La Isla Islandia
Wrzesień 2013. Mieszczuchy jadą pierwszy raz na Islandię. Mają samochód 4×4 z podgrzewanymi siedzeniami i drżą na myśl, że którąś z nocy przyjdzie im spędzić w aucie, jeśli akurat nie znajdzie się miejsce w hostelu.
Wracają zachwyceni (NAJLEPSZY WYJAZD W ŻYCIU) i tylko jedna myśl ich toczy jak robak: musimy tam wrócić. Ale tak na serio, z namiotem. Nieważne, że nigdy nie spaliśmy pod namiotem, a ja nie wiem nawet jak wygląda kartusz z gazem.
Oh wait, co jak wygląda?
Czerwiec 2015. Mieszczuchy jadą drugi raz na Islandię. Już nie w butach z demobilu, ale w nówkach sztukach (z Decathlonu…). Mają wypasione plecaki, maty samopompujące (polecam, na pohybel karimatom); mają menażki, cuda na kiju. Jadą zmierzyć się z własnymi siłami. Człowiek versus natura. Najsłynniejszy islandzki szlak sam się w dwa dni (nasze estymaty) nie przejdzie, marzenie samo się nie spełni.
I się nie spełniło, bo zima zaskoczyła turystów i kiedy na trzy dni przed wyjazdem sprawdziliśmy stan dróg w interiorze, odpowiedź google brzmiała: jakich dróg? Panie, wszystkie drogi prowadzą do szlabanu.
My nie przejdziemy, Wy nie przejdziecie, oni nie przejdą. Do początku lipca nikt nie przeszedł Laugavegur, więc chociaż tyle Schadenfreude z tego dla nas.
Były plany, nie ma planów. Jest czarna rozpacz. 24 godziny zajęło mi przetrawienie faktów: więc utkniemy w jednym z piękniejszych miejsc na planecie. Na tydzień. Z wypożyczonym samochodem. Faktycznie, dramat. Uwaga, przy okazji podważam niepodważalną prawdę, którą sama objawiłam dwa lata temu. Myślałam, że brak terenówki skazuje nas na atrakcje drugiej kategorii i gdzie kończy się asfalt, tam skończy się nasza przygoda.
Błąd! Nie trzeba mieć samochodu 4×4 na Islandii, trzeba tylko mieć dobrego kierowcę. Dróg szutrowych,
dziurawych jak sito, ale z dopuszczonym napędem na dwa koła jest tam pod dostatkiem, a przy każdej czeka na Was coś dobrego. Nasz Opel Agila krowie owcy spod ogona nie wypadł i Tomek mówi, że jako kierowca wcale nie musiał ograniczać fantazji.
Oczywiście nadal drogi F stanowiły dla nas nieprzekraczalną granicę, ale skoro wszyscy mieli zakaz po równo, to jedyna różnica na wynajmie samochodu jaką odczuliśmy, to ta, która została w naszych kieszeniach. Wydaliśmy na słodycze.
Umarł król, niech żyje król, mam dla Was nową złotą radę na sezon letni 20156! Wybierzcie się w białe noce. Wtedy sporo kilometrów nadrabialiśmy po ciemku, nawet nie przeczuwając, o ile wielkiego piękna jesteśmy w plecy. Nie wiedziałam na przykład, że Akureyri leży w górach. W ogóle nie wiedziałam, że na północy jest tyle gór. Teraz widzieliśmy wszystko. Każdy wodospad, każdą kępkę mchu. Z drugiej strony ciężko w nocy iść na siku niezauważonym.
Spodziewałam się, że taki non stop dzień robi większą wodę z mózgu, ale codziennie byliśmy tak zmordowani że nie przypominam sobie problemów z zaśnięciem. Tomek jako kierowca nie przypomina sobie problemów ze zmęczeniem za kółkiem.
I kolejna rada: jako stare islandzkie wygi mogliśmy sobie pozwolić na objazdówkę w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Jednak na swój pierwszy objazd Islandii polecam pojechać odwrotnie: pozwólcie napięciu rosnąć, najlepsze zostawcie pod koniec. Za południe i północny wschód dałabym się pokroić. Za resztę zniosłabym najwyżej przypalanie papierosem.
Na miejscu jesteśmy po 23:00, ale dzień polarny trwa w najlepsze, godzina jeszcze młoda, spać położymy się o 4 nad ranem. Wcześniej przejedziemy 200 kilometrów, zobaczymy trzy wodospady i wschód słońca jak z kiczowatej bajki. A od rana trekking. Nie ma zmiłuj.
Nie przejdziemy Laugavegur z przyczyn niezależnych, to chociaż miejmy jego namiastkę: szlak od wodospadu Skogafoss do przełęczy Fimmvörðuháls. Przełęcz to nie byle jaka, bo pomiędzy dwoma lodowcami.
I tu pierwsze zdziwko: nie daliśmy rady.
Nie przyszło mi do głowy, że ta sama zima, która poblokowała drogi, zasypie nam też ścieżkę sypkim śniegiem, po którym wprawdzie da się iść, ale efektywność jest podobna jak przy wspinaniu się na wydmy. Wspinaliście się kiedyś na wydmy? To wiecie, że za długo tak nie da rady.
Znacie te wszystkie historie, które zaczynają się od słów: znam dobry skrót? 20 minut i 200 moich bluzgów później byliśmy w plecy o kilkaset metrów + Tomek już wie, jak to jest wpaść do rzeki ukrytej pod śniegiem.
