Do poczytania także: POZOSTAŁE CZĘŚCI RELACJI Z WYJAZDU oraz PODSUMOWANIE KOSZTÓW.
Można powiedzieć, że polecieliśmy na Sri Lankę w ostatniej chwili zanim stała się mainstreamowa.
To znaczy, tak sobie wmawiamy.
Nie ma tygodnia, żeby na odpowiednich stronach nie trafiła się promocja do Colombo.
Ostatnio przeglądałam gazety w Empiku. Otwieram Travellera – Sri Lanka. Otwieram Podróże – Sri Lanka!
Dobrze, że to już ostatnia część relacji. Wyrobiłam się przed wielkim boomem.
Przedostatni dzień planowaliśmy spędzić, nudząc się na plaży w Hikkaduwie.
Nie jest to pozowanie na inteligenta – po prostu nie wiem, jak można przeżyć cały dzień (cały urlop?) na plaży i nie umrzeć z nudów. Najpierw jednak musieliśmy opuścić Galle.
I zjeść śniadanie, żeby mieć dużo siły na leżenie plackiem. Kto ciekawy, co dobrego można znaleźć do jedzenia na Sri Lance – jeden klik dzieli go od mojego wpisu o lokalnej kuchni. Smacznego!
W przewodniku czytałam, że Hikkaduwa to surferska wioska z niebiańskimi plażami, jeszcze niezadeptana przez turystów.
I pewnie tak było – w 2007 roku. Hikkaduwa AD 2013 to kilka dużych hoteli, masa białasów na plaży i szyldy po rosyjsku: крабы, рыбы, омары.
No bo właśnie – przez moje blond włosy z automatu byliśmy brani za Rosjan (wolelibyśmy za Niemców?), którzy postanowili w tym roku najechać Sri Lankę, co że skoro jesteśmy z Rosji, to mamy na pewno masę rubli, żeby nimi szastać.
Zanim się zorientowaliśmy, ze w spożywczaku obok sprzedają paczkowane przyprawy 5x taniej, już mieliśmy po woreczku wszystkiego.
Rynek w Hikkaduwie
Zawsze sprzedawcom się oczy świeciły jak podchodziliśmy do ich stoisk, licząc że nie wiem, wykupimy połowę asortymentu (jak to Rosjanie) – a my tu tylko po 2 banany, dwa mango, zgniłe jabłko i kokosa. Jesteśmy beznadziejni.
Ale konkrety: plaża.
Dla kogoś z aparatem taki dzień to straszna mordęga: jakie zdjęcia można robić na plaży? Na ASP na fotografii tak powinien wyglądać egzamin – dostajesz temat: plaża.
I dopiero wtedy jesteś magistrem lub nie.
W dwa lata ambitny projekt może wymyślić i zrealizować każdy, a chciałabym zobaczyć dobre foty z plaży.
Czekam.
PS: Zawsze się śmiałam z dziewczyn, które wrzucają na fejsa foty w bikini. Nie będę udawać, że żadnych nie mam (ale takich: patrzcie jaka ze mnie foka, wciągam brzuch i smażę się na plaży naprawdę nie mam!), ale cycków nie pokażę.
Nic, tylko ciepła woda, błękitne niebo i palmy. Ile można?
Idziemy powdychać trochę spalin do miasta. Wracamy do Colombo.
Wiem, czego nam brakowało do pełni przeżyć – nie staliśmy jeszcze całą drogę w pociągu!
To niedopatrzenie udało się naprawić podczas ostatniego przejazdu – z Hikkaduwy do Colombo. Przeznaczenia nie oszukasz, ale szczęście w nieszczęściu, że była to najkrótsza podróż – co to jest dwie godziny, skoro mogło być siedem?
Pewnie w piątek popołudniu z Poznania do Wrocławia nie jest lepiej.
W takim zatłoczonym pociągu jest masa zachowań do poobserwowania. Można wyłapać pewne prawidłowości, na przykład: małe dzieci płakały na widok Tomka (a uśmiechały się rozkosznie na mój).
Żeby oszczędzić sobie czasu i nerwów na ranek przed odlotem, zajechaliśmy na noc do Negombo.
Po krótkim ogarnięciu noclegu (jak to jest? właściciel pokazuje nam pokój – nie ma karaluchów. właściciel wychodzi – są karaluchy. Jakie to szczęście, że za szafką znaleźliśmy gekona), poszliśmy nad ocean – ale nie nad taki sobie zwykły ocean.
Było już ciemno. Czarny piasek, czarne morze i huk fal.
Nie byłam nigdy nad morzem po ciemku, na koloniach nas nie puszczali, więc dla mnie przeżycie było niesamowite. A jak się zaświeciło latarką, to spod nóg uciekała masa krabów. Widok na zawsze w moim serduszku (szkoda, że nie na karcie pamięci).
Wymyśliliśmy, że ostatnie rano na Sri Lance uczcimy symbolicznie – zapatrzeni na wschód słońca zjemy świeże owoce na plaży.
Prawie się udało: był ananas, mango i plaża, ale nikt jeszcze nie wymyślił sposobu na oglądanie wschodu słońca z zachodniego wybrzeża.
Badum-tss!
PS: przy okazji widać, jak pogryzły mnie komary.
Niewydane rupie ciążyły nam w kieszeniach (to znaczy nie mogły ciążyć, bo to banknoty – po prostu bardzo chcieliśmy je wydać!), więc postanowiliśmy zaszaleć i prosto z plaży wzięliśmy tuk tuka, który nie dość że obwiózł nas po mieście, zaczekał aż zjemy śniadanie i połazimy po okolicy, to jeszcze zabrał nas pod sam terminal.
Czuliśmy się jak królowie życia. Jak Rosjanie.
Potem nam zabrakło na pamiątki i musieliśmy dopłacać kartą.
Obkupiliśmy się w słodycze i samosy, które starczyły nam aż do Bergamo.
Za to jak poszliśmy do włoskiego supermarketu uzupełnić zapasy przed lotem do Wrocławia i za kilka jabłek i 4 bułki zapłaciliśmy 30 zł, to smuteczek nas ogarnął.
Coś się skończyło.
Na koniec: krótka lekcja tolerancji
Skupcie się, bo to ważne (będzie kartkówka).
Na Sri Lance koegzystują sobie 4 religie: dominuje buddyzm, potem jest hinduizm, islam i trochę katolików na zachodzie.
Nikt nikogo nie bije (już). I nikt nikomu nie przeszkadza.
Jak palisz kadzidełko dla Wisznu i skończą ci się zapałki, możesz podejść do kapliczki z Maryją po drugiej stronie ulicy i pożyczyć zapalniczkę. Ale jaja, co?
I to już koniec relacji. To znaczy koniec z blogowego punktu widzenia, bo nas czekało jeszcze 50 godzin w rozmaitych środkach transportu.
FINISHED. TIPS!