niewyczerpane pokłady cierpliwości (Ministerstwo Zdrowia szacuje, że zasobów starczy mu jeszcze na 150 lat), Tomasz będzie spokojniejszym i lepszym rodzicem niż ja. I dobrze, ktoś musi.

Post scriptum AD 2021:
Czy lepszym, to nie wiem, bo każde z nas jest najlepsze na swój sposób (ja najlepiej na świecie przytulam, Tomasz najlepiej czyta książeczki), ale spokojniejszym na pewno. Sięga tam, gdzie moja cierpliwość nie sięga.
Z jednym Tomasz miał rację: przy dziecku nie będzie można się opierdalać. Tzn. można, ale nie zawsze wtedy, kiedy Ty tego chcesz i potrzebujesz, tylko wtedy, kiedy dziecko się zajmuje sobą lub śpi.

I nigdy tyle, ile by się naprawdę chciało [*].

O ciąży

Pierwszy raz w życiu czułam, że nie muszę się przejmować swoją figurą, rosnącego brzucha i tak nie wciągnę. Bardzo uwalniające. I pouczające.

Sny w ciąży kazały mi się zastanowić nad powrotem do instytucji sennika. Kiedy w środę szłam na spektakl do opery, a w czwartek przyjaciółka opowiadała mi o swoim porodzie, mogłam być pewna, że w piątek przyśni mi się własny poród, do którego lewatywę zrobi mi chiński doktor, z twarzy podobny zupełnie do dyrygenta sydneyskiej orkiestry. Co było dalej, zachowam dla siebie – zdradzę tylko że od zasłania łóżka – jak w tym dowcipie – uratowała mnie incepcja, tzn. że sen o lewatywie mi się tylko śnił, we śnie.

Miałam alergię zarówno na słowo bachor, jak i na słowo dzieciątko. Na myśl o tym, że miałabym śpiewać kołysanki do brzucha i pójść na kurs z hypnobirth (radzenie sobie z bólem porodowym przez medytacje i wizualizuacje) wizualizowałam swoje własne zażenowanie, które zawsze mi towarzyszy na zajęciach jogi.
“Zaglądanie w głąb siebie”, myślenie o mojej szyjce macicy jak kwiecie, który delikatnie rozchyla płatki, małe kotki dwa – to nie ja. Ja to śpiewanie Blur pod prysznicem, w ciąży czy nie, joga bez dźwięku z youtuba i epidural na żądanie. Każdemu według jego potrzeb.

Post scriptum AD 2021:
Półtora roku później musiałam wprowadzić parytety na spotify: połowa czasu to dorosłe podcasty, połowa to dziecięce piosenki.

O strachu i pozorach

Zauważyłam, że między sobą mówiliśmy o dziecku z czułością i ciekawością, ale na zewnątrz byłam podwójnie chłodna i serwowałam każdemu, kto tylko chciał słuchać, 100% beki z ciąży i porodu, żeby tylko nikt nie pomyślał: “skoro już teraz im odpierdala, to za kilka miesięcy już w ogóle nie będzie o czym z nimi gadać”.

To na zewnątrz.

W środku panikowałam, jeśli zdarzyło się pół dnia bez kopnięcia mnie w brzuch (zgubne skutki tego jednego, jedynego razu, kiedy weszłam na jakieś forum i czytałam o poronieniach po 30. tygodniu ciąży), a kiedy potknęłam się o krawężnik i wylądowałam z zębami na betonie, przełamałam swoją niechęć do rozmów telefonicznych i umówiłam do szpitala na KTG.

O dobrych radach i obcych ludziach

Mam jedną zasadę: bezwzględnie nie wchodzę na fora internetowe. A na strony typu dzidziusiowo, tylko jeśli nie mam innych źródeł (wiecie, że najprawdopodobniej artykuły piszą tam ludzie, którym płacą za to, że w godzinę staną się ekspertem od tematu i wygenerują klikające się nagłówki?).

Bardzo chciałam być jak najdalej od jakichkolwiek rodzicielskich gównoburz i w życiu nie przyszłoby mi do głowy, że matka, która urodziła przez CC jest mniej matką niż ta, która urodziła naturalnie – dopóki nie zajrzałam do internetu. Więc szybciutko z niego wyszłam, zostawiając otwartą tylko jedną zakładkę, która daje realne wsparcie i merytoryczne, i psychologiczne: mataja.pl

Jeśli chodzi o dobre rady – nie wiem, nie dostawałam nieproszonych. Nikt mnie nie głaskał po brzuchu, z pytaniem ani bez. Jedyne komentarze, jakie słyszałam na ulicy, to że pięknie wyglądam.

Skoro jeszcze w ciąży na moje pytanie: to jak proszę pani, mogę polecieć do Hongkongu w 25 tygodniu ciąży (i przy okazji do Perth w 31-wszym) lekarz odpowiedział: jasne, tylko pij dużo wody i na pokładzie noś podkolanówki uciskowe, to znaczy, że przez pierwszych kilka miesięcy nikt mnie nie zapyta, gdzie to dziecko ma czapeczkę ani nie każe jeść po porodzie gotowanej marchewki z groszkiem. Ja na pierwszy posiłek zamówiłam sobie deskę serów, sushi i kotleta schabowego w podwójnej panierce.

Post scriptum AD 2021:
W praktyce okazało się, że przez kilka dni po porodzie nie miałam apetytu i sushi z serem pleśniowym Tomasz musiał zjeść sam. Ale gdybym chciała, to bym mogła. Wy też możecie jeść wszystko, nawet grochówkę i truskawki!
Oraz: potwierdzam rewelacje dotyczące przypierdalania się o czapeczkę. W Australii – nigdy, w Polsce – kilka razy dziennie.

Quo vadis z tą trylogią, Nieśmigielska?

Czy powstanie kiedykolwiek część trzecia? Moje notatki mówią, że tak. Moje przeczucie mówi, że nie – chyba, że znienacka i z wielomiesięcznym opóźnieniem. Zobaczymy, czy nadzieja w tym przypadku będzie matką głupich, czy raczej umrze ostatnia.




Written by Nieśmigielska - 27/07/2021