Możecie się śmiać, ale jedynym co pchało mnie do przodu była ta plama niebieskiego nieba na horyzoncie. Gdybym nie miała nadziei, że za siódmą góra i siódmą rzeką otworzy się przed nami widok nad widoki, w życiu nie chciałoby się tak męczyć. W imię niczego? Bez sensu.
Ale jak plama zniknęła, to i my się zawinęliśmy.
Na szczęście nie ma czego żałować, i tak było ładnie. Pierwsze kilometry dla fanów wodospadów. Kolejne kilometry dla fanów gór, potem idą fani lodowców. Dla każdego coś miłego.
Tylko z psem nie można wchodzić, o czym dowiadujesz się na szóstym kilometrze. Dobry żart, propsuję.
Na regenerację nic lepszego nad kąpiel w ciepłych wodach opuszczonego basenu Seljavallalaug. Opuszczony nie znaczy mało popularny. Ostatnim razem spotkaliśmy tam dwie osoby, teraz minęło nas z dziesięć, a i tak na miejscu zastaliśmy kilkanaście. W tym silną reprezentację małopolskiego.
Na Islandii nie rozstawaj się z kostiumem kąpielowym. Nigdy nie wiesz gdzie przyjdzie Ci znaleźć ciepłe źródełko. Ale w majtkach i staniku też można, to jak mycie i pranie w jednym, hehe.
Najlepszy żart polega na tym, że na Islandię jechałam chora. Do pierwszego z trzech samolotów (zabawnie działają promocje lotnicze) wsiadałam na koktajlu z polopiryny i rutinoscrobinu.
Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni, czy to spacer z gorączką po górach i śniegach, czy kąpiel w basenie na świeżym powietrzu. Tylko kaszlę do dziś.
Najfajniejszy basen świata, to także najbardziej zapuszczony basen świata, grzybicę już dawno stamtąd przepędziły glony.
Wrzuciłabym więcej zdjęć, ale z mokrymi włosami i bez makijażu wyglądam jak Marilyn Manson.
Obiecalismy sobie, ze nawet kroku juz dzisiaj nie zrobimy, ale sami rozumiecie: lodowiec to lodowiec. Jak macha do Ciebie z drogi, to co, nie zatrzymasz się? Góry mamy w Polsce, morze mamy w Polsce, ale lodowca – nie mamy, od dobrych 12 tysięcy lat.
Krótkie jest to nasze camperskie życie, bo namiot mamy dopiero od roku, ale już jestem w stanie oszacować, że camping w Þakgil (14 km wgłąb wyspy od Viku, droga 214) ma mocne szanse w kategoriach: pole namiotowe z najbardziej widokową drogą dojazdową, oraz najbardziej malowniczo położone pole namiotowe (w kanionie). A to, że można zrobić grilla w jaskini lawowej, to już doprawdy pikuś.
Z pola namiotowego można się wybrać na kilka spacerów – jeśli wszystkie są oznakowane tak słabo jak ten, który wybraliśmy to nic dziwnego, że na miejscu czujesz się jak odkrywca.
Narysowałam koślawą mapkę, która i tak jest o niebo lepsza niż to co dają w informacji na campingu. Szlak ma dwie odnogi: najpierw idźcie wzdłuż doliny (po lewej), potem wespnijcie sie na górę z widokiem na lodowiec (po prawej). Wow, wow, wow. Itp., itd., etc.
Gdyby przygotować ranking najbardziej widokowych miejsc, w których jedliśmy zupki chińskie, Vifon kurczak curry ugotowany na plaży w Viku stałby wysoko. Nie wiem, jak to zrobiliśmy ostatnim razem, ale byliśmy w Viku i nie zobaczyliśmy największej atrakcji: bazaltowych kolumn na plaży Reynisfjara. Dobrze, że nie zdążyły zerodować i poczekały na nas dwa lata, są piękne.
Mój ulubiony feature na Islandii to zdecydowanie lodowce. Laguna Fjallsárlón to dobra przystawka przed gwoździem programu, a już na pewno dobra opcja jeśli chcecie pooglądać góry lodowe w samotności.
Kłaniam się w pas pogodzie, za to co zrobiła tego dnia. Przez większość czasu chmury wisiały dosyć nisko, ale akurat tam, dokąd zmierzaliśmy zaświeciło słońce. TAM, czyli do mojego numeru 1 na całej Islandii. Nawet teraz czuję ciary.
Jökulsárlón. Gdzie woda morska podpływa do lodowca (polecam popatrzeć jak sunie w górę rzeki żeby stopić kolejną górę lodową, jest w tym coś złowieszczego).
Dwa lata temu chorzy z zazdrości patrzyliśmy jak ktoś rozłożył się tam z namiotem. W tym roku to my gotowaliśmy fasolkę z puszki z widokiem na góry lodowe. Magia.
Odrobina prozy życia: niespodzianka, woda w jeziorze jest słona. Do puree ziemniaczanego się nada, ale na owsiankę rano już nie. Ergo: zadbajcie zawczasu o zapas słodkiej wody, bo samym widokiem się nie napoicie. Jak mnie przycisnęło w nocy pragnienie to ssałam lód. True story.
Twoja stara myje gary w rzece spod lodowca. I na pewno nie domyje, bo woda zimna, a puree ziemniaczane ciężko się zmywa.
Ciąg dalszy nastąpi.
PS: Początkowo post miał się nazywac La Isla Islandia, ale Tomek powiedział, że to głupie. Z drugiej strony – Tomek nie umie popkultury, warto go słuchać?